Krzysztof Świrek

Małe kino w cyfrowej odsłonie: „Tu… albo tam?” w reżyserii Siu Pham. Po festiwalu Nowe Horyzonty 2012

Największą atrakcją festiwali takich jak zakończone właśnie Nowe Horyzonty, są filmy, których nigdy później nie będzie można zobaczyć. To atrakcja zupełnie różna od przyjemności oglądania głośnego filmu przed premierą kinową czy zobaczenia w jednym miejscu i w ciągu kilku dni wyboru najlepszych filmów sezonu, pozbieranych z innych festiwali. Filmy najbardziej niepozorne mają tę przewagę nad innymi kategoriami, że szansa ich zobaczenia może być jedna, zanim znikną z pola widzenia na długie lata – albo na zawsze.

Jednym z takich filmów był pokazywany w sekcji Nowe horyzonty języka filmowego „Tu… albo tam?” Siu Pham (2011). Jest to jeden z lepszych przykładów kina niepozornego – niemalże osobnego gatunku występującego właściwie wyłącznie na festiwalach. Są to filmy małe realizacyjnie – ale nieraz bardzo celne, imponujące precyzją środków i pomysłowością obrazowania, choć niemające szans na szerszą dystrybucję. Wyjątki potwierdzają regułę: w ostatnim sezonie do kin wszedł „Arirang”, nakręcony półprofesjonalną lustrzanką Canona w kilku pomieszczeniach. Ale przedmiotem dystrybucji stał się raczej dzięki nazwisku reżysera – Kim Ki Duk ma za sobą długi szereg filmów kręconych tradycyjnie.

Śmierć małego kina

„Małym filmom” Jean Luc Godard poświęcił swoje „Imię: Carmen” (1983) – użył przy tym zwrotu in memoriam, co jasno wskazywało, że uczczony przez niego typ filmowej opowieści odszedł w przeszłość. Od tej pory kino miało być jedynie duże – miały się liczyć tylko wielkie budżety, podobnie jak profesjonalizm, zrównany z drogą technologią i kosztowną realizacją. Przez chwilę, dzięki rewolucji cyfrowej, mogło się wydawać, że proroctwo śmierci małego kina się nie spełniło. Cóż prostszego, niż kręcić „małe kino” właśnie teraz, przy dostępności środków cyfrowych, które sprawiają, że znika jedna z podstawowych pozycji budżetu: koszt taśmy filmowej i drogiego sprzętu, wymagającego licznej obsługi i wydatków na transport?

Dzięki kamerom cyfrowym kino miało stać się inne: miało się odtąd opierać w większej mierze na wyobraźni osoby stojącej za kamerą, a mniej na biznesowych decyzjach. Oczywiście wszystko to było złudzeniem – nowe „małe filmy” rodzą się w bólach. Można szukać pojedynczych, dobrych przykładów realizacji, które powstały tylko dzięki nowej dostępności środków, i które owe środki potrafiły przekształcić nie tyle w tanią namiastkę „kina drogiego”, ale w osobną jakość. Takie zadanie wymaga niemal wynajdywania od nowa filozofii filmu.

Życie czy śmierć?

Film Siu Pham pokazuje, że dobre „małe kino” oferuje duże możliwości, ale pod jednym warunkiem – że cały czas pamięta się o jego ograniczeniach. Jedno z drugim jest w zasadzie połączone: nastrój zabawy, ciągły ironiczny tryb opowiadania wprost wynikają z tego, co w użytych skromnych środkach najlepsze i najgorsze. Tanie cyfrowe środki nie znoszą patosu, za to zachęcają do lekkości, którą trzeba umieć odpowiednio wyzyskać.

„Tu… albo tam?” ukazuje codzienność pewnej pary. Ona, rodowita Wietnamka, projektuje kostiumy, on jest pochodzącym z Francji filmowcem. Ona większość czasu spędza pracując w domu, on dużo włóczy się po okolicy, po prostu korzystając z dnia – łowiąc ryby lub słuchając muzyki na tarasie. Miejscowi traktują go jako nieszkodliwego dziwaka, a on korzysta z tego statusu, zachowując się nieraz jak wyrośnięte dziecko.

Tematem filmu jest przenikanie się śmierci i – motyw stale obecny zarówno w azjatyckiej kulturze, jak i w kinie. Kino jest przecież pełne zjaw, także żywi ludzie mają w nim, choćby tylko zasugerowany, status zjawy. W filmie Siu Pham pojawiają się zjawy zmarłej matki i nieobecnych dzieci. Pojawiają się kilkakrotnie, raz tylko jako nieme obrazy, innym razem wchodząc z żyjącymi w dialog, a nawet wpędzając ich w kłopoty. Ale co najważniejsze – status zjawy za życia osiąga mąż głównej bohaterki.

Przerwa po tamtej stronie

Któregoś dnia mężczyzna po raz kolejny wypływa z miejscowymi rybakami, by zarzucić wędkę na pełnym morzu. Niemal nigdy nie udaje mu się nic złowić, ale nie to chodzi: jedną z większych przyjemności jest moment, kiedy, zmęczony silnym słońcem, może wskoczyć do morskiej wody. Tego dnia jednak po kilku minutach w wodzie filmowiec odsyła kuter – pokazuje gestem „nie chcę z wami wracać” i zostaje sam na morzu. Tak spędza kolejne godziny. Słońce zachodzi, a on dalej beztrosko unosi się na falach.

W tym czasie jego żona zaczyna mieć niepokojące przeczucia. W pewnym momencie film zestawia równolegle ujęcia żony w domu, i męża samotnie pływającego w morzu. I oto staje się rzecz kluczowa dla filmu: choć Francuz jest, zgodnie z logiką fabuły, nadal żywy, patrzymy na niego przez pryzmat niepokoju żony, czyli jako na już (za życia) martwego. Okazuje się, że skromne środki wykorzystane w „Tu… albo tam?” wystarczają do wyprodukowania wspaniałej figury, komentującej nie tyko samą siebie, ale też spory fragment historii kina. Ostatecznie nie wiemy, czy bohater filmu zginął pochłonięty przez fale, czy też pozwala sobie jedynie na krótką przerwę po tamtej stronie, możliwą tylko w kinie.

Powrót małych filmów

Siu Pham dba o to, by widzowie nie zapomnieli, że jej film jest tylko zabawą. Tym samym odkrywa jedną z najbardziej banalnych, ale i najważniejszych zasad „małych filmów” – kluczem do nich jest cierpliwe budowanie umowy z widzem. Nie można przekupić go środkami właściwymi dla wielkich budżetów – trzeba raczej pracować nad tym, by dopisał to, co jedynie zasugerowane, a przy tym zgodził się na węższą paletę środków. Jedną z bardziej skutecznych metod jest gra w „przekonaj się, czy mówię poważnie”, stosowana właśnie w tym filmie. Inną jest na przykład „czy jesteś w stanie dopisać brakujący obraz”, stosowana w nakręconym amatorskimi środkami, znakomitym „Irène” Alaina Cavaliera (2009), prezentowanym na Nowych Horyzontach przed trzema laty (tam reżyser jedynie sugerował, za pomocą szeregu wizualnych metafor, coś, co widzowie mieli dopisać w wyobraźni). Oba te „małe filmy” od pierwszych minut świetnie projektują grę, w którą zamierzają wciągać widzów. Oba też są właściwie niedostępne poza tymi pojedynczymi seansami, które powinni cierpliwie tropić wszyscy wielbiciele powrotu „małego kina”.

Film:

„Tu… albo tam?” („Here… or There?”)

reż. Siu Pham

Wietnam, Szwajcaria 2011

* Krzysztof Świrek, doktorant w Instytucie Socjologii UW, krytyk filmowy. Publikuje w „Kinie” (od 2007 r.), „dwutygodniku” i portalach internetowych. Laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka (2009). Od zeszłego roku prowadzi aprile, blog z tekstami krytycznymi.

Kultura Liberalna” nr 186 (31/2012) z 31 lipca 2012 r.