Albumy przedstawione są w kolejności chronologicznej, zgodnie w datą ich wydania. Jako że reprezentują różne gatunki, trudno więc pokusić się o hierarchizację.

Yu Su „Yellow River Blue”

Okładka albumu Yu Su „Yellow River Blue”

Historia powstania tego albumu to opowieść o odnajdywaniu własnego głosu. Ku pokrzepieniu serc, powinna ją poznać każda początkująca artystka. Yu Su rozpoczęła przygodę z elektroniką kilka lat temu w Vancouver, dokąd imigrowała z Chin. Chociaż zdobyła wykształcenie w klasycznej grze na fortepianie, zafascynowało ją właśnie specyficzne vancouverskie brzmienie, wywodzące się z takich wytwórni jak 1080p czy Mood Hut. Yu Su wpasowała się tamtejsze trendy i musiało upłynąć trochę czasu, zanim jej muzyka zaczęła coraz bardziej oddalać się od pierwotnego stylu. Przełom nastąpił dopiero podczas trasy po rodzinnym kraju w 2019 roku. To ona uzmysłowiła artystce istnienie chińskiej sceny klubowej. Yu Su przestała wstydzić się swoich korzeni, co wpłynęło na kształt drugiego albumu, „Yellow River Blue”. Słychać tu wszystkie jej inspiracje, od chińskich, przez kanadyjskie, aż po jamajskie. Różne struktury i rytmy w koherentną całość spaja atmosfera, jednocześnie melancholijna i pogodna – jakby ostrożnego optymizmu kogoś, kto odnalazł pewność siebie.

 

Laughing Ears „Blood”

Okładka albumu Laughing Ears „Blood”

Z pozoru ten album mógłby służyć fanom globalizacji za przykład wszystkiego, co w niej najlepsze. Oto Chinka nagrywa w Szanghaju album inspirowany skandynawską mitologią, a publikuje go wytwórnia z Meksyku. Na płycie słychać wyraźne wpływy footworku (stylu oryginalnie pochodzącego z Chicago) i UK bass (zbiorczej nazwy na wszelkie basowo-rytmiczne eksperymenty pochodzące z Wielkiej Brytanii). Ponadto zalicza się ona do awangardowego nurtu deconstructed club, programowo dekonstruującego i rekonstruującego reguły panujące w globalnym podziemiu muzyki elektronicznej. 

Lecz skoro artyści pokroju Laughing Ears bez skrępowania czerpią inspiracje z całego świata i skoro pozornie nic nie ogranicza ich innowacyjności, to dlaczego albumy takie jak „Blood” są tak ponure, agresywne, przepełnione lękiem i bólem? Otóż artyści ci, wykorzystując narzędzia dostarczone przez globalizację, krytykują ciemne oblicze sztuki, którą tworzą. „Blood” jest próbą zrozumienia tragedii alkoholizmu trawiącej rodzinę artystki (i tysiące innych chińskich rodzin), do której doprowadziły gwałtowne przemiany gospodarcze i społeczne ostatnich dziesięcioleci.

VIDEO: https://www.youtube.com/watch?v=RxK0drkuRWU 

 

Moritz von Oswald Trio „Dissent”

Okładka albumu Moritz von Oswald Trio „Dissent”

Moritz von Oswald, jeden z ojców założycieli niemieckiego techno, w albumach swojego trio ujawnia inspiracje czerpane z muzyki jazzowej. Tym razem pomagają mu w tym jazzowy perkusista Heinrich Köbberling i Laurel Halo, znana z nieprzewidywalności amerykańska artystka, meandrująca między gatunkami, od ambientu, przez art pop, aż po muzykę stricte klubową. Chociaż współpraca artystów o takiej renomie bywa wyboista, a niebezpieczeństwo konfliktów ego wisi nad nią niczym miecz Damoklesa, to „Dissent” wzbudza podziw, unikając wszystkich tych pułapek. Album pokazuje, że współpraca na równych warunkach może owocować spójnym dziełem, do którego każdy członek tria wnosi to, w czym jest najlepszy. W konsekwencji, słuchaczowi trudno jest się od niego oderwać. 

 

 

Joy Orbison „Still Slipping Vol. 1”

Okładka albumu Joy Orbison „Still Slipping Vol. 1”

Długo kazał nam czekać na swój pełnoprawny „debiut” artysta, który pierwsze single wydał w 2009 roku! Jednak było warto… Chociaż Joy Orbison uparcie określa swoje dzieło mianem mixtape’u, a nie debiutanckiego albumu, to nie musimy brać tej oficjalnej klasyfikacji całkowicie serio. Tak naprawdę różnica pomiędzy tymi rodzajami wydawnictw dawno się zatarła. Taki sposób promocji to raczej sprytny sposób artysty na przekłucie balonu oczekiwań nabrzmiewającego od kilkunastu lat. Joy Orbison nie chce, aby debiut traktować jako poważny, artystyczny manifest. Do dzisiaj mixtape’y mają bowiem opinię wydawnictw bardziej amatorskich, czasem wręcz skleconych naprędce. Jednak w wypadku „Still Slipping Vol. 1” prowizorka okazuje się jedynie pozorna. Zgodnie ze starą włoską zasadą sprezzatura, twórca korzysta z nonszalancji celowej i wyuczonej, dającej mu jednak więcej swobody niż stricte konceptualny album. Joy Orbison jako DJ czerpie ze wszystkich gatunków rodzimych dla Wielkiej Brytanii. To samo charakteryzuje jego debiutancki „mixtape”.

 

Tirzah „Colourgrade”

Okładka albumu Tirzah „Colourgrade”

 

 

Czy zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z bohaterami po zakończeniu komedii romantycznej? Albo co nastaje po okresie beznadziejnego zadurzenia w „tej/tym jedynej/jedynym”, o którym traktuje tak wiele popowych hitów? Żyją długo i szczęśliwie. Oczywiście, ale co to właściwie znaczy? W albumie „Colourgrade” Tirzah uzupełnia te brakujące, bardziej prozaiczne rozdziały. Jej teksty opowiadają o codzienności miłości i macierzyństwa. Codzienności bez wielkich deklaracji w deszczu, za to z wysiłkiem wkładanym w utrzymanie intymności w relacjach z najbliższymi. Forma na wskroś współgra tutaj z treścią. Stonowany, delikatny głos Tirzah unosi się nad minimalistycznymi, surowymi podkładami. Razem tworzą efekt piorunujący swoją niepozornością. Ten album jest codziennością zaklętą w muzykę.