Wojciech Kacperski
Czym jest, a czym nie jest „warszawska hipsterka”
Kilka tygodni temu przeczytałem na łamach „Kultury Liberalnej” tekst Janka Śpiewaka o warszawskich hipsterach. Artykuł przykuł moją uwagę, gdyż jest to kolejny już polski tekst, ukazujący się w dość krótkim czasie, na temat tej świeżo zauważonej w naszym kraju subkultury. Autor popełnia jednak te same błędy, co inni, podając kilka okrągłych zdań na temat, „kim jest polski hipster”, czym tyleż przybliża samo zjawisko, co w jakimś stopniu je zniekształca.
Przede wszystkim nieprawdą jest, iżby subkultura ta nie posiadała żadnej ideologii. W gruncie rzeczy zdaje się ona mieć jej więcej niż subkultura fanów metalu, a z pewnością nie mniej niż subkultura punków. Bycie hipsterem wyraża się bowiem przez kontestację mainstreamu. Janek argumentuje, jakoby w tym miejscu stała konsumpcja. Słusznie zwraca na nią uwagę, jednak myli się, nie dostrzegając, iż to ona stanowi formę owej kontestacji – hipster wybiera alternatywne sposoby przeżywania, spożywania i doświadczania rzeczywistości: ubiera się inaczej niż wszyscy, słucha muzyki, której „nikt nie zna”, zachowuje się w sposób nieprzewidywalny, chodzi do miejsc, do których nie chodzą „wszyscy”.
Pewna elitarność tej subkultury wyraża się także w jej nieskrępowanej tendencji do cytatów, nawiązań. Konsumpcja kultury musi być w jakiś sposób uwidoczniona – czy to przez cytat z filmu na koszulce, czy jakiś atrybut w ubraniu, wymuszający skojarzenia. Odwołanie się do ubrania jest zresztą w tym wypadku nieprzypadkowe – nawiązania muszą być widoczne, w innym bowiem wypadku nie mają sensu. Równie ważne jest to, żeby pochodziły z możliwie najróżniejszych kontekstów.
Cechą charakterystyczną tej subkultury jest „postawa niezaangażowana”. Hipster nigdy nie przyjmuje nic „na serio”. Przybiera postawę ironiczną wobec wszystkiego, nawet wobec samego siebie (w tym można upatrywać powód, dlaczego żaden nie powie, że jest hipsterem). W tym można doszukiwać się także powodu, dla którego subkultura ta została nazwana przez niektórych komentatorów „śmiercią cywilizacji zachodu”[1] – ważnym bowiem elementem, jej naczelną zasadą, jest „płytkość” przeżywania, interesowania się, nawiązywania oraz cytowania. Hipsterowi jest zdecydowanie bliżej do „liberalnej ironistki” Rorty’ego, świadomej wielości różnych możliwych systemów odniesienia i żonglującej nimi w zależności od tego, który się akurat przypodoba, niż dziewiętnastowiecznego pozytywisty.
Warszawski hipster rzeczywiście interesuje się architekturą i urbanistyką, jednak – co warto podkreślić, gdyż tu Janek Śpiewak również chyba się pomylił – nie ma to w zupełności związku z tym, iż jest hipsterem. Zdanie na temat architektury i urbanistyki w Warszawie ma bowiem każdy warszawiak, o czym pisał wiele lat temu w swoim dzienniku Tyrmand i co stanowiło inspirację dla Michała Murawskiego, aby zorganizować cykl „Archigadanin”, ażeby przekonać się, czy po latach słowa te są wciąż aktualne. Jak się okazało, są aktualne. Architektura i urbanistyka są po prostu bardzo popularnymi tematami rozmów w mieście, w którym się ciągle stawia nowe budynki, nie odróżnia to zatem w niczym warszawskich hipsterów od hipsterów w innych światowych stolicach, ani tym bardziej od innych warszawiaków.
Hipsterzy warszawscy nie odróżniają się jakoś szczególnie od tych, którzy są na Zachodzie. Ten anty-mainstreamowy ruch wykazuje zdumiewający mechanizm homogenizacji symbolicznej i obyczajowej (dziwnie bliskie skojarzenia z macdonaldyzacją!). Dlatego w celu znalezienia opisów, które pasowałyby do naszych rodzimych hipsterów, możemy śmiało sięgać po obserwacje z innych krajów. Mnie osobiście najbardziej odpowiada opis nowojorskich hipsterów pióra Kamili Sławińskiej, brzmi bowiem zaskakująco znajomo: „Kto nigdy nie widział hipstera, nie zrozumie jego istoty mimo najbardziej drobiazgowych opisów, tak jak nie da się bez egzemplarza okazowego zgłębić esencji prawdziwego północnopraskiego żula. Hipstersi są zwykle młodzi, dwudziestoparo-, góra trzydziestoletni. Mają własny język, ich świetne ciuchy nie są trendy ani cool, one są deck. […] Żywią się świetną tybetańską kaszanką z tofu lub marynowanymi filetami z muflona. Ubierają się w unikatowe, jedyne w swoim rodzaju antyczne szmaty, nabyte w sklepach second hand lub wykonane własnoręcznie. […] Rodzice hipsterów […] prowadzą dobrze prosperujący rodzinny biznes. Czasami są prezydentami jakichś autorytarnie zarządzanych egzotycznych mikropaństewek. Tak czy inaczej ich uprzywilejowany status pozwala ich latoroślom studiować całkiem niepraktyczne kierunki, kolekcjonować wzornictwo z lat sześćdziesiątych i napawać się życiem bohemy”[2].
Paradoksem hipsterki jako subkultury stało się to, iż będąc czymś w rodzaju post-mody, sama wykreowała modę na siebie i w konsekwencji została wchłonięta przez mainstream. Nawet mimo to nadal ma się dobrze i ciągle się rozwija. Trudno równocześnie powiedzieć, czy oraz kiedy nastąpi jej koniec, sama bowiem go sygnalizuje – cytując, nawiązując i przetwarzając, nie dodając przy okazji nic nowego. Niezależnie zatem od tego, czego nie powiemy o niej w tej chwili, okazać się może, że rzeczywistość jest zupełnie inna, bowiem zainteresowania hipsterów obejmą inne obszary. Pod tym względem jest to chyba najtrudniej uchwytna subkultura z dotychczas powstałych. Być może także dlatego jej uczestnicy mają problem z identyfikacją względem niej. W razie wątpliwości, autor powyższych słów odczuwa naturalnie absolutny brak przynależności.
Przypisy:
[1] Douglas Haddow, „Hipster: The Dead End of Western Civilization” , „Adbusters” (pobrane: 24.09.2010);
[2] Kamila Sławińska, „Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny”, Warszawa 2008, s.109-110.
„Kultura Liberalna” nr 92 (42/2010) z 12 października 2010 r.