Łukasz Jasina
Oscary, czyli nudy straszliwe i wyrzeczenia z uwagi na nieadekwatność stref czasowych…
Rok temu też było raczej nudno. Ale przynajmniej nie musiałem zarywać nocy, bo byłem w samiuśkim Los Angeles. Tym razem nie było tak przyjemnie. Tegoroczna ceremonia wręczenia Oscarów przypominała połączenie wiejskiego wesela, benefisu Zaca Efrona i prezentacji najnowszej kolekcji Dolce & Gabbany. Jednocześnie próbowano nam wmówić, że jest to święto światowego kina komercyjnego. Tymczasem Steve Martin utracił swoje poczucie humoru, a Alec Baldwin talent. Oklaski były marną imitacją i pojawiały się z częstotliwością tych z parodii rozdania Oscarów w „Nagiej Broni”.
Oczywiście zaskoczeń było co niemiara. Oczywiście „Hurt Locker”. Obejrzałem ten film ubiegłego lata w bostońskim kinie. Przypadkiem, bo nic innego nie leciało. Spało mi się doskonale i jak przez mgłę pamiętam nawet kilka dobrych scen znamionujących uważne studia psychologiczne. Ale na „miano najlepszego filmu roku” to nieco za mało.
Wiem, że z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet winieniem podskoczyć z radości z uwagi na nagrodzenie pierwszej w historii kobiety statuetką za reżyserię, ale… Bywały lepsze kandydatki.
„Bękarty wojny” doczekały się tylko jednego Oscara – za rolę drugoplanową dla Christopha Waltza (największego odkrycia Krzysztofa Zanussiego!). Gdyby go nie było osobiście, bym się na Akademię obraził.
Dobrych kandydatur i nominacji zresztą nie brakowało.
Słuchając uważnie mediów krakowskich (tu mnie szlak życiowy zaprowadził), usłyszałem opinie jednego z tutejszych filmoznawców – iż rzekomo tegoroczne rozdanie Oscarów stanowić ma przełom. Nic bardziej błędnego. Oscary nr 82 były zwyczajnym wypadkiem przy pracy. Laur dla Pani Bigelow też. Jeffowi Bridgesowi i Sandrze Bullock gratuluję, bo kocham ich wielce – ale analizę ich ról pomińmy.
Nieprzespanej nocy nikt mi nie odda.
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 60 (10/2010) z 9 marca 2010 r.