Największymi zwycięzcami wyborów mogą okazać się Szwedzcy Demokraci (SD) – skrajna prawica o neonazistowskim rodowodzie, strasząca islamem, uchodźcami i przestępczością, występująca przeciw politycznemu i medialnemu establishmentowi, a ostatnio również nawołująca do wyjścia Szwecji z UE (tzw. swexitu). Udało im się narzucić ton kampanii, sprowadzić inne partie do defensywy. Rządzący socjaldemokraci, mimo znakomitych wyników gospodarczych, podchodzą do wyborów ze spuszczoną głową. A i tak Szwedzcy Demokraci mają szansę zepchnąć ich z pozycji największej partii w Riksdagu, po ponad stu latach dominacji! Populiści rządzić nie będą, mogą jednak stać się „kingmakerem”, pozwalając na powstanie nowego centroprawicowego rządu. Trudno spodziewać się, aby nie uzyskali nic w zamian.

Przez długi czas ojczyzna Abby była odporna na uroki skrajnej prawicy. Ta zdążyła w międzyczasie współrządzić w Norwegii i Finlandii, od dawna też pręży muskuły w duńskim parlamencie. Natomiast Szwedzcy Demokraci weszli do Riksdagu dopiero w 2010 roku, zdobywając niecałe 6 procent głosów. W kolejnych wyborach dwukrotnie poprawili ten wynik, a obecnie popiera ich już co piąty, jeśli nie co czwarty Szwed. Partia Jimmiego Åkessona zdaje się przy tym wzorować na nacjonalistach z Duńskiej Partii Ludowej i można się spodziewać, że będzie unikać współudziału w rządzeniu, aby móc dalej krytykować rząd i polityczny mainstream. Po co ryzykować, skoro i bez tego mają wpływ na szwedzką politykę?

Kryzys uchodźczy 2015 roku był momentem przełomowym. Wniosek o status uchodźcy w Szwecji złożyło w owym roku prawie 163 tysięcy osób, głównie z Syrii, Afganistanu i Iraku, dwa razy więcej niż rok wcześniej. Jest tajemnicą poliszynela, że rządząca lewica wprowadziła wówczas szereg ograniczeń w polityce migracyjnej nie tylko z troski o bezpieczeństwo publiczne, ale też po to, by zahamować odpływ elektoratu do błyskawicznie rosnącej w sondażach SD. Niegdyś najbardziej otwarte państwo w Europie wprowadziło kontrole granic. W połowie 2016 roku zaostrzono politykę azylową: najpierw tymczasowo (czekając na nowe rozwiązania na poziomie UE), a od maja 2018 roku na trwałe (wobec braku europejskich rozwiazań). Przede wszystkim, wprowadzono surowy limit 14 tysięcy wniosków o azyl rocznie.

Populiści rządzić nie będą, mogą jednak stać się „kingmakerem”, pozwalając na powstanie nowego centroprawicowego rządu. | Paweł Zerka

Napływ migrantów do Szwecji (i ogólnie do Europy) zdecydowanie od tamtej pory zmalał. W 2016 roku wniosek o status uchodźcy złożyło w Szwecji 29 tysięcy osób, rok później niecałe 26 tysięcy. Ale efekt szoku 2015 roku trwa i SD sprytnie to rozgrywa, wygrzebując mroczne uprzedzenia spod powierzchni szwedzkiej politycznej poprawności. Faktem jest to, że udział obywateli urodzonych poza granicami Szwecji wzrósł w ciągu ostatnich trzech dekad z 9 do 17 procent (dla porównania, we Francji to około 11 procent). Nie wiadomo też, jak potoczy się integracja uchodźców z Syrii, Iraku i Afganistanu – choć na początku lat 90. podobne obawy dotyczyły imigracji bałkańskiej, która z perspektywy czasu postrzegana jest jako integracyjne success story.

Materiału dla stosowania polityki strachu na pewno Szwedzkim Demokratom nie brakuje. To, że w innych krajach dochodzą do władzy politycy pokroju Donalda Trumpa, Sebastiana Kurza czy Mattea Salviniego, czyni mowę nienawiści i manipulowanie faktami czymś coraz bardziej znośnym i normalnym, nawet w Skandynawii. W mrocznym spocie przedwyborczym, lider SD Jimmie Åkesson przedstawia Szwecję jako upadający kraj, w którym rządzi terror i do którego wciąż masowo napływają uchodźcy. Politycy SD nagminnie sugerują, że niektóre dzielnice szwedzkich metropolii stały się no-go zones, gdzie obowiązuje szariat lub trwa wojna domowa między gangami. Mówią też, że uchodźcy odpowiadają za rzekomy wzrost przypadków gwałtów w kraju.

Pomagają im Trump, Farage i Kaczyński, którzy te manipulacje łykają bez mrugnięcia okiem i chętnie przekazują dalej. Dwóch europosłów SD wzmocniło niedawno grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której w Brukseli należy PiS. Stało się tak ku uciesze Ryszarda Legutki, który zdaje się nie zwracać uwagi na neonazistowskie korzenie szwedzkich nacjonalistów.

SD wciąż straszy tym, że migranci ograniczają dostępność do opieki społecznej szwedzkim obywatelom (jak w pamiętnym spocie z 2010 roku). Mówią o szalejącej w kraju przestępczości. Sprzyja im niedawna sprawa podpalenia ponad stu aut przez zamaskowanych chuliganów w Göteborgu i innych większych miastach (choć dotąd nie wyjaśniono, kim byli sprawcy – czy na przykład nie była to prowokacja ze strony nacjonalistów). A jednocześnie, paradoksalnie, wzmocnił ich wiarygodność „kordon sanitarny”, jakim inne partie otoczyły SD w 2014 roku: sondaże wskazują, że wyborcy tej partii są jednocześnie tymi, którzy czują się najbardziej ignorowani przez polityków.

Wietrząc szansę na utworzenie rządu, główna centro-prawicowa partia Szwecji (Moderaterna) już od pewnego czasu puszcza do SD oko. W 2017 roku wyłamała się z kordonu sanitarnego, wspólnie z SD odsuwając socjaldemokratów od władzy w miejscowości Hässleholm i uchwalając budżet lokalny, który ograniczył wydatki na edukację i pomoc społeczną dla migrantów. Obecny lider Moderaterna, Ulf Kristersson, zachowuje się ambiwalentnie: z jednej strony, wyklucza współpracę ze Szwedzkimi Demokratami; z drugiej strony, ewidentnie liczy na to, że ci nie zagłosują przeciwko jego propozycji utworzenia rządu (w praktyce pozwalając mu rządzić).

Ewentualny flirt mainstreamu ze skrajną prawicą byłby kolejnym krokiem w kierunku postępującej legitymizacji SD. Jimmie Åkesson bierze w tym roku udział w przedwyborczych debatach telewizyjnych. Spotkał się też z liderem Duńskiej Partii Ludowej, Kristianem Thulesenem Dahlem, choć wcześniej Szwedzcy Demokraci byli – ze względu na neonazistowską proweniencję – unikani nawet w skrajnie prawicowych kręgach Skandynawii.

Szwecja to tylko element złożonej układanki. Symbolicznie jednak znaczący, bo przez długi czas to ona służyła za wzór tego, jak być społeczeństwem otwartym, solidarnym i humanitarnym. | Paweł Zerka

To, co się dzieje w Szwecji, jest dla Europy istotne z uwagi na rozkład sił i akcentów w trwającej dyskusji nad unijną polityką migracyjną – oraz, szerzej, nad przyszłością UE. Póki co, rosną w Europie wpływy Kurza, Orbána i Salviniego. W październiku odbędą się ważne wybory w Bawarii. Polityczna pozycja Angeli Merkel w kraju jest chwiejna, a proeuropejskich sprzymierzeńców (nie licząc Emmanuela Macrona i Pedra Sáncheza) jak na lekarstwo. Nie jest jeszcze powiedziane, że krajowe poparcie dla europejskich populistów automatycznie przełoży się na ich dobry wynik w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego – ale czasu pozostało niewiele. Szwecja to tylko element złożonej układanki. Symbolicznie jednak znaczący, bo przez długi czas to ona służyła za wzór tego, jak być społeczeństwem otwartym, solidarnym i humanitarnym.

Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby Szwedzcy Demokraci w najbliższych wyborach ponieśli porażkę. Jeśli jednak, zgodnie z prognozami, przekroczą 20 procent, to kluczowe będzie zachowanie szwedzkich partii głównego nurtu. Czy centroprawica ulegnie pokusie ułożenia się z populistami? Czy lewica, w rządzie lub opozycji, będzie potrafiła bronić wartości społeczeństwa otwartego? Czy też – jak przestrzegał pół roku temu tygodnik „The Economist” – Szwecja stanie się kolejnym dowodem na to, że populiści mogą wygrywać bez konieczności wschodzenia w skład rządu; wystarczy, że zarażą mainstream populistycznym wirusem.

 

*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.