Jadwiga Staniszkis

Przekraczanie własnych granic

Najbardziej interesuje mnie i uwodzi u innych zdolność do przekraczania własnych granic w czasie analizy otaczającej nas rzeczywistości. Granic tak założeniowych, jak i logicznych – nawet logika ma bowiem korzenie kulturowe; inny punkt startu wyznaczany przez tradycję kulturową doprowadził do logiki dwuwartościowej, a inny – do logiki wielowartościowej. Szczególnie pociągająca jest dla mnie umiejętność nowego spojrzenia na problem, czy też dostrzeżenie przechodzenia zjawisk z jednego typu założeń ontologicznych do innych. Zarazem staram się rozwijać tę umiejętność u siebie.

To dlatego obecnie tak bardzo pociąga mnie traktat lizboński, na temat którego od kilku miesięcy piszę książkę. To dokument wyciągający wniosek ze złożoności zjawisk w Europie. Uczynili to sami praktycy, dokonując zmiany założeń ontologicznych. Było to konieczne, by kontrolować to, co jest realne, odchodząc od podejścia podmiotowego, odchodząc od kategorii różnicy i wprowadzając zupełnie inne narzędzia. Dostrzeżenie tego wymaga odejścia od założeń i sposobów myślenia, które dotychczas uważało się za naturalne, oczywiste, konieczne czy niekwestionowane.

Czytając najróżniejsze analizy, wychwytuję instynktowne założenia, czynione w milczący sposób przez ich autorów. Najistotniejsza jest dla mnie umiejętność głębszego spojrzenia na zmiany instytucjonalne, dostrzeżenie momentu przełomu, to znaczy takiego, gdy zmieniają się założenia na temat tego, co jest właściwą realnością, czyli tym, co ma zdolność stania się przyczyną, czy stanowi rodzaj „struktury strukturujacej”. Przejście z ontologii podmiotowej do ontologii relacji pozwala naprawdę sporo zrozumieć i równocześnie dostrzega się pewną kontynuację w tym przejściu takich podstawowych problemów, które w polityce nurtowały od wieków. Dostrzega się również, że przy takim podejściu, mamy w Europie do czynienia nie z dwoma poziomami podmiotów, tylko z dwoma poziomami istnienia norm. Tak jak u Kanta, istnieją jeden teoretyczny, zawierający wewnętrzne sprzeczności, oraz drugi, czyli indywidualne kombinacje norm na poziomie państw, próbujące zredukować wyjściową antynomię przy pomocy „rozumu praktycznego”.

Podejście, które próbuję stosować w pisanej właśnie przeze mnie książce, łączy wyczucie przełomu myślowego, w sensie wychylenia się w kierunku azjatyckiej logiki i synkretyzmu z równoczesnym kontynuowaniem tradycji Zachodniej. To wymaga wielokrotnego wyjścia poza moją własną tradycję, będącą tradycją tak Europy Środkowej, jak i logiki dwuwartościowej.

Nie jestem w moim sposobie myślenia odosobniona – w tej chwili wyczuwam, że najbliżsi są jemu młodzi prawnicy, pracujący w firmach zagranicznych i jednocześnie studiujący, mający bezustanny kontakt z tym, co nazywa się „economy of norms”. Zajmują się oni tym innym, wielowarstwowym sposobem rozumienia prawa. Przewaga inteligentnych, dobrze wykształconych praktyków nad zamkniętymi w kanonach teoretykami jest uderzająca. I – paradoksalnie – ci ludzie wyczuwają pewne powinowactwo z tym, co ja robię. Nowa dynamika myślowa daje nam umiejętność zrewidowania naprawdę podstawowych założeń, co do tego, czym jest dziś władza.

* Jadwiga Staniszkis,
profesor socjologii.

* * *

Agata Bielik-Robson

Tajemne przyjemności Odysa

Długo zastanawiałam się, “co mnie kręci jako intelektualistkę” (tak temat ujęto, zamawiając u mnie tę króciutką wypowiedź), i doszłam do wniosku, że jeśli mam coś miłego o świecie powiedzieć, to muszę zejść z wysokich rejestrów intelektualnych. Ostatnio intelektualnie nie kręci mnie prawie nic: miałabym wiele do powiedzenia o, jak to kąśliwie ujmował Stanisław Brzozowski, „referatowym stylu” książek, które ostatnio muszę (podkreślam ten mus) czytać, ale w tej chwili akurat narzekać nie powinnam, więc temat ten porzucę.

Może zatem nastał ten moment, żeby się przyznać do mojego utajonego zamiłowania, które w oczach intelektualistów uchodzi zwykle za głupstwo – czyli do tego, że najbardziej w całym świecie kręci mnie science fiction. Nic mnie tak nie cieszy, jak ta chwila, gdy, niczym Odys, umęczona całodziennym czytaniem i pisaniem, docieram do mej wieczornej Itaki, czyli kanapy przed telewizorem, a w nim właśnie leci „Star Gate”, dziesiąta seria – i mogę wreszcie, z całym dziecinnym entuzjazmem, na jaki jeszcze mnie na szczęście stać, prześledzić kolejne zmagania dzielnej ekipy SG1 ze złymi obcymi.

A jeśli kanał AXN Sci-Fi uraczy mnie jeszcze potem porcją Star Treku – dowolnej „generacji”, bo kocham każdego kapitana Enterprise’u, i Kirka i Jean-Luc Picarda – to mogę już kłaść się spać całkiem szczęśliwa. Nic tak nie pobudza mojej wyobraźni, jak otwierająca sekwencja Star Trek, gdzie głos Kapitana obwieszcza (podaję w wersji z serii oryginalnej): “Space, the final frontier… These are the adventures of the space ship Enterprise in its mission to explore new worlds and seek out new life forms, and to boldly go where no man has gone before”. To najczystsza poetycka wzniosłość, której nie sposób już znaleźć nigdzie indziej – tylko w klasyce science fiction.

* Agata Bielik-Robson,
profesor filozofii.

* * *

Joanna Klimczyk

Co uwodzi współczesną intelektualistkę?

Na potrzeby niniejszego tekstu zakładam dwie rzeczy. Po pierwsze, że znam desygnat dość osobliwej nazwy „współczesna intelektualistka” (dalej: WS), a w każdym razie, że ma on w ogóle jakieś znaczenie. Czasami mam co do tego wątpliwości. Zwłaszcza wtedy, gdy przyjmujemy taką interpretację postawy intelektualnej, w której nacisk kładzie się na myślenie, a konkretnie podejmowanie w sposób odważny i rzetelny tak zwanych spraw istotnych, wykraczających poza doraźne potrzeby – i poddawanie ich gruntownemu badaniu z wykorzystaniem rozumu. Jeśli, mówiąc krótko, bycie intelektualistą płci dowolnej polega na myśleniu, to intelektualistka współczesna, jak również intelektualista współczesny jest, moim zdaniem, pojęciem pustym, a przynajmniej pustością zagrożonym. Jeśli natomiast bycie intelektualistą traktować w kategoriach dość rozpowszechnionej pretensji intelektualnej, widocznej w chodzie, modzie, sposobie mówienia i obiektach entuzjazmu, bycie WS przybiera rozmiary epidemii.

Założenie drugie dotyczy tego, że w ogóle warto dociekać, kim WS są, i co ich fascynuje, skoro z historii wiemy, że: a) uczucia te są zwykle fatalnie ulokowane, b) prowadzą nie tylko do zawodu miłosnego i poczucia traumy u uwiedzionych, lecz często również do zażenowania wśród nie-intelektualistów, wyrażającego się w zdziwieniu, że można było tak głupio swą fascynację ulokować, c) obiekt uczuć, gdy na niego spojrzeć okiem nie-intelektualisty niewart jest ćwierci kierowanych pod jego adresem westchnień, d) zawody miłosne niczego nie uczą, w każdym razie ewentualnych efektów takiej nauki nie widać.

O tym, co uwodzi WS piszę na podstawie obserwacji i relacji rozmaitych, mniej lub bardziej zauroczonych znajomych i studentów, którzy z nie do końca zrozumiałych dla mnie przyczyn akurat mnie niekiedy zwierzają się z intelektualnych urzeczeń, choć moje zdolności pojęcia tak przyczyn, jak i obiektów tychże intelektualnych „ochów” są bardzo ułomne.

Muszę ponadto zaznaczyć, że nie dostrzegam specjalnej różnicy między współczesną intelektualistką i współczesnym intelektualistą. Co najwyżej przejawia się ona w sile, z jaką manifestują oni swoje intelektualne oczarowania. Współczesny intelektualista, z racji uprzywilejowania jego płci w sferze publicznej, jest bardziej skłonny do epatowania swoim intelektualizmem, niż wciąż niedostatecznie pewna siebie intelektualistka. Gdybym więc miała najkrócej powiedzieć, co uwodzi WS płci obojga, to powiedziałabym, że trzy B: bełkot, bajer i blaga. Zacznijmy od bełkotu. Współczesna intelektualistka, czy współczesny intelektualista wybierają lektury, w których przerost formy nad treścią jest na tyle znaczący, że w nie-intelektualiście rodzi się wątpliwość, czy książka owa jakąkolwiek treść w ogóle posiada. Do guru WS należą w pierwszej kolejności Agamben i Badiou, którzy zdołali już zdystansować niegdysiejszych mistrzów w rodzaju Żiżka czy Derridy. Cechą charakterystyczną pism owych autorów jest to, że perfekcyjnie łączą fałszywą erudycję (coś zasłyszałem, coś zapamiętałem) z obsesyjną podejrzliwością wobec „trzeciego dna” (którego na ogół nie ma, przynajmniej w miejscu, które wskazują), chętnie zaś tworzą atmosferę wtajemniczenia i dają niekontrolowany upust słowotokowi, któremu koniec kładą jedynie naciski ze strony wydawcy. Tak więc obiektowi zauroczeń, WS, wszystko kojarzy się ze wszystkim – wedle przekonania, że im większy miks, tym większa głębia. Przykładowo, w lekturze Platona olśni go antycypacja Freuda, we Freudzie natomiast odnajdzie zapowiedź Guattariego, sam Dostojewski go nie powali, ale już Dostojewski w recepcji Żiżka zapośredniczony przez Lacana – to co innego. Siłę rażenia owej „myśli” dobrze ugruntować przypadkowo dobranym aksjomatem, albo jakąś pozorną formalizacją. Wszak od dawna wiadomo, że intelektualista-humanista ma kompleks względem umysłów ścisłych, i widok „znaczków” na ogół go powala.

Wśród szczególnie popularnych zabiegów retorycznych, mających na celu otumanienie z góry czytelnika-intelektualisty, można wyróżnić argument z etymologii, argument ze skojarzenia i argument z opresyjności rozumu. Pierwszy ma na celu odsłonić „prawdziwe” znaczenia, drugi – uzasadnić trafność poprzedniego, zaś trzeci – uprawomocnić głębię obu poprzednich, biadoląc nad tłamszącą potęgą obiektywnego rozumu, dążącego do ujednolicania i niszczenia tego, co oryginalne i twórcze. Blaga książkowa – o ile atrakcyjnie opakowana w cytaty i przypisy, a nadto okraszona odpowiednim słownictwem w rodzaju „zapośredniczenia”, „opresji”, „dominacji” i wszechobecną dialektyką, uwodzi pseudoodkrywczością a przede wszystkim buntem przeciwko rozumowi i jego opresyjnym narzędziom, czyli brużdżącej logice i prymitywnemu (na dodatek bezwstydnie folgującemu przesądom) zdrowemu rozsądkowi.

Bajer to z kolei interpretacje blag i bełkotów wciskane, czy to przez osoby ze stopniami i tytułami naukowymi, czy przez aspirujących do bycia intelektualistami dziennikarzy, próbujących pokazać, dlaczego bełkot zachwyca, jest nowatorski, prowokacyjny i proroczy. Choć moim zdaniem interpretacje te uwodzą, głównie za sprawą uroku osobistego i entuzjazmu osób je zachwalających, ów czar dość szybko traci na mocy, zwłaszcza gdy osoba oczarowana wydostanie się na chwilę z kręgu równie jak ona urzeczonych i postawi banalnie prostackie pytanie: „Dlaczego?”.

* Joanna Klimczyk,
doktor filozofii.