Grzegorz Brzozowski: W dokumencie „Efekt domina” miesza się wnikliwa obserwacja kontekstu politycznego z intymnym portretem psychologicznym. Stąd w naszym panelu znaleźli się specjaliści różnych dziedzin, które spotykają się w tym obrazie: reportażysta, psycholożka oraz filmowiec. Zacznijmy od pytania o geopolityczny aspekt filmu. Można pokusić się o refleksję, że w losach pary głównych bohaterów – Abchaza Rafaela i Rosjanki Nataszy – niczym w soczewce skupia się skomplikowany stosunek Abchazów do Rosji jako takiej. Czy ta osobliwa geopolityczna konfiguracja zaciążyła niejako na relacjach międzyludzkich, nawet tych najbardziej intymnych?

Wojciech Górecki: Trudno powiedzieć, że istotnie tak się stało w przypadku Nataszy i Rafaela. Jednak rzeczywiście ich związek można odebrać jako obraz bardzo niesymetrycznych stosunków abchasko-rosyjskich. Prawdą jest, że kiedy Abchazja po wojnie na początku lat 90. faktycznie oddzielała się od Gruzji, stało się to z dużą pomocą Moskwy. Później relacje te zaczęły przypominać sinusoidę – w momentach, kiedy ocieplały się stosunki rosyjsko-gruzińskie, Rosja, mówiąc kolokwialnie, przykręcała śrubę Abchazom. Z kolei gdy tamte zaostrzały się – granica z Abchazją była otwierana, chociaż formalnie do 2008 roku Rosja utrzymywała blokadę tej republiki. Blokada Abchazji przybrała najostrzejszą formę w latach 1994-1995, co wywoływało w Abchazach wręcz nienawiść do Rosjan, jednocześnie jednak mieli oni nadzieję, że być może Rosja wreszcie się opamięta i ich wesprze. Bo mimo wszystko Gruzja była postrzegana przez nich jako większe zagrożenie.

Po wojnie rosyjsko-gruzińskiej z 2008 roku Rosja formalnie uznała Abchazję. Był to dla tego kraju z jednej strony wymarzony finał, ale z drugiej strony – dramatycznie zawężone zostało pole manewru Suchumi na globalnej arenie politycznej. Abchazja otworzyła wówczas ambasadę w Moskwie i formalnie traktowana była przez Kreml jako podmiot prawa międzynarodowego, wcześniej jednak była stroną rozmów pokojowych w różnych formatach w sprawie uregulowania konfliktu, stacjonowali tam obserwatorzy ONZ. To wszystko się wtedy skończyło, a poza Rosją Abchazję uznało jeszcze tylko kilka dość peryferyjnych państw.

W związku z tym stosunek Abchazów do Rosji jest dość schizofreniczny. Z jednej strony wielu rosyjskich turystów przyznaje, że stykali się z różnymi przejawami niechęci ze strony Abchazów, lecz z drugiej – są oni jej potrzebni jak powietrze: liczeni w dziesiątkach, setkach tysięcy turyści z Rosji są jedynymi dostarczycielami żywej gotówki dla kraju, w którym nie działa nic, z wyjątkiem rozlewni wód mineralnych czy wytwórni wódek i koniaków. Rosja cały czas odbierana jest jako największy strategiczny partner, lecz jednocześnie – istnieje i wzrasta obawa przed zdominowaniem przez nią.
debata 1

Grzegorz Brzozowski:  Jakie są  jednak mechanizmy psychologicznej obrony przed tą gospodarczą i polityczną zależnością? Czy istnieje jakiś zestaw stereotypów na temat Rosjan, narzędzi, za pomocą których Abchazowie sami sobie próbują wmówić, że zachowują jakiś rodzaj autonomii mimo jej oczywistego braku?

Wojciech Górecki: Odpowiem od drugiej strony. Abchazowie na tle narodów kaukaskich mają pewną nietypową i przedziwną cechę, mianowicie autoironię. To bodaj jedyny kaukaski naród, który opowiada dowcipy nie tylko o sąsiadach, lecz także o sobie. Dowcipy te bazują na rozmaitych stereotypach, na przykład takim, że Abchazowie są leniwi – bo przyroda jest tam tak żyzna, że nie trzeba się specjalnie wysilać, aby wykarmić rodzinę. Jest taki pyszny abchaski dowcip o tym, jak Abchaz siedzi na środku swojego pola na krzesełku i kosi trawę. Podchodzi do niego sąsiad Ormianin i pyta: „Co ty tak na siedząco kosisz?”. „Próbowałem na leżąco, ale mi się nie udaje”. Na takie dowcipy może sobie pozwolić naród, który uważa się za gospodarza na własnej ziemi. Abchazowie nie mają wątpliwości, że są w Abchazji u siebie i nic tego nie zmieni.

Ważnym mechanizmem obronnym jest też sfera sacrum, do której prawie w ogóle nie dopuszcza się obcych. Obejmuje ona system wierzeń pogańskich – niektórzy badacze twierdzą, że tradycyjna religia abchaska to jedyny naturalny monoteizm – który wbrew pozorom dotrwał w niewiele zmienionej formie do naszych czasów. Abchazowie nie chcą o tym mówić, choć siedzi to w nich bardzo głęboko. Barierą ochronną przez światem zewnętrznym, w tym przed Rosją, są więc dystans, autoironia, poczucie godności, a także sfera duchowa zarezerwowana niemal wyłącznie dla etnicznych Abchazów.

„Efekt domina” to historia bardzo dojrzałej miłości bardzo dojrzałych ludzi – w pełni świadomych całego politycznego i kulturowego podłoża. | Marta Piegat-Kaczmarczyk

Grzegorz Brzozowski:  Jakie są najsilniejsze momenty kryzysu w związku głównych bohaterów, uchwycone w filmie? Czy można uznać je za typowe dla tego rodzaju relacji międzykulturowych?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: I tak, i nie. Związki międzykulturowe zawsze będą czymś nietypowym, natomiast jeśli rozwijają się na styku dwóch kultur, pojawia się coraz więcej czynników, które mogą sprawiać, że potoczą się w zupełnie innym kierunku. Istnieją jednocześnie pewne schematy, w które wpada człowiek wyjęty ze swojej kultury i starający się wejść w inną. W taki schemat wpadła Natasza; w różnych momentach filmu dostrzec można strategie akulturacyjne, które przyjmuje i które sprawiają, że chroni ona siebie, swoją tożsamość. Jednocześnie, poprzez ich stosowanie, nie jest w stanie wejść w społeczeństwo do końca. Na początku filmu była taka scena, kiedy po powrocie z bazaru Natasza kładzie na wadze towar i stwierdza: „2,840 kilogramów, a miało być 3”. Mąż odpowiada jej: „Daj spokój, to nieważne, to prawie trzy kilo”, ona zaś mówi „Nie, to nie jest trzy kilo, to jest 2,840” – pokazując mu, że oczekuje precyzji w relacjach, nawet jeśli to jest relacja ze sprzedawcą na bazarze. A jeśli precyzji tam nie ma, to znaczy że Abchazowie nie umieją tego osiągnąć. Takie zarzuty rozciągają się również na męża –  generalizacja pojawia się w kilku różnych momentach.

Grzegorz Brzozowski: Czy takie kryzysy są bardziej widoczne podczas codziennych aktywności czy raczej w momentach święta?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Przy okazji codziennych czynności może się okazać, że punktem honoru staje się zupełnie trywialna sprawa. Kiedy jednak szukamy uzasadnienia swojego stanowiska w wartościach i kulturze, to okazuje się, że nie chodzi tu o brakujące 160 gramów, ale o to, kto ma rację – oraz czy jest szansa, by się porozumieć, skoro myślimy na różne sposoby. Każdy drobiazg może doprowadzić do eskalacji konfliktu. Inny przykład to scena abchaskiego święta, na które przybywa Natasza; tutaj szybciej wchodzimy na poziom wartości: co kobiecie wolno, a czego nie, czego ona sama oczekuje jako żona – i czego nie dostaje.

Grzegorz Brzozowski: Chodzi o scenę, w której Natasza przybywa z mężem na rodzinną uroczystość i okazuje się, że nie może wziąć w niej udziału, ponieważ nie przywiozła ze sobą prezentu. W związku z czym spędza czas święta w kuchni, podczas gdy reszta rodziny wspólnie wznosi toasty.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: To jest klasyczny przykład nieporozumienia kulturowego, dotyczącego różnych ceremoniałów obudowanych wokół wydarzenia. Dla Abchazów jest ważne, by podczas święta dana osoba, która pojawia się w domu po raz pierwszy, przywiozła ze sobą prezenty, w filmie były to ręczniki. I jeżeli wie ona, jak się zachować, jest zadowolona i wchodzi gładko w kulturę. Jednak jeżeli nie wie, po obu stronach pojawia się dysonans: gospodarze sądzą, że skoro nie zrobiła tego, czego od niej oczekiwano, to może nie nadaje się na „naszą” żonę, na kobietę do naszej rodziny – przecież powinna wiedzieć, powinna się domyślić lub o to dopytać. Z kolei w jej głowie rodzi się inne pytanie: jeśli mam być w tej rodzinie, a oni mnie tak traktują, to pewnie mnie nie chcą, bo nie dogadaliśmy się nawet co do tych ręczników.
debata 2

Marcin Lenarczyk: Jeśli chodzi o ich relację, w rzeczywistości wyglądało to o wiele mniej subtelnie. Niektórzy nie wróżyli jej przyszłości, sądzili, że Natasza będzie kobietą na chwilę i zaraz się rozstaną. Moim zdaniem była ona „niekompatybilna” z kulturą abchaską w wyjątkowy sposób. Jest artystką, jest niepełnosprawna – czego nie zauważamy w filmie – jako że w dzieciństwie była wyczynową łyżwiarką. Nade wszystko – to Rosjanka. Abchazowie od razu ją wykluczają – nie wszyscy oczywiście, sądzę jednak, że tam na wsi, gdzie odbywała się uroczystość, nie było rodzinie na rękę, by Natasza uczestniczyła w spotkaniu.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Prawdę powiedziawszy, w filmie nie dochodzi jednak między nimi do bardzo dramatycznych sytuacji. Sprzeczki o różne drobiazgi nie eskalowały do ogromnych rozmiarów i mam wrażenie, że paradoksalnie Nataszy pomagała swego rodzaju dojrzałość. To jest historia bardzo dojrzałej miłości bardzo dojrzałych ludzi – w pełni świadomych całego politycznego i kulturowego podłoża. Patrząc na to, jak komunikują się ze sobą, miałam wrażenie, że zostawiają z tyłu masę czegoś niedopowiedzianego – żeby nie dotykać rzeczy, które mogą ich poróżnić.

Nie ma jednak algorytmu na to, jak związek międzykulturowy może funkcjonować i jakie warunki są sprzyjające. Tutaj dojrzałość bohaterów faktycznie może skutkować tym, że mają oni wobec siebie trochę dystansu, są w stanie z różnych, pierwotnie ważnych dla siebie spraw, zrezygnować. Ale też z drugiej strony może ich to zupełnie zawrócić. Gdyby w taki związek wchodziła para młodych ludzi, mniej osadzona w skostniałych wartościach, być może dałoby się łatwiej wypracować kompromis.

Grzegorz Brzozowski: Czy rozmawiając o różnicach międzykulturowych obszaru kaukaskiego, nie mówimy w rzeczywistości o pewnym micie? Wojciech Górecki pisał o Azerbejdżanie: „Tak dzieje się zawsze, gdy jedzie się na skróty, gdy w ciągu paru lat trzeba nadrobić stulecia, gdy pospiesznie tworzy się mity i tradycje, a historycy pracują na akord, gdy buduje się naród od góry”. Z czego właściwie buduje się na posowieckim Kaukazie nową tożsamość – z samej niechęci do innych i przekonania o własnym mesjanizmie?

Wojciech Górecki: Jest taka praca rosyjskiego badacza Wiktora Sznirelmana, profesora Rosyjskiej Akademii Nauk, pt. „Wojny pamięci”. Opisane są tam przypadki: abchasko-gruziński, gruzińsko-południowoosetyjski i ormiańsko-azerbejdżański; w jaki sposób skonfliktowane ze sobą narody „budowały” swoją historię, a raczej swoje wyobrażenie o niej i swoją wersję własnych dziejów. Sznirelman śledzi pojawiające się w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat syntezy dziejów Gruzji, Abchazji, Osetii Południowej, Armenii i Azerbejdżanu, gdzie pokazuje, jak w tym czasie zmieniała się narracja tych narodów o własnej przeszłości. I okazuje się, że te mity, w które obecnie wszyscy albo prawie wszyscy tam wierzą, są bardzo świeżej daty, w większości pojawiły się dopiero w czasach pierestrojki i rozpadu ZSRR. Niesamowite, jak w ciągu dwudziestu lat można przeorać świadomość całych narodów! Weźmy na przykład żywy obecnie mit, że w Związku Radzieckim wszyscy żyli zgodnie i w przyjaźni – co oczywiście nie jest prawdą, konflikty były, tyle że podskórne, ale teraz wielu ludzi woli idealizować przeszłość. Natomiast głównym mitem historycznym wszystkich kaukaskich narodów jest mit o własnej starożytności i wyjątkowości na tle sąsiadów.

W przypadku Abchazów ważną rolę odgrywa mit o wiecznej rywalizacji z Gruzinami, którego nie da się źródłowo potwierdzić, bo w historii Gruzji i Abchazji były różne okresy: nie była to wyłącznie walka, ale także bliska współpraca. W średniowieczu istniało Cesarstwo Abchaskie, którym rządzili etniczni Abchazowie, choć kulturowo było to państwo bardziej gruzińskie, a abchaska cerkiew prawosławna używała języka gruzińskiego. Teraz zapomina się o tej wspólnej części historii.
debata 3

Bardzo ciekawym momentem jest dziewiętnastowieczna wojna kaukaska, toczona przez Rosję i narody Kaukazu. Otóż Abchazowie stali wówczas po stronie górali, a Gruzini, którzy zostali niewiele wcześniej przez Rosję wchłonięci, po stronie Carstwa. Gruzini wspierali Rosję, a Abchazowie występowali przeciwko niej, była to zatem sytuacja diametralnie różna od obecnej, jednak w Abchazji tradycja ta jest ze zbiorowej pamięci wypierana.

Grzegorz Brzozowski:  Czy sami autorzy „Efektu domina” podczas jego realizacji napotykali bariery w komunikacji międzykulturowej? Jak wyglądała komunikacja z główną parą bohaterów?

Marcin Lenarczyk: Kręcenie filmu zaczęliśmy od zupełnie innego tematu – mieliśmy mówić o mistrzostwach świata w domino i to przez ich pryzmat chcieliśmy opowiedzieć o Abchazji, o jej relacjach z Rosją, z Gruzją. Ta ostatnia jest trochę nieobecna, tak samo jak nieobecna jest w abchaskiej świadomości, w rozmowach czy codziennej komunikacji – unika się tematu Gruzji nawet w rodzaju agresywnych, antygruzińskich wypowiedzi… Ale, jak to bywa z filmem dokumentalnym, powoli wyklarowały się zależności między bohaterami i zaczęliśmy się zagłębiać w naturę ich intymnych relacji. Najpierw zatem była organizacja mistrzostw świata, potem byli zawodnicy, ich stosunki – i z czasem okazało się, że interesuje nas Rafael Lamparia. I bardzo długo, prawie rok zajęło dojście do momentu, kiedy weszliśmy do domu i poznaliśmy się z Nataszą.

Abchazi zaczynają czuć, że Rosja ich wchłonie, a jednak przez silne poczucie własnej narodowości mogą zbliżać się w kierunku Gruzji. Społeczność jest w potrzasku. | Marcin Lenarczyk

Grzegorz Brzozowski: Jak budowali państwo ich zaufanie do swojego projektu?

Marcin Lenarczyk: Elwira i Piotr są parą i wybrali się do Abchazji razem z czteroletnią córeczką. W czasie pierwszej podróży nawet nie wiedzieli, że będą kręcić film, dopiero później okazało się, że to rzeczywiście ciekawy temat. W dość naturalny sposób znaleźli oni kontakt z Nataszą i Rafaelem, kiedy okazało się, że Natasza jest w ciąży. Dotarcie do intymnych sytuacji rodzinnych w filmie jest zawsze dość trudne, jednak Piotr i Elwira mają niezwykle naturalny styl nawiązywania porozumienia z bohaterami, sami między sobą mają relację, którą organizują jak film, rzeczywistość zaprasza ich do siebie.

Pytanie z publiczności: W tym filmie faktycznie czuć intymność, widać, że głęboko weszliście w ich relację. Dlatego zastanawiałam się, jak go odebrali – tym bardziej, że dowiedziałam się od Elwiry, że Natasza i Rafael ostatecznie się rozstali.

Marcin Lenarczyk: W trakcie zdjęć rozstawali się dwa razy.

Grzegorz Brzozowski: Czy były oczekiwania wycięcia jakichś fragmentów?

Marcin Lenarczyk: Nic takiego nie słyszałem, natomiast zdarzyło się dwukrotnie zerwanie zdjęć. Jest tam taka najbardziej miłosna scena, kiedy siedzą na plaży, zachodzi słońce, a Natasza i Rafael jedzą arbuza – dwie godziny przed tym doświadczyliśmy takiej awantury, że Natasza stwierdziła, że absolutnie nie chce nigdzie jechać. W pewnym momencie miałem nawet spory konflikt wewnętrzny, czy nie podchodzimy za blisko i czy na pewno możemy to zrobić. Ostatecznie Elwira i Piotr, a przede wszystkim sami bohaterowie rozwiali moje obawy.

abchazja2

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Kulturowo też się wszystko zgadza. Mówiłeś, że najpierw wszystko było w porządku, ponieważ relacje były jeszcze na dość płytkim poziomie. Potem, gdy wchodzi się głębiej, może nastąpić kryzys zwany szokiem kulturowym lub stresem akulturacyjnym. To proces zupełnie naturalny: najpierw dostrzegamy te różnice, które nam pasują, a pozostałe traktujemy jako nieistotne, jako rodzaj smaczku – przebywam za granicą i czuję, że jest inaczej, ale jeszcze nie drażni mnie to tak bardzo.  A potem dokonuje się przewartościowanie i jest dokładnie odwrotnie: absolutnie dotkliwe stają się drobiazgi dnia codziennego.

Niezwykle profesjonalnym zabiegiem było zabranie do Abchazji przez Elwirę i Piotra ich córki, choć domyślam się, że nie był to zamysł, by w ten sposób wkupić się w nowe otoczenie. Jest to jednak naprawdę kulturowo doskonały zabieg. Po pierwsze, mamy dwoje ludzi, o których nie świadczą ich sukcesy filmowe, ale fajna relacja, jaką mają między sobą. To znaczy, że wiedzą, czemu służy bycie razem i że są ludźmi, którym można zaufać. W kulturze relacyjnej jest to ogromnie ważne, a taką jest właśnie kultura abchaska. To oczywiście trwa, i z punktu widzenia naszej kultury, skoncentrowanej zadaniowo, może wydawać się stratą czasu. Jeżeli jednak planuje się jakiekolwiek działania we współpracy z kulturami relacyjnie skoncentrowanymi, to trzeba założyć, że ten kawał czasu jest absolutnie potrzebny.

Grzegorz Brzozowski: Czy twórcy zostali wmanewrowani w negocjowanie między Nataszą i Rafaelem? Czy musieliście się określać, po czyjej jesteście stronie?

Marcin Lenarczyk: Elwira najczęściej negocjowała z Nataszą, a Piotrek – z Rafaelem. I to było bardzo naturalne jako przyjacielska relacja. Też miałem swoją rolę psychologiczną – trochę byłem ich starszym dzieckiem (które jest pomiędzy), trochę turystą (który jest ciekawy wszystkiego), a kiedy na planie dochodziło do jakiejś głupiej sytuacji, stawałem się tym chłopcem, z którego można się czasem pośmiać. I to również bardzo często rozbrajało konflikty między nimi. Porozumiewaliśmy się po rosyjsku, którym nie posługuję się zbyt dobrze, ale jestem w tym języku bardzo śmiały i często wychodziły z tego zabawne rzeczy. Zwykle, gdy na przykład przy stole atmosfera robiła się gęsta, uwaga skupiała się na moim kalekim rosyjskim.

Pytanie z publiczności: Czy Alionka, córeczka Nataszy z pierwszego małżeństwa, sama wymyśliła  godzący ich toast, czy to było jakoś zainspirowane? To było tak rozsądne, że aż wydawało się niemożliwe do wyartykułowania dla dziecka.

Grzegorz Brzozowski: Jest taki moment, kiedy ośmioletnia córeczka głównej bohaterki po kolejnej kłótni rozbraja sytuację, wznosząc toast za cierpliwość, zgodę, rozwiązywanie problemów.

Marcin Lenarczyk: To nie takie proste. Wrażenie, że mogłoby to być jej podpowiedziane, to wynik jej relacji z Elwirą – często przychodziła do reżyserki i pytała, co ma zrobić, żeby ich pogodzić. Związały się przez ten czas. To Elwira była odpowiedzialna – tak można było to odczuć – za kręcenie tych relacji, podczas gdy Piotr odpowiadał za wątki polityczne. Ona, z tego, co pamiętam, podpowiedziała jej: teraz masz okazję. Dla mnie to ta córeczka jest bohaterem tego filmu.

Ciekawa dla mnie – i przepiękna – jest relacja Rafaela z Alionką. Niesamowite było odkrywanie łagodności w facecie na co dzień zanurzonym w środowisku polityków czy weteranów wojennych. To twardy i stanowczy świat, faceci rzadko zdobywają się tam na otwarte okazywanie uczuć.

Grzegorz Brzozowski: W filmie widzimy również scenę nauczenia Alionki abchaskiego przez Rafaela. To jest bardzo ciekawa sekwencja: on zadaje jej pytanie po abchasku, czy wolałaby mieszkać u nich, czy jednak w Rosji.

Marcin Lenarczyk: Alionka boi się odpowiedzieć, żeby go nie urazić, natomiast on jej od razu pokazuje – to jest piękne edukacyjne postępowanie – różne drogi: ja lubię swój kraj, bo tu się urodziłem, a ty możesz lubić własny.

abchazja1

Grzegorz Brzozowski: Pod jakimi względami przypadek Abchazji można uogólnić na inne fantomowe państwa z peryferii byłego ZSRR? Czy inne nowo powstałe państwa, o nieustalonych tożsamościach, również bardzo ostrożnie wchodzą w dialog międzykulturowy?

Wojciech Górecki: Abchazja jest jednym z czterech poradzieckich parapaństw; drugim, też położonym w Gruzji, jest Osetia Południowa; trzecim – Górski Karabach, ormiańska republika etniczna na terenie Azerbejdżanu; czwartym – Naddniestrze w Mołdawii. Abchazja jest specyficzna z jednego powodu: została odizolowana od reszty świata, otwarta jest tylko jej granica z Rosją. Bo w Karabachu ludzie mają paszporty ormiańskie i mogą jeździć po świecie przez przyjazną Armenię, obywatele Naddniestrza posiadają niekiedy kilka paszportów: miejscowe, ukraiński, rosyjski, mołdawski – a Osetia Południowa to zupełne maleństwo. Nigdzie poza Abchazją nie ma problemu z przekraczaniem granic. Jedyną dziedziną, w której współpraca skonfliktowanych stron wydaje się możliwa, jest niestety przestępczość transgraniczna. Tutaj nie ma najmniejszych problemów i wszyscy świetnie się dogadują. Do Abchazji i w ogóle na Kaukaz jeżdżę od dwudziestu lat i pamiętam, jak w połowie lat 90. rosyjska Osetia Północna stała się największą rosyjską gorzelnią, produkującą trzecią część rosyjskiej wódki. Ani różnice kulturowe, ani religijne nie grały tu najmniejszej roli: spirytus z przemytu trafiał do Władykaukazu przez Gruzję i skonfliktowaną z nią Osetię Południową. Natomiast w pozostałych sferach nie jestem niestety optymistą. Poszczególne narody odgradzają się od sąsiadów coraz wyższymi murami.

Grzegorz Brzozowski: Rozumiem, że prognozy dla Abchazów są raczej mroczne?

Wojciech Górecki: Rosyjski protektorat w powiązaniu z ambicjami Abchazów działa na ostatnich bardzo frustrująco. Stopień uzależnienia Abchazji od Rosji jest tak ogromny, że nawet jeśli pojawi się jakiś pomysł na samodzielność, to po pierwsze nikt z Abchazami nie będzie rozmawiał – tak jak to było możliwe do wojny 2008 roku – a po drugie – Rosja nie dopuści do rozwoju niezależnej polityki abchaskiej.

Grzegorz Brzozowski: W jaki scenariusz wierzą sami Abchazowie – czy myślą, że państwo może trwać, choć życie w nim obecnie jest trudne do zniesienia, czy liczą na to, że jednak pojawi się dla niego szersze uznanie międzynarodowe? A może pozostają w osobliwym zawieszeniu? Mam wrażenie, że taki właśnie jest światopogląd głównego bohatera, który bez złudzeń wyraża się nawet o obecnym stanie kraju.

Marcin Lenarczyk: Bo tak rzeczywiście jest. Abchazi zaczynają czuć, że ich narodowość jest coraz bardziej zagrożona i mówią o tym, że to właśnie Rosja ich wchłonie. Są jednak na tyle silnie narodowo zorientowani, że mogą zacząć zbliżać się w kierunku Gruzji. Społeczność jest w potrzasku.

Grzegorz Brzozowski: Poświęćmy jeszcze chwilę problemowi związków międzykulturowych w Polsce – większość z nich dotyczy właśnie relacji z obywatelkami Wschodu: Rosji, Białorusi, Ukrainy. Analizował je m.in. ostatni raport Krystyny Iglickiej, Katarzyny Gmak i Iwony Bąbiak dla Centrum Stosunków Międzynarodowych z 2011 roku. Donosił, że spośród mniej więcej czterech tysięcy takich małżeństw rocznie, niemal 50% to związki z Ukraińcami.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Bardzo często pracujemy w naszej fundacji z kobietami ze Wschodu, wspierając je w toku integracji, ale też w odnajdowaniu się w małżeństwie i w społeczeństwie. Faktem jest to, że w takich małżeństwach często dochodzi do ogromnych nadużyć: kobieta, która staje się żoną Polaka, nie ma całkowitej świadomości swojej sytuacji prawnej. Mąż jest od tego, by w jej imieniu załatwiać sprawy administracyjne, ona ufa, że on dobrze to wykona i będzie ją godnie reprezentował – i często okazuje się, że przez wiele lat kobiety żyją nielegalnie, w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Wielkie dramaty pojawiają się, gdy w związku są już dzieci, co do których nie ma jasności, kto jest ich prawnym opiekunem.

Rosja cały czas odbierana jest przez Abchazów jako największy strategiczny partner, lecz jednocześnie – istnieje i wzrasta obawa przed zdominowaniem przez nią. | Wojciech Górecki

Grzegorz Brzozowski: Większość nowo przybyłych obywatelek trafia też na  pozycje zawodowe o mniejszym prestiżu – są to prace opiekuńcze, rzadko kiedy to zatrudnienie w ogóle jest sformalizowane. Czy na płaszczyźnie ekonomicznej również widać problemy z dialogiem międzykulturowym z naszej strony?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Zdecydowanie; Polacy sądzą, że Ukrainki czy Rosjanki i tak mają się z czego cieszyć, skoro znalazły jakąś pracę. Oczywiście upraszczam, ale tak to wygląda w praktyce – bardzo rzadko kobiecie ze Wschodu udaje się pracować w swoim zawodzie i na poziomie swoich kwalifikacji. Ogromne znaczenie ma stereotyp, który wyznajemy – jesteśmy Polakami w Unii Europejskiej, mamy już wszystko, co dobre, a oni – próbują doczłapać się do tego poziomu. Wcale nie chcemy się tym z nimi dzielić.

Grzegorz Brzozowski: Czy można jakoś rozbić ten stereotyp?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Doskonałym środkiem na rozbrojenie stereotypów są właśnie związki międzykulturowe: między przedstawicielami dwóch kultur musi pojawić się ważny dla nich wspólny cel, do którego będą z równym zaangażowaniem dążyć. I są na to ciekawe przykłady. Pewnej parze polsko-rosyjskiej, z którą pracuję, 1 sierpnia urodziła się dziewczynka. Jej tata na sali porodowej ucieszył się, że to świetny dzień na urodziny i zapowiada, że ich córka będzie dzielna. A matka Rosjanka zareagowała: „Jak to świetna data? Przegoniliście nas wtedy!”. Militarnie był to zwrot przeciwko Niemcom, ale przez Rosjan jest odbierany jako cios polityczny. Ten przykład pokazuje, jak zderzają się symbole i daty, które dla jednych kultur znaczą coś innego niż dla innych. Może być tak, że od tego momentu wszelkie różnice będą nieważne, bo dzień ten będzie się wiązał przede wszystkim z narodzinami ich córki, a mogą jednak chcieć do tego wracać i wtedy ta różnica mogłaby stać się ukrytym, jeszcze tętniącym problemem.

 

Film:

„Efekt domina”, reż. Elwira Niewiera i Piotr Rosołowski, prod. Niemcy/Polska 2014.

 

Debatę zorganizowała „Kultura Liberalna” we współpracy z Fundacją Cultour.

 

[yt]Dxx20IfQjVY[/yt]