Paweł Brożyński

Kraków. Niebezpieczny Zakrzówek

Zakrzówek, część krakowskiej dzielnicy Dębniki, przekształcił się z otoczonego parkiem, zalanego w 1990 roku kamieniołomu wapienia w jeden z najsilniej przyciągających mieszkańców, turystów i poszukiwaczy wszelkich przygód rejon miasta. Niektórych przyciągając na zawsze.

Nie sposób chyba mówić serio o Zakrzówku, nie myśląc jednocześnie o jego magnetyzmie, nie wyobrażając sobie występków, do jakich zaprasza. A do jakich zaprasza? Wapienne skały schodzące do zalewu, skontrastowane z lazurem wody, dają wrażenie przebywania – jasne nie na Côte d’Azur – ale dlaczegóżby nie na chorwackim wybrzeżu (słowiańskim w końcu)? Aparat w ręku i silne letnie słońce mogą kusić, żeby zrobić sobie zdjęcie „jak-z-Chorwacji” – tu, w Krakowie, niedaleko bądź co bądź od Wawelu, niedaleko również od blokowiska z szarej, wielkiej płyty. Wystarczy poczekać na intensywne słońce, wybrać kadr w miarę możliwości wolny od tego, co nie pasuje do naszej historii i dać się zwieść na pokuszenie.

Jednak jest to już występek wtórny. Żeby mieć do niego prawo, trzeba popełnić występek bardziej fundamentalny – prawo złamać. Zbliżenie się do Zakrzówka wiąże się z przekroczeniem ogrodzenia zabezpieczającego klify zalewu, administracyjnie wyznaczonej granicy, która ma zapobiegać ewentualnym wypadkom. Do zalewu można podejść, można podglądać go przez ogrodzenie, można patrzeć z wyższych pięter okolicznych wieżowców. Ale po co, skoro można się zbliżyć naprawdę? Przekroczenie granicy jest w tym wypadku właściwie jedynie symboliczne, nie stanowi żadnej trudności. Ogrodzenie wielokrotnie niszczone, zaopatrzone jest w dziury, przez które przejść może na dobrą sprawę każdy, kto jest przynajmniej w stanie zgiąć się w pół. Problemu nie stanowi również wysokość ogrodzenia, w miejscach, gdzie dziur nie ma – ani straż miejska, ani spojrzenia ewentualnych ciekawskich, ani policja, ani żadna agencja ochrony. Zbliżenie się do Zakrzówka jest zatem złamaniem prawa jedynie we mnie, przekroczeniem granicy jedynie tej, którą bądź mam w sobie, bądź nie – nie tylko nikt nie wyciągnie konsekwencji, nie ujrzę również w niczyich oczach zdziwienia ani braku akceptacji, nie będę tam rzecz jasna sam, a jednak nikt niczego nie zobaczy, choć wszyscy będą przecież patrzyli.

Za ogrodzeniem pojawia się strefa wyłączona, poza zasadą bezkarności. W niektórych miejscach poruszamy się niezwykle blisko krawędzi klifu, która jest granicą tym razem prawdziwą i w pełni realną, oddzielającą życie/zdrowie od śmierci/kalectwa. Ci, którzy ją przekroczyli, spotkali się z konsekwencjami, niektórzy ze śmiertelnymi. Jest tym samym Zakrzówek miejscem na poły mitycznym, gdzie można zapalić niepostrzeżenie pierwszego papierosa i miejscem, gdzie zginał starszy kolega.

Zakrzówek jako wyjątkowy, otoczony zielenią zalew zaprasza również do występków tak starych, a właściwie tak młodych, jak on sam. Równie mocno (a pewnie jeszcze mocniej) jak przyciąga rodziny z dziećmi, studentów ASP, pijaków, poszukiwaczy wszelkich przygód, nurków (ci dla odmiany mogą korzystać z jego dobrodziejstw w pełni legalnie), przyciąga urodziwy Zakrzówek 20 lat polskiego kapitału, a wraz z nim cały garnitur charakterów i obyczajów: lobbystów, deweloperów-hegemonów, pustosłowie, nowomowę lub milczenie radnych oraz nadzieje na „lepsze jutro”. Najnowszą historię Zakrzówka rozpoczyna przedsięwzięty przez jednego z deweloperów plan zabudowy, a raczej obudowy zalewu wraz z przyległościami osiedlem luksusowych apartamentowców. Inwestycja miała pierwotnie opiewać na 70 milionów złotych, z czego 30 milionów deweloper przeznaczyć chciał na stworzenie parku, natomiast 40 milionów na budowę osiedla. Nikt przy zdrowych zmysłach nie miał cienia wątpliwości, że inwestycja nieodwracalnie zmieni charakter miejsca, niszcząc jedną z najbardziej oryginalnych przestrzeni tego typu w Europie. Jak nietrudno się domyśleć, kolejną pokusą do występku była walka o ochronę Zakrzówka przed zabudową – tę podjedli aktywiści z Zielonego Zakrzówka.

O ile wcześniejsze występki opierały się na paradygmacie indywidualnej decyzji, podjętej w imię indywidualnej odpowiedzialności, dającej mniej lub bardziej intymną rozkosz, o tyle ten – występek inwestora – opiera się na paradygmacie zbiorowej odpowiedzialności za decyzje podejmowane jeśli nie indywidualnie, to w wąskim gronie. Nazwanie w tym kontekście Zakrzówka przestrzenią polityczną jest tak oczywiste, że właściwie wydaje się zbędne. Warto jednak tę charakterystykę uzupełnić. Jest to polityczna przestrzeń, gdzie namiętności rozdarte są przede wszystkim między: kontrolą – brakiem kontroli (względnie: porządkiem – anarchią) oraz wspólnotą – indywidualizmem. Należy się wyjaśnienie.

Obecnie teren Zakrzówka nie jest kontrolowany właściwie przez nikogo. Co to oznacza? Nikt nie dba o wyżej opisane, zniszczone ogrodzenie, nikt nie kontroluje, czy ktoś je przekracza, nikt systematycznie nie zabezpiecza mogących się obsunąć klifów. Zakrzówek jest więc terenem na wpół dzikim, którego dzikość ma być „konserwowana” przy pomocy ogrodzenia. Konserwacja ta jednak jest mrzonką, tak więc okolice zalewu zamiast być kontrolowane (konserwacja jest przecież pewną formą kontroli), są dowolnie zmieniane przez nielegalnych odwiedzających, którzy wydeptują ścieżki, pozostawiają śmieci, paleniska ognisk, tworząc nowy, dynamicznie zmieniający się konglomerat. Oczywiście inną formą kontroli, o wiele drastyczniejszą, jest inwestycja i pełne zagospodarowanie tej przestrzeni – uregulowanie, rekultywacja i resocjalizacja. Widzimy jednak, że bez względu na wybór ekologia czy inwestycja, napięcie kontrola – brak kontroli pozostaje nierozwikłane, wydając się o wiele bardziej fundamentalne. Ostatecznie w tym obszarze zapada najważniejsza decyzja polityczna.

Drugie napięcie jest, jak się wydaje, dość typowe dla mieszkańców krajów budujących społeczeństwo obywatelskie na zgliszczach ustroju komunistycznego (choć z pewnością dużo istotniejszy jest jego uniwersalny, ogólnoludzki charakter), którzy przymuszani do uczestnictwa we wspólnocie, co samo w sobie wyklucza już wspólnotowość, popadli w obsesję indywidualizmu. Zakrzówek jest doświadczeniem tak wspólnotowym – wspólne interesy i namiętności trzech grup: deweloperów, aktywistów, poszukiwaczy przygód, jak również doświadczeniem indywidualnym niespiesznego przechodnia, samotnego intruza, aktywisty-indywidualisty, który postanowi działać na własną rękę. Znów pęknięcie fundamentalne.

Obecnie losy Zakrzówka nie są jasne. Po tym jak 17 lutego radni odrzucili poprawki do uchwały o wprowadzeniu zespołu przyrodniczo-krajobrazowego, wizja zabudowy stała się mniej realna. Zanim jednak odbędzie się głosowanie nad przyjęciem uchwały w niezmienionej wersji, Rada Miasta czeka na ekspertyzę Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska.

Opowiadając się po stronie aktywistów z Zielonego Zakrzówka, wierząc w zwycięstwo rozsądku nad władzą pieniądza, ciągle mam jednak świadomość dwóch fundamentalnych, zarysowanych wyżej napięć, które prędzej czy później upomną się o naszą uwagę.

* Paweł Brożyński, członek redakcji kwartalnika SPLOT, poświęconego sztuce nowoczesnej.

„Kultura Liberalna” nr 60 (10/2010) z 9 marca 2010 r.