Z punktu widzenia prezydenta USA i interesu Stanów Zjednoczonych wizyta ta miała odbudować zaufanie do USA i wzmocnienie więzi solidarności między partnerami sojuszu transatlantyckiego, w którym Polska jak i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej upatrują gwarancji bezpieczeństwa. Drugim celem było namówienie partnerów z Europy Zachodniej do wypracowania wspólnej polityki wobec Rosji. W tym względzie Obama osiągnął swój cel połowicznie. Będąc w Warszawie zapewnił prezydenta Ukrainy Petra Poroszenkę o swoim wsparciu; obiecał, że poprosi w Kongresie o zatwierdzenie 1 miliarda dolarów na zwiększenie aktywności sił wojskowych USA w Europie Środkowo-Wschodniej, pochwalił Polskę za wspieranie Ukrainy i docenił jak duży postęp zrobiliśmy przez 25 lat od odzyskania wolności. Uspokoił przywódców środkowoeuropejskich, pokazując jednocześnie swoim wyborcom, że jest aktywnym graczem w polityce międzynarodowej i stara się skutecznie wywiązywać z misji utrzymywania pokoju na świecie. Wyraźnie więc widać, że sprawy bezpieczeństwa zdominowały tę podróż Obamy do Europy. Zresztą w Polsce plan wizyty też od początku dużo mówił o jej priorytetach.

Pierwsze spotkanie odbyło się z pilotami samolotów F-16, co pozwoliło Obamie od razu upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pokazać się wizerunkowo jako przywódca silnego mocarstwa i podkreślić znaczenie współpracy handlowo-zbrojeniowej z Polską. Sygnał był jasny i został jeszcze wzmocniony podczas wystąpienia na Placu Zamkowym w Warszawie, gdzie Obama potwierdził, że USA jest cały czas zaangażowane w zapewnienie bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej. Wizerunkowo i psychologicznie udało mu się więc wzmocnić poczucie w krajach wschodniej Europy, że Ameryka nie opuści swoich sojuszników, drugi cel wizyty nie był już jednak tak łatwy do realizacji.

Dzięki spotkaniu z pilotami samolotów F-16 Obama pokazał się jako przywódca mocarstwa. Sygnał został wzmocniony podczas wystąpienia na Placu Zamkowym w Warszawie. | Rafał Wonicki

Dla Stanów równie ważne, jeśli nie ważniejsze, były bowiem rozmowy Obamy w Belgii i we Francji poświecone głównie traktatowi o współpracy handlowej (TTIP) i kwestiom bezpieczeństwa światowego, a więc przekonanie Niemiec i innych państw z grupy G-7, by nie sprzeciwiały się silniejszym sankcjom wobec Rosji i wpłynięcie w ten sposób na Putina, by odstąpił od pomysłu federalizacji Ukrainy.

Tu leży największe wyzwanie dla wizyty Obamy i jej potencjalnych pozytywnych efektów. Rozmowy z przywódcami państw europejskich wyraźnie pokazały, że tym czego Europa zachodnia nie chce zaakceptować, a wschodnia zrozumieć jest przesuniecie się polityki zagranicznej USA w kierunku Azji. Powoduje to, że USA nie chce się już tak aktywnie angażować militarnie w Europie jak dawniej i woli, by to państwa europejskie wzięły na siebie odpowiedzialność za stabilne relacje z Rosją. Jest to jednak trudne, ponieważ Europa jest wewnętrznie podzielona i nie może się porozumieć w sprawie jednej strategii działania. Obama zaś, chcąc zaspokoić różne oczekiwania w Europie i zrealizować swój program, musiał balansować między potrzebami Polski i innych krajów regionu w kwestii wyraźniejszej obecności NATO, a obawami Europy Zachodniej co do drażnienia Rosji mogącej spowodować ekonomiczną destabilizację i milionowe straty Francji czy Niemiec na kontraktach z Rosją.

Jego wyważona strategia sympatycznych gestów i miłych słów nie świadczy jednak o jakiejś znacznej zmianie polityki zagranicznej Ameryki. Wystarczy przypomnieć, że w swoim niedawnym przemówieniu na temat polityki międzynarodowej w akademii West Point Obama wyraźnie powiedział, że kryzys na Ukrainie nie oznacza powrotu do koncepcji zimnej wojny. Polityka resetu w relacjach z Rosją może więc i poniosła fiasko, ale Stany Zjednoczone wciąż nie mają innej wizji strategicznego działania w Europie. Dlatego też Obama próbuje być jedynie negocjatorem w podzielonej Europie, namawiając ją do większej, samodzielnej aktywności wobec Ukrainy i Rosji. Wzięcie sobie na barki ciężaru negocjacji z Rosją jest właśnie dla podzielonej oraz coraz bardziej radykalizującej się Europy największym wyzwaniem, ponieważ zmusza ją do wypracowania wspólnej strategii w stosunkach ze swoimi wschodnimi sąsiadami, gdy cały czas ma problemy związane w wewnętrzną integracją. Jeśli jednak Obamie uda się przekonać europejczyków do współpracy to może być to pierwszy krok do przezwyciężenia z jednej strony wewnętrznych problemów Europy, a z drugiej – do skuteczniejszego przeciwstawienia się Rosji w jej planach podziału i destabilizacji Ukrainy.

Wyważona strategia sympatycznych gestów i miłych słów nie świadczy jednak o zmianie polityki zagranicznej Ameryki. Rozmowy z europejskimi przywódcami pokazały, że Europa zachodnia nie chce zaakceptować, a wschodnia zrozumieć, jest przesuniecie się polityki zagranicznej USA w kierunku Azji. | Rafał Wonicki

Z punktu widzenia Polski nadzieje i oczekiwania przed wizytą Obamy były większe od otrzymanych oficjalnych zapewnień o wzmocnieniu zaangażowania NATO w regionie. Choć w dyplomacji to oczywiście też jest pewna wartość. Wizerunkowa i symboliczna nobilitacja jest nam bez wątpienia potrzebna, bowiem mimo wielu niepowodzeń polityki wschodniej i często nietrafionych prognoz, to głównie Polska jest ambasadorem Ukrainy w Brukseli, a wsparcie USA może nam pomóc w przekonaniu Unii do bardziej zdecydowanych działań w jej sprawie. Do mniej symbolicznych, a bardziej realnych plusów z pewnością trzeba zaliczyć współpracę gospodarczą (umowa o wsparciu innowacyjności). Polska jako lider w regionie nie doczekała się jednak jakiegoś konkretnego planu i mocniejszego gestu, potwierdzającego, że USA ma wizję nowej polityki w stosunkach z Europą i Rosją. Polskie władze widziałyby najchętniej u nas stałą bazę NATO albo powrót do tarczy antyrakietowej, zablokowanej przez Rosjan w zamian za poparcie rezolucji dotyczących sankcji wobec Iranu. Sprawa tarczy to już jednak kwestia przebrzmiała, a sprawa stałej bazy NATO łamałaby nieformalne porozumienie między NATO i Rosją dotyczące nie rozmieszczania baz sojuszu w naszej części Europy. Od początku było więc do przewidzenia, że te kwestie nie zostaną rozpatrzone pozytywnie, nawet jeśli pojawią się w rozmowach.

Polacy nie są już zapatrzeni w Stany jako krainę wolności. Po 25 latach, gdy Ameryka na dobre zadomowiła się w Polsce, dostrzegamy i minusy tego raju. Fanów USA jest już trochę mniej. Okrzepliśmy. | Rafał Wonicki

Trudno było również oczekiwać takiego samego poziomu entuzjazmu jak w trakcie ostatniej wizyty Obamy w 2011 roku. Powodów jest wiele. Jednym z nich jest to, że choć Polacy przynajmniej od czasów PRL są zapatrzeni w Stany jako krainę wolności, to dziś, po 25 latach, gdy Ameryka w postaci wolnego rynku, inwigilacji i macdonaldyzacji na dobre zadomowiła się w Polsce, dostrzegamy i minusy tego raju, a więc i fanów USA jest już trochę mniej. Okrzepliśmy. Owszem nadal chcemy zniesienia wiz do USA, zacieśnienia współpracy ekonomicznej (choćby w postaci większego zaangażowania amerykańskich firm w wydobycie gazu łupkowego), a ostatnio, co zrozumiałe, zwiększenia militarnej obecności USA w naszym kraju, ale widzimy też swoje miejsce w Unii i przez współpracę z nią chcemy wzmacniać swój głos w polityce międzynarodowej.

Nie postrzegamy już Stanów jako supermocarstwa mogącego w magiczny sposób uzyskać wszystko, czego sobie zażyczy, a więc i nasze negocjacje z nimi są nacechowane większym realizmem i w mniejszym serwilizmem. Z kolei przywódcy krajów Europy Zachodniej najchętniej widzieli by amerykańskie sankcje, przywództwo i ponoszenie ryzyka w relacjach z Rosją, cały czas prowadząc z nią interesy i jedynie przywołując szczytne idee. Niestety nie daje się zjeść ciastka i mieć ciastka, więc decyzja w sprawie długofalowej unijnej polityki wschodniej jest nie tylko niezbędna, ale będzie musiała zostać w końcu wypracowana. Miejmy nadzieję, że wizyta Obamy uświadomiła to przywódcom Europy. Mają oni bowiem historyczną możliwość stworzenia nowego projektu Europy i wprowadzenia w życie wartości wolności i solidarności, na których fundamencie przez lata wznoszono gmach instytucji europejskich. Jeśli stracą teraz swoją szansę, to kolejnej mogą już nie otrzymać, a całe europejskie marzenie wraz ze stowarzyszeniem Ukrainy legnie w gruzach.