Wojna o „Wielką Prawdę”

Reakcja na tekst Rafała Wosia, w którym rozważa on możliwość „cywilizowania” PiS-u przez lewicę, to kolejny przykład potwierdzający, że wśród osób, którym obecna władza się nie podoba, silne jest przekonanie, że nie mamy do czynienia z przestrzenią debaty, tylko z wojną o uznanie „Wielkiej Prawdy”.

„Wielka Prawda” brzmi następująco – opozycja musi pójść w jednym bloku, odkładając na bok spory o kształt polityki państwa czy prawa człowieka. Kwestia tego, czy rząd wyłoniony po wygranej takiej koalicji będzie prowadzić aktywną politykę gospodarczą, czy wprowadzi związki partnerskie, czy będzie mieć pomysł na poprawę sytuacji w służbie zdrowia – jest kompletnie nieistotna. Ważne, aby nie zgadzać się z PiS-em. Parafrazując jednego z liderów dawnego ZChN: nieważne, jaka będzie Polska, byle nie było PiS-u.

Obrywa się wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób podważają ten dogmat. Jakakolwiek krytyka opozycji ma być przejawem braku zatroskania działaniami władzy. Same plotki o ewentualnym tworzeniu nowego ugrupowania przez Roberta Biedronia przyniosły lawinę krytyki i ze strony zwolenników Zjednoczonej Opozycji, i zwolenników obecnych ugrupowań lewicowych, którym nie podoba się, że Biedroń jest właściwie liberałem, a jego przekaz jest skierowany do ludzi, którzy nie spędzają całych godzin na studiowaniu klasyki myśli socjalistycznej.

W przypadku artykułu Wosia niektóre reakcje przekraczały granice krytyki, choćby i ostrej (bo tezy autora jak najbardziej zasługują na poddanie ich gruntownej krytyce). Autor został nazwany narodowym socjalistą, pojawiły się też pojedyncze głosy nawołujące do zwolnienia go z redakcji „Polityki”. Redakcja pisma poczuła się w obowiązku do oficjalnego odcięcia się od tekstu ich dziennikarza, opublikowanego przez inną redakcję.

Przy wszystkich wadach tekstu, jego zaletą wydaje się wyartykułowanie pewnej tezy, która może kiełkować w określonych środowiskach, a która teraz została wypowiedziana przez jednego z najbardziej rozpoznawalnych komentatorów utożsamianych z lewicą. Przeanalizowanie argumentów i odrzucenie tezy – co wydaje się reakcją powszechną wśród osób, które należą do szeroko pojętego elektoratu lewicy – jest samo w sobie bardzo ważną deklaracją.

Zandberg jak Gowin, Biedroń jak Ziobro?

Teza Wosia, co wyjaśnił w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim i Sewerynem Blumsztajnem, odnosiła się do hipotetycznej sytuacji, gdy partia lewicowa ma w Sejmie mały klub i z rozkładu miejsc wynika, że od decyzji jej liderów o wejściu do koalicji zależy, czy PiS będzie sprawować władzę jako rząd mniejszościowy, czy też będzie mieć oparcie na koalicjancie z przeciwnej strony sali plenarnej, który oczywiście nie będzie współpracować charytatywnie.

Tak zarysowane założenia nie bronią się, zakładają bowiem, że PiS może ustąpić przed słabszym koalicjantem. Woś powołuje się w rozmowie w Tok FM na przykład partii Jarosława Gowina. Nie wiemy na pewno, czy jej lider jest z przekonania zwolennikiem destrukcji sądownictwa, czy też głosuje za, ale się „nie cieszy”. Wiemy jednak mniej więcej, ile razy Kaczyński ustąpił przed Gowinem, a ile razy to minister nauki musiał znosić upokorzenia, byle utrzymać się na szczytach władzy.

Ponadto różnice pomiędzy Gowinem, Ziobrą i Kaczyńskim są mniejsze niż pomiędzy Kaczyńskim, Macierewiczem, Pawłowicz z jednej strony, a Zandbergiem, Dziemianowicz-Bąk czy Biedroniem z drugiej. Jak połączyć lewicowy program z akceptacją rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu jako broni w polityce wewnętrznej i zagranicznej? Jak łączyć wizję zmieniania Unii Europejskiej w kierunku umacniania solidarności i polityki socjalnej, demokratyzacji unijnych instytucji – z pisowskim programem totalnej wojny ze wszystkimi unijnymi instytucjami i osłabiania Unii?

Koalicja z lewicą miałaby gwarantować nieruszanie prawa do przerywania ciąży. Problem w tym, że już dziś jest ono restrykcyjne, przed całkowitym zakazem chroni Polki jedynie strach władzy przed gniewem ulicy. Obecność lewicy w rządzie nic tutaj nie zmieni. Czy koalicja z lewicą zmieni homofobiczne nastawienie posłów PiS-u, blokujące dziś nie tylko objęcie ściganiem z urzędu aktów przemocy o charakterze homofobicznym, lecz również aktów nienawiści ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność? Może sensem koalicji byłoby utemperowanie środowiska odsuniętego w cień Jana Szyszki i przekonanie PiS-u, że konflikt z Radiem Maryja jest dla tej partii mniejszym problemem niż konflikt z lewicą? Trudno uwierzyć w sukces takiej perswazji.

Istnieją dziś istotne podstawy, aby zakładać, że PiS może wygrać kolejne wybory parlamentarne, nawet bez zmian w ordynacji. Pewne jest również to, że nadejdzie czas, gdy sondaże PiS-u zaczną spadać. Co się wtedy może stać z jego koalicjantami, najlepiej widać po losach Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Wraz z umacnianiem się władzy PiS-u podobne jak u Rafała Wosia głosy mogą przebijać się z różnych stron sceny politycznej. Zwycięstwo w kolejnych wyborach parlamentarnych będzie tu punktem przełomowym. Warto już teraz taką argumentację analizować i nie traktować jej jak znieważenia dogmatu wiary, ale rzeczowo na nią odpowiadać. Taka dyskusja przyniesie korzyści obu stronom – i lewicy, i naśladowcom Rafała Wosia.

 

Tekst wyraża poglądy autora, nie redakcji „Kultury Liberalnej”.


* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pixabay.com