Banjo. Tamburyn. Dzwonki pasterskie. Zasuszone kozie kopytka. Metalowa miska i inne zaskakujące perkusjonalia. Looper pozwalający wokalistce zarejestrować swój głos na scenie i nakładać na siebie kolejne partie, tak że z jednego wokalu powstaje na scenie cały chór. Gitary basowa i elektryczna. Tradycyjny zestaw perkusyjny. I jeszcze projektor zalewający tło animacjami. Wszystkie te elementy wypełniają scenę w czasie koncertu Babadag, wchodząc ze sobą w przeróżne rezonanse. Nad tymi efektami dźwiękowymi i wizualnymi unosi się raz bardzo potężny, a raz delikatny i prawie liryczny głos. Charyzmatyczna osobowość Oli Bilińskiej, autorki projektu muzycznego, przyciąga uwagę dużo bardziej niż wizualizacje. Na pierwszy rzut oka wszechstronne instrumentarium to mieszanka zdolna wyprodukować tylko kakofonię dźwięków. Jednak to, co z niego powstaje, tworzy magnetyzującą i spójną całość.

„Nasza muzyka wypływa z inspiracji wieloma rzeczami, ale przede wszystkim inspiruje nas jezioro, morze, łąka, góra, las… i kino. Szczególnie filmowców takich jak Tarkowski i Paradżanow czy Kurosawa – opowiada wokalistka. – Chodzi nam o to, żeby muzyką stworzyć przestrzeń, która byłaby mocno – organicznie – podszyta naszym folklorem i by w tej przestrzeni odbijały się echa jakiejś mitycznej czy bajkowej, przeszłości… i żeby w uszach szumiał wiatr, a po plecach chodziły ciary. Takie uczucie trochę jak w dzieciństwie, kiedy babcia opowiadała niestworzone bajki…”. I rzeczywiście chodzą. Bo ta muzyka, stojąca gdzieś na pograniczu folku, etno i rocka, zadziwia, zaskakuje i zachwyca nieoczekiwanymi połączeniami znanych i nieznanych dźwięków. Najważniejszy pozostaje jednak głos, który jest nie tylko wiodącym instrumentem, ale zwielokrotniony przez looper chwilami staje się wręcz całym zespołem. I choć można by pomyśleć, że maszynka do sztuczek głosowych odbierze naturalność, to jednak wokalistka używa go tak umiejętnie, że tworzy właśnie te „dziwy”. Nie jest tu tak istotny poziom tekstu, a raczej sama siła głosu, jego możliwości i zwielokrotnione echa.

Dlaczego Babadag? „Bo to nazwa, którą da się zagrać. B-A-B-A-D-A-G to same dźwięki – żartuje wokalistka.” Ale też muzykę zespołu wypełnia podobny, oniryczny duch co powieść drogi Stasiuka. W „Jadąc do Babadag” Stasiuk przesuwa przed oczami czytelników kolejne scenki, obrazy, wrażenia – zupełnie jakby nanizywał różnobarwne i różnokształtne paciorki na sznurek głównego motywu podróży. Piosenki Babadagu wydają się do siebie równie niepodobne, jak niektóre obrazy Stasiuka, a mimo to tworzą barwną historię poszukiwań muzycznych inspiracji.

Wszystkie słowa zaczynające się od wielo- i multi- (wielokulturowość, wieloetniczność, mutliintrumentalizm i mutlimedialność) pasują do tego, co dzieje się na scenie w czasie koncertu Babadag, jednak nie oddają istoty tej muzyki. Babadag pokazuje po prostu pozbawione pretensjonalności czy pozy bogactwo dźwięków. Pod koniec lutego można było dać się im zaczarować w Cafe Kulturalna, a na początku marca w Fabryce Trzciny na festiwalu WUJek. Razem z Olą Bilińska (która śpiewa także z Płynami i Muzyką Końca Lata) występują również – obsługując te najróżniejsze instrumenty i wspierając jej wokal – Szymon Tarkowski (Pustki, Płyny), Hubert Zemler (m.in . Horny Trees, Incarnations, Ritmodelia) oraz Adam Byczkowski (Kyst), a wizualizacje przygotowuje malarz Kuba Turczyński.

Autorka tłumaczy, że projekt jest jeszcze na etapie work in progress, ale już teraz można spokojnie powiedzieć, że zdecydowanie warto śledzić, co się z niego jeszcze wykluje.