Nie zauważyłem w każdym razie pikiet ani przed ukraińskim Instytutem św. Włodzimierza (dość zachowawczy), ani przed katolickim centrum im. kardynała Newmana (nazwisko zobowiązuje) ani też przed szpitalem Mount Sinai (nieco ortodoksyjny). Oczywiście wielu mieszkańcom Toronto taka decyzja się nie podoba, bo mają takie a nie inne poglądy, ale ostatecznie każdy przechodzi nad tym wyborem do porządku dziennego. Ot życie i normalny jego bieg. Również w polityce…
W Kanadzie jestem jednak dopiero od kilku dni, a na co dzień mieszkam w Polsce, którą właśnie ogarnął dziwaczny chaos w staropolszczyźnie nazywany kociokwikiem. Jednak wbrew temu, co napisała do mnie pewna zaprzyjaźniona dziennikarka – „Ciebie nie ma a tyle się dzieje” – śmiem twierdzić, że nie dzieje się nic nowego, a do tego większość uczestników dyskusji wypowiada sądy znane nam od dawna.
Bo co nowego powiedziała Krystyna Pawłowicz, czego ja, mieszkaniec Polski i Lublina, nie słyszałem na wielu korytarzach uczelni, budynków użyteczności publicznej, czy nie czytałem na swoim profilu na Facebooku? Właściwie nic. Być może wielu z nas udawało, że tego nie słyszy. W końcu wypowiedzi byłej członkini Trybunału Stanu wielu samopoczucia nie poprawiają. Ale czy tylko ona ponosi za to winę, czy także ci, którzy nie reagują lub udają, że nie słyszą.
Bez wątpienia związki partnerskie nie są najważniejszym problemem naszego kraju. Mamy wszak i bezrobocie, i kryzys systemu oświaty, i niewydolną klasę polityczną. Do tego wszystkiego kwestia związków partnerskich nie stała się póki co sprawą narodową – nawet w takim stopniu jak ubiegłoroczne manifestacje w sprawie skrótowo ustawy ACTA. Owszem dziennikarze i profesorowie piszą listy, zwiększa się ilość „like’ów” na Facebooku pod słowami oburzenia, a posłankę Pawłowicz i ministra Gowina opisują rozliczne i prześmieszne memy. Ale rok temu, przy ACTA, coś się w tamtej sprawie zmieniło. Dziś protesty nie zmieniają nic. Każdy pozostaje przy swoim zdaniu. Rzecz jasna zwrócono uwagę na „pewną niestosowność pewnych wypowiedzi”, ale czy to skłoniło autorów do odwołania swoich słów? A może spotkał ich jakiś ostracyzm? Mam na myśli oczywiście ostracyzm odczuwalny, bo do braku akceptacji ze strony przeciwników wszyscy są przyzwyczajeni.
Nie róbmy także hec. Myślmy rozsądnie. Zgłoszone przez rząd i opozycję projekty ustaw były nienajlepsze i wprowadzały prawny chaos. Czy autorów nie było stać na przygotowanie projektów lepszych? Jako obywatelowi RP nie zależy mi na tym, by razem ze szczytnymi ideami wprowadzać do systemu prawnego bubla, który przyczyni się do kolejnych problemów. Czy osławiony artykuł 18 Konstytucji mówiący wprost o tym, że państwo powinno dbać o związek małżeński postrzegany jako relacja kobiety i mężczyzny aby na pewno nie blokuje możliwości powołania związku partnerskiego? Argumenty konstytucjonalistów są w tej sprawie podzielone, a odpowiedzi wielu popierających ustawę sprowadzające ją do modyfikacji stosunków cywilnoprawnych nie brzmią do końca szczerze – wszak połączone są jednocześnie z wypowiedziami głoszącymi ze walka o związki partnerskie jest walką o coś więcej niż tylko problemy majątkowe. To jak, chcemy zmienić system, czy wprowadzić nic nieznaczącą zmianę do prawa spadkowego? Chcemy rewolucji czy udajemy, że nie chcemy niczego zmieniać? Jeśli chcemy niewielkiego przestawienia przepisów to gra jest właściwie niewarta świeczki, bo i dziś istnieją liczne furtki pozwalające ominąć sporne przepisy. Choćby w wypadku szpitali – tak się składa, że moja mama, pielęgniarka, dokładnie opisała mi jak możliwe jest obejście prawa ograniczającego wizyty do „nominalnych” najbliższych. Prawo cywilne pozwala dbać o istnienie wspólnego majątku, a prawo spadkowe wcale nie zabrania dziedziczenia osobie, z którą było się w nieformalnym związku. Wystarczy sporządzić testament.
Powiedzmy też sobie szczerze – związki partnerskie są dla gejów. To osoby tej orientacji seksualnej nie mogą zawrzeć klasycznego związku małżeńskiego uznanego przez nasz system prawny. Celem legalizacji związków partnerskich nie powinno być stworzenie kolejnej instytucji paramałżeńskiej dla osób heteroseksualnych. Związki partnerskie mają pomóc przedstawicielom tej a nie innej mniejszości w zbudowaniu normalnego życia.
A właśnie normalności potrzebujemy. Normalności, czyli stanu, kiedy nikomu nie będzie przeszkadzało istnienie związków partnerskich i coming out posła. To do tego mamy dążyć a nie do świata, w którym trwają ideologiczne wojny i żadnej ze stron tak naprawdę nie zależy na samej reformie, ale na walce o nią lub przeciwko niej. Walczmy o kraj, gdzie rozmawia się rzeczowo o związkach partnerskich, małżeństwie, rodzinie i innych ważnych dla człowieka i społeczeństwa rzeczach, a nie organizuje medialne akcje, które sprawie nie pomagają. Oddajmy sprawę prawnikom, którzy wini przygotować kompleksową zmianę. Związki partnerskie to prawna rewolucja, a takie poddaje się ocenie komisji kodyfikacyjnych i wraz z nimi zmienia się cały kontekst polityki prawnej. Pozwólmy też kształtować się zmianom w społeczeństwie, bo bez przyzwolenia większości obywateli tego typu zmiany nie przejdą. A może zdecydujmy się na referendum?
Nie oczekujmy jednak na zmiany dokonane przez klasę polityczną, która się w dniach ostatnich (nie pierwszy raz zresztą) skompromitowała. Zamiast egzaltacji Ruchu Palikota, obłudy PiS i SLD (coś zrobił Millerze lat temu dziesięć? Nie zwalaj wszystkiego na nieżyjącego papieża, kardynała Glempa i akcesję do Unii Europejskiej), oraz przyznania się posłów PO do swoich prawdziwych poglądów (ja dziwię się, że niektórych to dziwi). Chciało by się rzec – zaufajmy następnemu pokoleniu, ale to pewne ryzyko. Bądź co bądź to nie starcy piszą różne obraźliwe hasła na facebookowych wallach. Ale wyniki badań powszechnie dostępnych w internecie pozwalają przypuszczać, że za kilka lat wniosek o stworzenie nowej instytucji prawnej miałby pewne szanse w ogólnonarodowym plebiscycie. A jeśli nie? No cóż, niezbadane są wyroki demokracji.
Mój kolega z redakcji wspomniał cos o tym, że ludzie pragnący rejestracji swoich związków partnerskich – „mają tylko jedno życie” i nie mogą czekać w nieskończoność. To prawda, ale bezproduktywne dyskusje nie dadzą im drugiego, trzeciego czy czwartego. Mam wrażenie że dyskusja, jaka rozgorzała w polskich mediach, będzie miała tylko jeden efekt – pewna grupa ludzi usłyszy dzięki niej argumenty zwolenników i przeciwników i wyrobi sobie własne zdanie. Realizację postulatu legalizacji związków partnerskich przyspieszy to jednak w niewielkim stopniu.