W końcu to właśnie tam 16 lat temu Partia Wolności pod wodzą faszyzującego Jörga Haidera stała się pierwszą po II wojnie światowej partią radykalnej prawicy współtworzącą rząd. Od tego czasu populiści różnej maści mieli okazję do współrządzenia Austrią, zarówno na poziomie regionalnym, jak i krajowym. Można więc uznać, że żaden inny kraj Zachodu nie ma tak dużego doświadczenia z populistami, jak właśnie ojczyzna Straussów. A skoro populistyczna fala wezbrała nad Dunajem, to może i tam będzie jej koniec?

Bez wątpienia symboliczna waga porażki Norberta Hofera jest niemała, a symbole mają w polityce potężne znaczenie. Niemniej jednak mało wskazuje na to, że przykład austriacki zatrzyma populistów w innych krajach.

Kiedy w siedzibie sztabu Aleksandra Van der Bellena strzelały korki od szampana, we Włoszech swoją dotkliwą porażkę musiał uznać premier Matteo Renzi, który przegrał rozpisane przez swoją partię referendum i zapowiedział dymisję gabinetu. Włochy prawdopodobnie czekają więc nowe wybory, które może wygrać populistyczny ruch Pięciu Gwiazd. Gdyby tak się stało, skutkiem może być powrót ledwie zażegnanego kryzysu strefy euro, który najprawdopodobniej okazałby się końcem nieudanego eksperymentu ze wspólną walutą.

Wiele wskazuje więc na to, że fala populizmu w Europie raczej dopiero nabiera rozpędu, a wybór Van der Bellena jest wyjątkiem potwierdzającym europejską tendencję. Po zwycięstwie zwolenników Brexitu w kraju będącym najstarszą demokracją świata i po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta w stawianych za wzór Stanach Zjednoczonych, trudno uwierzyć, że mało znaczące wybory prezydenckie w niespełna 9-milionowym kraju nad Dunajem miały być zwiastunem odrodzenia liberalnej demokracji. Jednak przykład Austrii pokazuje, że populistów nic bardziej nie osłabia, jak realna szansa rządzenia krajem.

W demokracjach nieuchronnie dochodzi do zderzenia nierealnych obietnic z gospodarczo-polityczną rzeczywistością, w wyniku czego populiści tracą poparcie. Triumf radykalnej ideologii oferującej społeczeństwu proste recepty na złożone problemy był, jest i będzie nieunikniony w dużej części krajów Zachodu. W dobie wszechobecnych mediów społecznościowych liczą się proste, jednoznaczne przekazy, najlepiej mieszące się w140 znakach. W obecnej debacie publicznej brakuje miejsca na subtelną argumentację, ważącą „za” i „przeciw”, którą powinny posługiwać się partie i politycy głównego nurtu. Wyborcy muszą sami przekonać się, ile warte są obietnice populistów. Dlatego Austriacy, którzy dawali już populistom szansę w przeszłości, okazali się tym razem bardziej wstrzemięźliwi.

Inne kraje Zachodu „dobrodziejstw” populizmu jeszcze nie miały okazji doświadczyć, dają im więc szansę. Czas ich rządów okaże się najprawdopodobniej bardzo drogim i niebezpiecznym w skutkach eksperymentem w historii demokracji. Następny kryzys gospodarczy jest niemal pewny, choćby dlatego, że realizacja obietnic populistów doprowadzi do wzrostu inflacji, a co za tym idzie podwyżki stóp procentowych. Unię Europejską czeka zaś okres poważnych wewnętrznych turbulencji, w wyniku których może dojść nawet do rozpadu Wspólnoty lub co najmniej do poważnego przeformułowania modelu integracji europejskiej.

Zagrożenia, przed którymi stoi współczesny Zachód, są ogromne i nie powinniśmy się łudzić, że przejdziemy przez ten okres bez poniesienia specjalnych kosztów. A będą one z pewnością niemałe. Doświadczone demokracje, opierające się na systemie równowagi sił i trójpodziału władz, dysponujące odpowiednią liczbą mechanizmów obronnych wpisanych w ich funkcjonowanie, mają szansę wyjść z kryzysu obronną ręką. Niestety, demokracje młode i słabe – do takich zaliczają się między innymi Węgry i Polska – są narażone na wstrząsy, które mogą doprowadzić ich systemy polityczne do trwałego kryzysu.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Mikekilo74 [CC BY-SA 3.0]; Źródło: Wikimedia Commons.