Piotr Kieżun

Dziwna wojna Juliena Gracqa

„Czy polski czytelnik ma jeszcze coś do odkrycia w literaturze francuskiej XX wieku? – pytała w 1999 roku Anna Wasilewska, redaktorka „Literatury na Świecie”  – Otóż tak: jednym z wielkich nieznanych pozostaje w Polsce Julien Gracq.” Wypada dodać, że od tamtej pory właściwie nic się nie zmieniło. I to mimo wysiłków Adama Wodnickiego, który przetłumaczył i opublikował trzy książki tego autora, w tym najwybitniejszą – „Brzegi Syrtów”.

Ale być może taki jest urok Gracqa, pisarza osobnego, którego trudno zakwalifikować jednoznacznie do któregokolwiek z dwudziestowiecznych nurtów literackich. Debiutował przed wojną niewielką książeczką „Au château d’Argol”, sprzedaną w zaledwie 150 egzemplarzach przez maleńkie wydawnictwo Corti. Początkowo pozostawał pod wpływem Bretona, choć nigdy nie określał się mianem surrealisty. Kontynuował romantyczną tradycję pisania wywodzącą się od Nervala i Chateaubrianda. Był zafascynowany Wagnerem i mitem Świętego Graala, który – jak sam wspominał – jest opowieścią „o odwiecznej pokusie”. Stąd obecny w wielu książkach Gracqa topos drogi, motyw ciągłego poszukiwania, podróży przez nie całkiem określone, fantasmagoryczne przestrzenie, niepokój wywołany nieznanym miejscem bądź niespodziewaną sytuacją, nastrój nostalgii i przygody jednocześnie.

Podobnie ma się rzecz z bohaterami jego powieści. Są jak senne marzenie. W zapiskach, które prowadził od 1955 roku, Gracq przedstawia ich ogólną charakterystykę: nieznane data i miejsce urodzenia, nieznane miejsce zamieszkania, brak wyuczonej profesji, brak dzieci i małżonka. Opis ten z niewielkimi wyjątkami pasuje do samego autora. Gracq unikał niepotrzebnego rozgłosu i literackich koterii. O sobie mówił niechętnie. Mieszkał samotnie, dzieląc czas pomiędzy Paryż, w którym pracował jako nauczyciel, a Saint-Florent-le-Vieil, gdzie się urodził. W 1951 roku odmówił przyjęcia Nagrody Goncourtów. Był skupiony wyłącznie na swoim dziele, oddany pisaniu.

Po co jednak tyle i tak rozwlekle pisać dziś o autorze „Brzegu Syrtów”? Otóż uważny czytelnik francuskiej prasy natrafi być może na skąpą notatkę o najnowszej publikacji wydawnictwa Corti – „Rękopisach wojennych” Gracqa. „Rękopisy” są niespodzianką, bo wydawało się, że zmarły w 2007 roku pisarz nie pozostawił żadnych niewydanych utworów. Zaskakuje też ich charakter. Nie są to ani powieści, ani eseistyczne fragmenty, do których Gracq nas przyzwyczaił.

„Rękopisy” to wspomnienia trzech tygodni od maja do czerwca 1940 roku, które pisarz spędził na froncie w 137. regimencie piechoty. Opowieść zaczyna się we Flandrii, kończy zaś pod niesławną Dunkierką, gdzie autor wraz z oddziałem dostał się do niewoli. Obraz wojny przypomina tu nieco opisy Marca Blocha ze słynnej „Dziwnej klęski”. Chaos, dezinformacja, zrezygnowani i zmęczeni żołnierze, niewidzialny, zawsze sprytniejszy wróg, pojawiający się niespodziewanie za sterami samolotów. Poza tym niepokojąca cisza i spokój wiejskiego krajobrazu. Pod piórem Gracqa dramatyczna przegrana, jaką była francuska kampania roku czterdziestego, zamienia się w groteskową włóczęgę przez flandryjskie poldery.

Dołączone do wspomnień opowiadanie, które w literackiej formie ukazuje te same wydarzenia, uwypukla jeszcze bardziej dziwny stan ni to wojny, ni wakacyjnej przygody. Otwiera je epizod opisany później przez Gracqa w „Lettrines”: nocny pochód pijanego winem oddziału wojska przez zajęte przez Niemców tereny. „Wrażenie odrealnienia było chwilami krańcowe – wspominał – […] W gruncie rzeczy było raczej wesoło: wielka noc fiesty; w całej kompanii panowała radość. Niepohamowany śmiech wstrząsał mocno podchmieloną kolumną. […] Świat dookoła wydawał się dryfować jak nigdy.”

Gracq rolę sierżanta odpowiedzialnego za swój oddział brał niezwykle serio, jednak kampania, prowadzona po okresie drôle de guerre, była zbyt surrealistyczna, by mógł się w nią zaangażować z pełnym przekonaniem. „Jest mi bardzo daleko do tej przygody”, pisze we wspomnieniach. Postawa wycofania, dystansu pojawia się również w jego jedynej powieści o wojennych wydarzeniach „Un balcon en forêt” (Balkon w lesie). Dla głównego bohatera, czekającego na niemiecki atak w małej fortecy zagubionej w ardeńskim lesie, wojna wydaje się być czymś nie do końca rzeczywistym, a przez to oddalonym i niezobowiązującym.

Jednak to, co od początku lektury intryguje u Gracqa to fakt, że pomimo poczucia odrealnienia i groteski ton jego utworów związanych z wojną nie jest jednoznacznie kpiarski. Francuzów z roku czterdziestego łatwo byłoby przedstawić w sposób komiczny. Byli przecież anachroniczni, źle zorganizowani, zniechęceni, nie brani poważnie pod uwagę nawet przez samych Niemców. Mimo że po wojnie de Gaulle i alianci zafundowali im tytuł zwycięzców, do dziś kampania francuska jest czymś wstydliwym.

Gracq unika tej zbyt łatwej kliszy. Nie buduje również pomnika dla, bądź co bądź, bohaterów walki o wolną Francję. Patrzy z boku. Obserwuje. Stara się dyskretnie uchwycić nastrój i oddać go we własnym niepowtarzalnym stylu. I pokazać przede wszystkim, że sztuka opowiadania nie służy żadnym rozliczeniowym celom, wyznaczanym czy to przez krytyków, czy przez gloryfikatorów. Literatura przecież nic nie jest nam dłużna.

* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 119 (16/2011) z 19 kwietnia 2011 r.