Katarzyna Kazimierowska

Półmgła w Półtora pokoju

Festiwal Sputnik znowu zaskakuje pozytywnie – zarówno doborem repertuaru, jak i wyczuciem chwili. I choć zaprasza na filmy nie pierwszej świeżości, to pozwala z prawdziwą przyjemnością smakować rosyjską kinematografię.

Konia z rzędem temu, kto w tym roku trafił na prawdziwie radzieckiego gniota! Obawiam się, że nie ma takich. Mnie w tym roku w udziale przypadły dwa znaczące filmy, które każą pochylić czoła przed braćmi ze Wschodu.

Pierwszy z nich to „Półtora pokoju”, w reżyserii Andrieja Chrzanowskiego. Jest to z niby jedynie bajkowa opowieść o dzieciństwie i dojrzewaniu do buntu jednego z najważniejszych poetów rosyjskich, Josifa Brodskiego. Petersburg, w którym się wychowuje i dojrzewa to utopijne miasto, które – niczym kraina nigdy-nigdy, istniało tylko w oczach dziecka, gdzie bieda – ta rzeczywista – nie istniała, a półtora pokoju w komunalnym mieszkaniu było całym wszechświatem, w którym rodzice wyczarowywali cuda, byle cudowny świat dzieciństwa rosyjskiego geniusza nie runął w posadach. Rzeczywistość stopniowo nabiera kantów, chropowatości, wreszcie obraca się przeciwko poecie. Ale on dalej żyje swoją idee fixe, dalej realizuje ją mimo – niepokazanych w paradokumencie – kolejnych zsyłek do zakładów psychiatrycznych. Wreszcie, uznany za narodowe zagrożenie, emigruje do Stanów. Ten film to wielkie, dojrzałe rozliczenie z dramatem czasów stalinizmu, pokazane poprzez pryzmat życiorysu jednego z wieszczów narodu. Wzruszająca jest scena w filmie, kiedy starzejący się Brodski wraca do miasta dzieciństwa, wchodzi do dawno opustoszałego mieszkania, gdy nagle półtora pokoju wydaje mu się bardzo małe, i – przywołując postaci rodziców – żegna się z nimi tak, jak ich zapamiętał. Andriej Chrzanowski pokazał, używając bardzo prostych środków filmowych, jak reżim totalitarny złamał ludzkie życiorysy, choć na szczęście nie złamał ludzkiej godności.

Ten sam, kiełkujący dopiero w trakcie II wojny światowej totalitaryzm oglądamy oczami radzieckich żołnierzy, którzy – zaopatrzeni w niemiecką pomoc jeniecką – przecierają się przez rosyjską tajgę, by pośrodku wsi zapomnianej przez Boga, ale niezapomnianej przez Wujka- Stalina, zbudować radiostację, która łączyłaby siły radzieckie na rozrzuconych frontach wojny. Dramat niemieckich jeńców, skazanych na rychłą śmierć w chwili gdy przestaną być potrzebni, ale także radzieckich żołnierzy, którzy muszą wykonać swoją powinność w tragicznych warunkach przyrody, potęguje tylko zimowy krajobraz, który przynosi na myśl opisy „Gułagu” Sołżenicyna. Surowa rzeczywistość zaczyna nabierać ciepłych barw, gdy mieszkańcy wsi – głównie kobiety – stają się czynnikiem spajającym i potęgującym więzy między żołnierzami obu wrogich wojennych obozów. – Gdyby Niemcy od razu szli do niewoli , a nie na front, to byliby z nich złoci ludzie – mówi radziecki żołnierz do drugiego. W tym całym wojennym marazmie, gdzie ludzie są tylko pionkami do przesuwania na frontach wojny, filmowi bohaterowie nadal zachowują w sobie zwykłą przyzwoitość, która pozwala spojrzeć na wroga jak na człowieka. W tytułowej wsi „Półmrok”, w reżyserii Artema Antonowa, zawiązują się zwykłe więzi solidarności. Momentem kulminacyjnym jest scena, gdy podczas wigilii, przebrany w diabły i „hitlery” świąteczny korowód przychodzi do zamieszkałej przez niemieckich więźniów stodoły. Przez ułamek sekundy nie wiemy co się wydarzy – ale zaczyna się wspólne świętowanie i głośny, od dawna tłumiony, śmiech. „Półmgła” to film kapitalnie rozliczający radzieckie przewinienia wobec jeńców ale też wobec własnego narodu podczas II wojny światowej. Na takie sceny i taką trzeźwość spojrzenia, a jednocześnie potrzebne tu przymrużenie oka polskie kino nigdy się nie zdobędzie. Bo to rozliczenie i podsumowanie jednocześnie- jesteśmy ofiarami totalitaryzmów, fanatyzmów i, będących ich konsekwencją, wojen. W obliczu ogólnej klęski jesteśmy pozostańmy świadomi.

Sputnik, oprócz niesienia kaganka wiedzy o rosyjskiej kinematografii otwiera także oczy na inne od naszego – i o dziwo dojrzalsze – spojrzenie. Czapki z głów.

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 96 (46/2010) z 9 listopada 2010 r.