Agata Stasik

Django, czyli trzy próby wyzwolenia

Uwaga: tekst zdradza ważne elementy fabuły. 

1138856 - Django UnchainedNie brakuje widzów, którzy w najnowszym filmie Tarantino widzą powtórkę z rozrywki: sprawdzony miks brutalnych scen przemocy, zabawnych dialogów, filmowych nawiązań i dobrego aktorstwa w nowej dekoracji. Jednak nie brakuje też głosów – szczególnie w Stanach Zjednoczonych – wskazujących na film jako ważny głos prowokujący do rozliczeń z niewolnictwem. Bliżej mi do tej drugiej opinii – w tym kontekście warto zauważyć, że choć w „Django” nie brakuje „tarantinowskich” scen z krwią wesoło tryskającą po ścianach, pokazana dosadnie przemoc wobec niewolników – krępowanie, chłosta, piętnowanie – nie jest śmieszna ani groteskowa. Nie ma wątpliwości, że Tarantino, tak jak jego bohater King Schultz, gardzi niewolnictwem. Ale w jaki sposób można z nim walczyć? Co Tarantino  mówi o prawdziwych i fałszywych drogach do pełnej emancypacji?

Pierwsza próba: empowerment

Jak zatem zyskać wolność? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sprawdzić kim jest Django (Jamie Foxx), były niewolnik z bliznami po chłoście na plecach i wypalonym piętnem zbiega na twarzy, który dzięki wsparciu niemieckiego dentysty niespodziewanie staje się „najszybszym rewolwerowcem na Południu”.

Na początku jest szczęściarzem, który spotyka na swojej drodze człowieka jednocześnie bezwzględnego i humanitarnego. Ekscentryczny doktor King Schultz (świetny Christoph Waltz),  od co najmniej kilku lat mieszka w Stanach Zjednoczonych w otoczeniu dżentelmenów z Południa i para się brudnym biznesem zabijania przestępców za pieniądze. Mimo to, dzięki swojej głębokiej kulturowej obcości nie ma wątpliwości, jak ocenić „bzdurną” instytucję niewolnictwa. Jako outsider wolny od rasowych i społecznych uprzedzeń potrafi potraktować Django z szacunkiem – we wszystkich drobnych scenach, kiedy mimochodem wykonuje niemożliwe gesty serwowania mu piwa i nalewania herbatki z prowizorycznego polowego imbryczka. Traktowanie czarnego jak osoby obdarzonej godnością nie bez powodu wzbudza oburzenie poczciwych mieszkańców miasteczek gdzieś w Teksasie – trafnie odczytują to jako prowokację wymierzoną w „naturalność” niewolnictwa, samą podstawę systemu. Łamiąc przepisy określające role czarnego-niewolnika i białego-pana, Schultz obnaża arbitralność obyczajowej konwencji.

Co prawda stosunek Schultza do Django nie jest wolny od paternalizmu, ale przecież Django nie jest przez niego „wychowywany do wolności”, tylko do wolności uzbrajany. Doktor nie stara się stłumić ani zmienić wektora jego gniewu, tylko dostarcza narzędzi, dzięki którym gniew może wreszcie znaleźć ujście. Oferowana przez Schultza możliwość stosowania siły wobec białych wyrzutków (a nawet jednego właściciela plantacji), choć pozostaje w ramach prawa, jest zadatkiem rozkosznej odpłaty za doznane krzywdy. Ale nawet wyzbywając się lęku i wstydu dzięki zdobywaniu biegłości w zabijaniu białych i przyjaźni z białym, Django pozostaje zależny od doktora, ponieważ zawdzięcza swój status jego opiece.

Druga próba: miejsce po drugiej stronie

Kolejne wcielenie Django jest bardziej ryzykowne.Aby osiągnąć swój prywatny cel, jakim jest wyrwanie żony z rąk sadystycznego właściciela, Django pokonuje opory i zgodnie z sugestią doktora godzi się grać najbardziej odrażającą rolę, jaką przyjąć może były niewolnik. To „gorsza niż czarny nadzorca służby, chociaż to już jest podłe” – rola handlarza niewolników. Gra ją świetnie, wkraczając na najłatwiejszą z dróg, jaką mogą wybrać przedstawiciele uciśnionych mniejszości, jeśli zrządzeniem losu uda im się wyjść z przypisanych im ról –  odcięcie się od tych, którzy zostali na dole. Django żąda dla siebie szacunku nie jako czarny, ale jako nie mający z nimi nic wspólnego wyjątek, budząc w gruncie rzeczy nienawiść obu stron.

W scenach od czasu spotkania z Monsieur Candym (Leonardo DiCaprio) dwie rzeczy są szczególnie uderzające. Po pierwsze: jego stosunek do niewolników – czasem obojętny, a czasem pogardliwy i okrutny – świadczy o tym, że  Django stara się prześcignąć białych nadzorców. Pozycja „czarnucha na koniu” jest tak słaba, że nie stać go na cień litości, którą może okazać Schultz: zbyt łatwo mogłaby zostać odczytana jako solidarność. Django działa więc bezlitośnie, chociaż wystarczy drobna odmiana losu, żeby to na niego poszczuto psy: im bardziej jego gorliwość nadzorcy ma odsuwać tą możliwość, tym bardziej o niej przypomina.

Po drugie, podejmując walkę o uznanie z białymi nadzorcami i samym Calvinem Candym – odpowiadając zuchwale na zaczepki i mierząc w nich z broni – Django pozostaje nadal zupełnie zależny od kaprysu Candy’ego, który osłania go przed linczem jako ni mniej ni więcej, ale intrygujący okaz Murzyna. Jego wolność rewolwerowca kończy się tam, gdzie cierpliwość właściciela niewolników. Przemoc, której może dokonywać jest ściśle reglamentowana i nie ma w sobie nic wyzwalającego, tak samo jak będąca podporą systemu władza Stephana (Samuel L. Jackson), zaufanego nadzorcy służby. Nic tak dobrze nie robi niewolnictwu, jak czarni uciskający innych czarnych. Gdyby Django wygrał w tym wcieleniu, polityczna wymowa filmu byłaby przygnębiająca.

Na szczęście tuż  przed tym zatrutym zwycięstwem okazuje się, że doktor Schultz – „jako Niemiec”, wielbiciel Beethovena i wolny człowiek – nie może dać się zmusić do tego, żeby okazać szacunek zwyrodniałemu sadyście, za jakiego ma właściciela plantacji, nawet jeśli oznacza to konieczność zapłacenia wysokiej ceny. Być może ta ostatnia lekcja jest najważniejsza ze wszystkich, jakich udzielił on Django.

1138856 - Django UnchainedTrzecia próba: przeciw systemowi

Pokonany Django znów staje się niewolnikiem i drżymy na myśl o mękach, jakim ma być poddany. Ale dopiero jako niewolnik, który wyzwolenie zawdzięcza tylko sobie może stać się prawdziwym black hero, z radością przyjętym przez wielu amerykańskich recenzentów: dokonać  zemsty i zbudować swoją godność. Okazuje się, że prawdziwy czarny bohater nie może działać w ramach panującego porządku, ale tylko przeciwko niemu –  system ten  blokuje bowiem istnienie „czarnych bohaterów”. Nie może on poruszać się w ramach barbarzyńskiego prawa, ale wbrew niemu. Wreszcie: nie może on zabiegać o szacunek oprawców w kowbojskiej grze na miny, ale – poprzez morderstwo.

Nie wydaje się, żeby rzeź była skutecznym i polecanym sposobem emancypacji gdzie indziej, niż w filmach Tarantino. Z drugiej strony: to  dobrze, że w domenie popkultury zamieszkał black hero zdolny do odpłaty, który nie musiał czekać na Lincolna.  Najciekawsze w głosie Tarantino jest jednak pokazanie pułapek cząstkowego wyzwolenia: Django przegrywa, dopóki gra zgodnie z regułami, licząc na to, że zostawiają miejsce na „wyjątek”; wygrywa, kiedy jako wyjątek rozsadza system.

Film:

„Django Unchained”, reż. Quentin Tarantino, USA 2012 [Trailer]

* Agata Stasik, socjolożka, badaczka społeczna, doktorantka w Instytucie Socjologii UW

** Zdjęcia z materiałów dystrybutora

„Kultura Liberalna” nr 212 (5/2013) z 29 stycznia 2013 r.