Tegoroczna konwencja Partii Republikańskiej miała miejsce w Cleveland i trwała od 18 do 21 lipca. Partyjne konwencje mają rozmaite cele, ale najważniejszy z nich to oficjalna nominacja zwycięzcy prawyborów na urząd prezydenta. Kulminacją czterech dni konwencji było więc wygłoszone w czwartek przemówienie Trumpa, podczas którego „z pokorą i wdzięcznością” przyjął republikańską nominację.

Wystąpienie Trumpa było długie (trwało grubo ponad godzinę) i co gorsza – nudne, bo skoncentrowane na jedynie dwóch celach: wzbudzeniu strachu i skrajnej niechęci do politycznego przeciwnika, czyli Hillary Clinton.

Ciemność, widzę ciemność

Trump twierdził, że Ameryka pogrążona jest w głębokim kryzysie, drogi i mosty rozpadają się na naszych oczach, zaś lotniska prezentują standard „znany z krajów trzeciego świata”. Jego zdaniem coraz więcej Amerykanów żyje w ubóstwie, inne kraje wykorzystują Stany Zjednoczone zarówno gospodarczo (eksportując do USA swoje produkty), jak i militarnie (ciesząc się darmową ochroną), a co gorsza przestają Amerykanów szanować. To wszystko oczywiście wina rządzących elit z Hillary Clinton jako byłą sekretarz stanu na czele. „Oto dziedzictwo Hillary Clinton: śmierć, zniszczenie, terroryzm i słabość”, mówił Trump.

Na tym, niestety, nie koniec. Po całych Stanach Zjednoczonych błąka się 180 tys. nielegalnych imigrantów z wyrokami na koncie, zabijając niewinnych Amerykanów. W tym wypadku przyczyną jest zmowa milczenia elit, które nie chcą nazywać problemów z imigracją po imieniu. „Nie możemy sobie już pozwolić na polityczną poprawność!”, grzmiał Trump w rytm okrzyków „USA, USA!” oraz „Lock her up!” („Zamknąć ją!”). „Jestem Waszym głosem”, mówił nowojorski miliarder do zgromadzonych na sali i przed telewizorami „zwykłych” Amerykanów.

Oczywiście, zdecydowana większość z tego, co powiedział Trump, jest albo jawnym kłamstwem, albo w najlepszym razie półprawdą. Przestępczość – mimo ostatnich dramatycznych strzelanin z udziałem policji – spada lub utrzymuje się na niskim poziomie. Zdecydowanie za to spada bezrobocie, które dziś wynosi jedynie 4,9 proc. (w Polsce jest dwa razy wyższe). I choć nowo tworzone miejsca pracy nie zawsze są najwyższej jakości, to kondycja amerykańskiej gospodarki i tak jest o niebo lepsza niż pod koniec kadencji ostatniego republikańskiego prezydenta, George’a W. Busha.

Nawet tam, gdzie Trump ma trochę racji – na przykład w kwestii pogarszającego się stanu amerykańskiej infrastruktury transportowej – nie proponuje dosłownie żadnych konkretnych rozwiązań. Zapowiada po prostu, że kiedy tylko zostanie prezydentem w kraju, z dnia na dzień zapanuje „prawo i porządek”. Jak? Nie wiadomo, ale to nie zniechęca zwolenników Trumpa, przyzwyczajonych do tego, że ich kandydat fakty traktuje z dużą swobodą.

Zostawmy więc wiarygodność Trumpa na boku, bo równie ciekawa jest ogólna konstrukcja jego przekazu, doskonale widoczna w czwartkowym przemówieniu. Składa się ona z czterech zasadniczych elementów:

1. nakreślenie wizji kraju w ruinie lub co najmniej w głębokim kryzysie, narażonego na ogromne niebezpieczeństwa;

2. wskazanie najbardziej pokrzywdzonych z tego tytułu, czyli „zwykłych, ciężko pracujących ludzi”;

3. wskazanie winnych ruiny kraju, czyli szeroko rozumianych „elit” z głównym przeciwnikiem politycznym na czele;

4. ogłoszenie samego siebie trybunem ludu, który rozsadzi dotychczasowe patologie.

Na dodatek można też nakreślić wizję „starych, dobrych czasów” sprzed nadejścia elity, kiedy kraj był wielki, życie prostsze, ludzie uczciwsi, a dzieci bardziej posłuszne. Te czasy powrócą pod rządami naszego kandydata.

Brzmi znajomo? Dokładnie taką samą strategię stosuje w Polsce Prawo i Sprawiedliwość.

Krzyk to nie argument

Jednym z najpopularniejszych gadżetów sprzedawanych na ulicach Cleveland w czasie konwencji Republikanów były znaczki i koszulki z napisem „Hillary for Prison” („Hillary do więzienia”), zaś najpopularniejszym okrzykiem wspomniane już „Lock her up!”. Zamieńmy Hillary na „Tusk” i mamy gotowy produkt do sprzedaży na spotkaniach polskiej partii rządzącej. Sukces komercyjny wśród docelowych klientów – gwarantowany.

Ikonka_Wpisu

Wbrew pozorom jednak owe wojownicze hasła wymierzone w politycznych przeciwników nie są dowodem siły obozu, który je wznosi, ale dowodem jego słabości – sposobem na ukrycie faktu, że naprawdę jego członków niewiele ze sobą łączy. Ten fakt znacznie wyraźniej widać w Stanach Zjednoczonych niż w Polsce.

Partia Republikańska, mimo pozornego zjednoczenia wokół swojego kandydata, jest dziś skrajnie podzielona. Na konwencji zabrakło wielu gwiazd i nestorów ugrupowania, takich jak senator John McCain, czy obaj prezydenci Bushowie, a także części rywali Trumpa. Najważniejszy z nich, senator Ted Cruz, co prawda na konwencji wystąpił, ale nie udzielił poparcia miliarderowi. Zamiast tego wezwał wyborców, by głosowali „zgodnie z własnym sumieniem” na kandydatów, którzy przedkładają „miłość nad nienawiść”.

Podziały, w połączeniu z brakiem realnych, pozytywnych propozycji kandydata sprawiają, że jedynym sposobem na utrzymanie jedności i ekscytacji elektoratu jest koncentracja na wspólnym wrogu. Trump nie ma absolutnie żadnego planu, który sprawi, że – zgodnie z jego hasłem wyborczym – „Ameryka znów będzie wielka”. Agresja to zatem forma ucieczki do przodu.

Podobnie jest z Jarosławem Kaczyńskim – prezes nie wie, jak sprawić, by Polska była poważanym w świecie krajem mlekiem i miodem płynącym. Także deklaracje odzyskania suwerenności i wielkości to raczej materiał na bajanie przy kominku, a nie realny plan polityczny. Z tego właśnie powodu Kaczyński koncentruje się na doraźnych potyczkach politycznych – jak walka z Trybunałem Konstytucyjnym – bo dzięki nim wielkie plany może odłożyć na bok.

Niewykluczone, że szef PiS-u naprawdę wierzy, że upokorzenie TK otworzy mu drogę do wywrócenia kraju do góry nogami, ale jeśli tak jest – byłby to dowód jego skrajnej naiwności. To dlatego na walkę z Trybunałem należy być może spojrzeć nie jako na trampolina do wyższego celu, ale jako cel sam w sobie, sposób mobilizacji wyborców, taki sam jak opowieści o zamachu i zapowiedzi osądzenia Donalda Tuska.

Wielu zwolenników PiS-u, podobnie jak zwolenników Trumpa, łączy niewiele więcej niż ogólna złość oraz osoba lidera, który wskazuje winnych. Sukcesy obu tych polityków (i wielu innych) pokazują, że wściekłość jest znakomitym paliwem dla kariery politycznej. To paliwo ma tylko jedną wadę – szybko się kończy, a wtedy trzeba dolać go jeszcze więcej i o jeszcze większej mocy. W przeciwnym razie pojazd po prostu stanie w miejscu.

 

* Powyższy tekst powstał w czasie wyjazdu studyjnego do Stanów Zjednoczonych współfinansowanego przez Fundację Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów”.