Dobrze mieć pod ręką „Nie dla zysku” Marthy Nussbaum. Dobrze mieć pod ręką listę argumentów na rzecz kierunków rynkowo nieoczywistych, idąc na rozmowy z politykami lub w dziennikarskim studiu. Że „humanistyka jest niezbędna dla rozwoju demokracji” – to mocny argument. Ważne jednak, by został on wypowiedziany odpowiednio podniesionym głosem. Jeżeli wymówimy go zbyt cicho, nie przygwożdżając nim rozmówcy, sprowokuje on nieuchronnie inne pytanie: „jak dużo demokracji nam potrzeba? Czy zwolennicy demokracji nie powinni pójść na kompromis z efektywnością gospodarczą?”. Lub inaczej: „humanistyka jest niezbędna demokracji? No i co z tego!”.

Odpowiedź na to pytanie-wykrzyknik i zdolność rozmówcy do przyjęcia i przeanalizowania odpowiedzi wymaga porządnego wykształcenia humanistycznego. A że o nie trudno, ważne by słowo demokracja zaznaczyć odpowiednio retorycznie podniesionym głosem.

Mówiąc bez ogródek: uważam, że uzasadnianie pożytków z humanistyki jakością „demokratycznej debaty”, „demokratycznego zaangażowania”, „kultury demokratycznej”, „demokracji jako takiej” ma skuteczność bardzo ograniczoną. Wymaga bardzo solennego stosunku do demokracji, daleko wykraczającego poza aprobatywne odniesienie do „ram ustrojowych państwa”. Nie sądzę, by to nabożeństwo można było w systemie 48-godzinnego tygodnia pracy skutecznie w sobie podtrzymywać. Nie sądzę, byśmy byli na co dzień zachęcani do traktowania demokracji jak zobowiązania. Dlatego formułowanie ostrzeżeń na temat żywotności demokratycznego ducha jest po prostu niestosowne. Podnoszenie ostrzeżeń przez Nussbaum odpowiada ostrzeganiu przed upadkiem Cesarstwa Rzymskiego po 476 r. Przestrogi te fałszują kompletnie obraz naszej sytuacji.

Czytelnicy Tocqueville’a przyzwyczajeni są do stwierdzenia o niesprzeczności liberalnej demokracji i różnych form autorytaryzmu. W „łagodnej tyranii” żyje nam się dobrze. Bardzo trudno przedstawić przeciw niej przekonujące argumenty, jeszcze trudniej wyobrazić sobie tryb życia i zaangażowania, do którego zostalibyśmy zmuszeni, gdyby chcieć ją z siebie strząsnąć. Realną stawką wysiłków społecznych i politycznych jest raczej miękkość i twardość demokratycznych reżimów, ostentacja i brak ostentacji rządu, poziom mobilizacji i wygaszenia społecznego, stopień przepuszczalności elit, ich elastyczności i trwałości, ich zdolności do rekonfiguracji oraz do akceptacji społecznych żądań.

Zamiast o demokracji, warto mówić o demokratyzmach w liczbie mnogiej i formie mgławicowej zarazem. I w tym kontekście trzeba zastanawiać się nad rolą humanistyki w ogólnym układzie sił.

Ta pierwotna irytacja prowadzi do irytacji bardziej zasadniczej. Nie lubię zachwalać humanistyki. Nie mam wrażenia, aby humanistyka przyczyniała się do tego, że stajemy się lepszymi obywatelami i pracownikami. Więcej – choć to pogląd niepolityczny – mam nadzieję i jestem przekonany, że humanistyka czyni nas gorszymi pracownikami. Mam też kłopot z opinią, że humanistyka jest potrzebna do wychowania elit. To popularny argument w Polsce, choć na szczęście Nussbaum powstrzymuje się przed jego użyciem. Humanistyka jest ważna dla kształtowania elit – owszem, ale i kontrelit. Ale czy do tego rzeczywiście humanistyka służy?

Martha Nussbaum, wychwalając zalety wykształcenia humanistycznego, powołuje się na sokratejski styl kształcenia i postać samego Sokratesa. Twierdzi, że dzięki humanistyce możemy być „lepszymi” obywatelami. Nie dało się tego wyczytać z dialogów Platona. Sokrates, odchodząc od polityki opartej na schlebianiu słuchaczom, w „Gorgiaszu” ukazuje się jako „prawdziwy” polityk, w przeciwieństwie do praktykujących polityków ateńskich.

Być może dałoby się powiedzieć, że swoich słuchaczy chce on uczynić „prawdziwymi obywatelami”, i dalej – że humanistyka sprawia, że stajemy się „prawdziwymi obywatelami” i „prawdziwymi pracownikami”; jednak nie stajemy się po prostu „lepszymi wersjami” dostępnego modelu „obywatela” i „pracownika”. Raczej: negujemy ten model. Dlatego też język kształcenia określonych umiejętności i kluczowych wrażliwości, wspierających istniejący ład demokratyczny, wydaje się do poważnie traktowanych nauk humanistycznych nie przystawać.

Prawdziwa obrona humanistyki, w tym filozofii, powinna zamachnąć się nie tylko na pojęcie „zysku”, lecz również „pożytku społecznego”. Powinna pokazać wagę nauczania tego, co niepożyteczne i nieprzydatne. Wykroczyłaby poza rytualne pochwały „krytycyzmu”, „otwartości” ku pochwale bezinteresownej miłości do encyklopedycznej wiedzy. Osiągnięcie w procesie kształcenia swobody intelektualnej, wolności i niedogmatyczności myślenia wymaga wielu godzin doświadczania właściwego gatunku nudy. Ten jej gatunek jest właściwy, który oducza nas pytania: „do czego mi się to przyda?”, „jak to zinstrumentalizuję?”.

Bez tej umiejętności lub kontrumiejętności, bez tej dziwnej zdolności do kochania tego, czego nie wiadomo jak użyć, nie przetrwają współczesne – tak skomplikowane, jak wskazuje Nussbaum – państwa i społeczeństwa. Ich przetrwanie wymaga rozumienia, że istnieją w jego ramach samoistne, niesprowadzalne do siebie porządki. Istnieją uniwersytety, niesprowadzalne do szkół zawodowych; istnieje prawo, niesprowadzalne do politycznej narzędziowości; istnieją puszcze, które są po nic; istnieje czas wolny, który nie jest straconą możliwością zysku.

* Artykuł wyraża prywatne poglądy autora.

baner_Nussbaum_środkowa kolumna