Jerzy J. Kolarzowski

22 lipca 2010 zmarł Andrzej Falkiewicz, niezależny krytyk literacki

Z pewnym opóźnieniem dotarła do nas informacja o śmierci Andrzeja Falkiewicza, jednego z najwybitniejszych krytyków polskich w okresie powojennym. Warto z tej okazji przypomnieć zarówno najważniejsze wydarzenia jego życia, jak i kierunki, w jakich rozwijał swą twórczość.

Syn fabrykanta i kryzysu

Urodzony 5 grudnia 1929 roku, dobrze zapamiętał dzieciństwo sprzed II wojny światowej. Gdy wielu wybitnych naukowców PRL-u powoływało się na plebejskie pochodzenie, przedstawiając siebie (nie zawsze prawdziwie) jako chłopskie dzieci, które nie miały butów, żeby udać się do szkoły, Falkiewicz pisał, że jest dzieckiem przedwojennego fabrykanta. Głosił kult „wysokiego” mieszczaństwa w czasach, kiedy był to termin przynależny tyleż do historii, co do szkolnych analiz sztuk Gabrieli Zapolskiej. Prywatnie ironizował, że poczęcie jego było efektem wielkiego kryzysu i okoliczności te w pewien sposób pozostają zobowiązujące.

Okresu wojennego prawie w ogóle nie wspominał, nędzne okoliczności życiowe zapełniał w miarę możliwości lekturą, co w pewien sposób upodobniło proces jego dojrzewania do losów Zygmunta Baumana. Źle się też czuł w powojennej Polsce. Studiował fizykę i ekonomię: drugie studia pomogły mu w zarządzaniu teatrami w gospodarce nakazowo-rozdzielczej. Pracował jako kierownik literacki m.in. w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, Teatrze Studio w Łodzi czy Teatrze Polskim we Wrocławiu. Był także wieloletnim redaktorem wrocławskiego miesięcznika „Odra”. Na stałe mieszkał, wraz z żoną, awangardową poetką Krystyną Miłobędzką, w Puszczykowie pod Poznaniem.

W stronę Gombrowicza

Od 1957 roku Falkiewicz zaczął publikować swoje eseje i krótkie wypowiedzi na tematy literackie w „Dialogu”. Ich wybór złożył się na pierwszą książkę krytyka „Mit Orestesa. Szkice o dramaturgii współczesnej” z 1967. Interesował się nade wszystko twórczością Jeana Geneta, mianując go drugim po Szekspirze dramaturgiem europejskim. Promował jego sztuki na deskach polskich teatrów, a w roku 1970 doprowadził do edycji tych sztuk w wydaniu książkowym i napisał do nich posłowie. W znacznym stopniu przyczynił się także do tego, że sztuki Witolda Gombrowicza dotarły do polskiej publiczności – najpierw z desek teatralnych, a kilkanaście lat później ukazać się mogły w edycji dzieł zebranych w Wydawnictwie Literackim w Krakowie (gdy dało się uzgodnić testament Witolda Gombrowicza z dyrektywami dotyczącymi cenzury w PRL, która na wyraźne życzenie wydawcy zaznaczała swoje ingerencje). Efektem zainteresowań Falkiewicza Genetem i Gombrowiczem były eseje, które złożyły się na szczególna książkę „Teatr – Społeczeństwo”. Pisane w latach 1973 – 1974 w wersji książkowej zostały wydane dopiero w roku 1980 nakładem Ossolineum. Chociaż wprost traktowały one o Gombrowiczu, Genecie, a na marginesie o szkole tartuskiej i innych ważnych zjawiskach w humanistyce, to w chwili ukazania się zostały odczytane jako satyra na społeczno-polityczną codzienność lat 70. w PRL.

Falkiewicz pisał dużo i do szuflady, wyrzucając z maszyny sterty zaczernionych równymi szeregami liter kartek. W 1981 w Wydawnictwie Literackim w Krakowie ukazuje się „Polski kosmos. 10 esejów przy Gombrowiczu”. To pierwsza w PRL książka krytyczna o Gombrowiczu – książka, która wprawiła wielu teoretyków i historyków literatury w zakłopotanie, a nawet wzburzenie. Styl Falkiewicza, pozornie prosty, w rzeczywistości jest dość zawiły. Początkowo zaprasza czytelnika do podążania za narratorem, aby wkrótce zgubić go wśród rozwidlających się wątków i śladów narracyjnych. Prowokuje i daje do myślenia. Wprowadza czytelnika do określonego świata i każe mu od wewnątrz patrzeć na wszystko poza nim.

To „migotanie” spojrzeniem bycia „w” i „poza”, w różnorodnych odmianach, stanie się rozpoznawczym zabiegiem narracyjnym eseistyki Falkiewicza. Budziło to duży sprzeciw niektórych środowisk. Do dziś pamiętam słowa jednego z luminarzy dziennikarstwa: „Cóż za okropna książka. Zamiast porządnie zrekonstruować dla nas, którzy nie mogliśmy wziąć do ręki wydań Instytutu Literackiego w Paryżu, bo było to niebezpieczne, pan Falkiewicz pisze tak, jakby chciał, żeby czytelnik miał tylko jedno wrażenie, a mianowicie takie, że krytyk Gombrowicza jest równie inteligentny czy mądry jak autor, o którym pisze”.

W stronę schizofrenii

W roku 1982 w „Czytelniku” ukazuje się złożona jeszcze w początkach 1981 kolejna książka Falkiewicza, „Fragmenty o literaturze polskiej”. Poświęcona najważniejszym, zdaniem autora, postaciom w literaturze powojennej Polski: Różewiczowi, Buczkowskiemu, Karpowiczowi, Miłobędzkiej i Piotrowskiemu. Książka zawiera fragmenty dziennika autora, oraz zapiski powstałe na zasadzie automatycznego pisania.

Świat krytyki podzielił się na dwa obozy. Jedni zapytywali: dlaczego gust Wielkopolanina ma być wyznacznikiem tego, co ważne w pisarstwie krajowym? Wprawdzie nie negowano już analitycznego talentu autora, ale posądzano go wręcz o schizofrenię z powodu sylabizowanych zapisków pismem automatycznym. Inni – przede wszystkim młodzi badacze, studenci i tzw. głodne duchy – zaliczają z kolei Falkiewicza do czwórki najwybitniejszych krytyków polskich drugiej połowy XX wieku obok Janion, Przybylskiego, Rymkiewicza. Tyle tylko, że Falkiewicz nie był akademikiem, lecz – jak określali to jego znajomi ze świata teatralnego – niezwykłym barometrem „stanów, które nadchodzą”.

Mimo upodobania młodych krytyków do sposobu obecności w literaturze, jaki zaproponował Falkiewicz, w jego zapiskach „Fragmentów o literaturze polskiej” „dostało się” wielu z nich. Niektórym zarzucał, że mimo wieku i inteligencji, ich myślenie „rozbija się o bryczkę plebana”. Uważał, że w czasach, które nadeszły, należy być myślącym jednocześnie „w” i „poza”. I owo „w” i „poza” powinno dotyczyć Polski, a nade wszystko Kościoła.

W ostatnich dwóch numerach pisma krytyczno-literackiego „Teksty”, wydawanego przez Instytut Badań Literackich PAN, ukazuje się dwuczęściowy esej o Stachurze. Falkiewicz zastosował w wypadku tego pisarza, jego doświadczeń z późnego okresu twórczości i narastającego obłędu kategorie Jungowskiej psychologii. Bez nachalnego wprowadzenia pojęć z psychologii głębi, misternie układa koncepcję wyniszczania tożsamości przez chorujący umysł, co dokumentuje zapiskami pisarza. Gdy w roku stanu wojennego IBL-owskie teksty zamilkły do czasów Okrągłego Stołu, esej o Stachurze znowu był odczytywany jako metafora samoniszczącej się formacji realnego socjalizmu. Socjalizm państwowy miał powodować schizofrenię u samoświadomych jednostek – kategoria ta nie dotyczyła bowiem ani zwykłych ludzi, ani społeczeństwa jako całości. Wydanie książkowe szkiców ukazało się dopiero w Wydawnictwie Dolnośląskim w 1995, pod tytułem „Nie ja – Edwarda Stachury”.

W stronę liczby mnogiej

Andrzej Falkiewicz przyjaźnił się z profesorem Leszkiem Nowakiem – była to przyjaźń wielowątkowa. Jej efektem okazała się książka, wywiad dwóch intelektualistów zatytułowana „Jeden i liczba mnoga”. Obok rozmów znalazły się tam projekty filozoficzne, małe szkice, nowatorskie formy edytorskie, polegające na hasłowym rozpracowaniu danej kwestii (książka ukazała się w 1989 roku nakładem oficyny „KRET”, działającej pod auspicjami Solidarności Walczącej). Nowak włączył Falkiewicza do zespołu redagowanych przez siebie „Poznańskich Studiów z Filozofii Nauki” (które zmieniły tytuł na „Poznańskie Studia z Filozofii Humanistyki”).

Profesor Nowak po swoim przywróceniu do pracy na UAM (zwolniony został w 1985 roku na polecenie ówczesnego wicepremiera Rakowskiego) zorganizował kilka niezależnych przedsięwzięć. Umożliwił Falkiewiczowi poprowadzenie seminariów i wykładów z filozofii kultury na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zaplanował i rozpoczął też projekt rozdziału filozofii podlegającej wpływom ideologicznym, od filozofii od nich wolnej, nienadającej się do wykorzystania jako oręż do interpretacji przeszłości i walki politycznej. Projekt ten zakładał, że możliwe będzie dopracowanie się takich systemów filozoficznych, których wewnętrzne pęknięcia będą stanowiły gwarancje samodzielności myślenia. Spuścizna filozoficzna danego autora będzie przynosiła otuchę dla czytających i antidotum na zło drugiego człowieka, które zazwyczaj ma swe źródło w skierowanej ku innym ludziom w postawie roszczeniowej. Tego rodzaju oczekiwania – zarówno nauczycieli, duchownych czy polityków, zarówno posiadających, jak i biedaków – zostaną uniemożliwione przez KULTURĘ i wykreowanie społeczeństwa, u którego podstaw winien się znaleźć gombrowiczowski projekt kościoła wyłącznie międzyludzkiego.

* Jerzy J. Kolarzowski, doktor nauk prawnych.

„Kultura Liberalna” nr 83 (33/2010) z 10 sierpnia 2010 r.