Kacper Szulecki
Koniec naszych lat 20.?
Kiedy wiemy już na pewno, że koszmarnej masakry na norweskiej wyspie Utøya i zamachu bombowego w śródmieściu Oslo dokonał prawicowy ekstremista Anders Breivik, może nadeszła pora, by głośno zapytać o wznoszącą się w Europie brunatną falę. Czy aby przypadkiem, skupieni na kryzysie finansowym i zewnętrznym zagrożeniu islamskim fundamentalizmem, nie przegapiliśmy końca „naszych lat 20.” i czy nie jesteśmy właśnie świadkami powrotu prawicowego radykalizmu na niespotykaną od lat 30. XX wieku skalę? Tego typu głosy pojawiały się dotąd w kontekście zyskujących na popularności w całej Europie – także w Norwegii – populistycznych partii prawicowych. Może jednak czas wyciągnąć wnioski z pojedynczych przypadków i nazwać tę tendencję po imieniu? Jaka jest w obliczu tego zjawiska rola środowisk liberalnych? A jaką winę ponoszą pop-media?
Mieszkałem w Norwegii dość długo, by czuć się z nią związany emocjonalnie, za krótko jednak, by móc się uważać za eksperta od jej polityki. Kiedy jednak w piątkowy wieczór usłyszałem w BBC o wybuchu w Oslo i możliwych ofiarach na zlocie młodzieżówki socjaldemokratycznej Arbeiderpartiet, myśl o terrorze politycznym ze strony prawicowej ekstremy nie chciała dać się przepędzić z głowy. Tymczasem brytyjska stacja ogłosiła już z dużą dozą pewności, że za zamachem stoją islamiści, szukano tylko ostatecznego potwierdzenia. Tak zwani eksperci z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych – bo Norwegowie na złość redakcjom nie dawali się wciągać w spekulacje – wygłaszali długie tyrady na temat kresu norweskiego społeczeństwa otwartego i wielokulturowości. „Norweski prezydent… to znaczy premier, miał być na tej wyspie. Tak słyszałem. Nie wiem, czy to prawda” – mówił jeden ze znalezionych naprędce speców od terroryzmu, Amerykanin. „Wiem jednak na pewno – ciągnął – że profil społeczności muzułmańskiej w Norwegii jest identyczny jak w Zjednoczonym Królestwie”. Ktokolwiek ma choćby blade pojęcie o norweskim społeczeństwie, stracił w tym momencie resztki wiary w wiedzę „eksperta”. Szwedzki znawca terroryzmu Magnus Ranstorp najpierw twierdził, że zamachy „odpowiadają idealnie profilowi akcji Al-Kaidy”, by następnego dnia utrzymywać, że „nie mają nic wspólnego ze stylem działań Al-Kaidy”. Polskie media, z portalem Gazeta.pl na czele, także już w piątkowy wieczór wydały wyrok w sprawie zamachów, oskarżając muzułmanów.
W piątkowy wieczór światowe telewizje informacyjne poniosły druzgocącą klęskę, jeszcze raz kwestionując zasadność swojego własnego istnienia.
Tylko Norwegowie zachowali w tym wszystkim godność. Stołeczne „Aftenposten” nie bawiło się w spekulacje, nie publikowało na swojej stronie niesprawdzonych informacji, nie siało dodatkowej paniki. Głosy dziennikarzy BBC co i rusz łamały zawód i bezsilna irytacja, kiedy kolejni odpytywani telefonicznie norwescy politycy, eksperci, policjanci, lekarze, nawet uliczni świadkowie, mówili tylko o tym, czego byli pewni. Powściągliwość i konkretność norweskiego premiera i ministra sprawiedliwości w pierwszej, późnowieczornej konferencji prasowej nie przypominała niczego, co znamy z rodzimej sceny, ani też ckliwo-buńczucznych recitali Tony’ego Blaira i Georga Busha przy okazji zamachów w Nowym Jorku, Waszyngtonie i Londynie.
Rano zwolennicy czarno-białej, Huntingtonowskiej wizji świata przeżyli być może niemałe rozczarowanie. Za zamachami stał bowiem nie odłam Al-Kaidy, ale samotny prawicowy „chrześcijański fundamentalista”. Media natychmiast usiłowały sprowadzić go do idiomu „zderzenia cywilizacji”, nazywając „antyislamskim ksenofobem”, ale jak stwierdził czujny przedstawiciel norweskiej policji, „dotąd nie udało się stwierdzić jego antyislamskich powiązań” (teraz już o nich wiemy).
* * *
Cała ta sytuacja i jej otoczka jest bardzo istotna, ponieważ ilustruje proces, w którym sposób przekazywania społeczeństwu informacji wystawia je na łatwy, bardzo łatwy cel dla politycznej manipulacji. Gotowe schematy interpretacyjne są uruchamiane, kiedy tylko dzieje się coś dającego choćby nikłą przesłankę do ich użycia. Pomaga w tym cały zastęp dyżurujących ekspertów, gotowych skomentować każde wydarzenie według dominującej narracji, z pewnością w głosie, za to bez potrzebnych do normalnej analizy danych. W ten sposób od 2001 roku żyjemy w świecie wojny cywilizacji – i wszystko wskazuje na to, że przeoczyliśmy bardzo istotne zagrożenie wypływające z samej Europy, z wnętrza naszej kultury, spośród naszych współobywateli i sąsiadów. Patrząc na przybierającą na politycznej sile falę radykalnej prawicy, która 22 lipca (sic!) w Norwegii znalazła ujście w akcie politycznego terroru, nie mogę powstrzymać się od porównania z wiekiem XX. Czy właśnie skończyły się nasze lata 20.?
* * *
Norwegia, którą Nina Witoszek, nie tylko „dyżurna Polka”, ale też czołowa intelektualistka norweskiego dyskursu publicznego, nazywa „reżimem dobroci”¹, jest w pewnym sensie ideałem społeczeństwa otwartego – demokracją par excellence. Jako taka jest więc naturalnym celem dla wrogich otwartości i liberalizmowi sił skrajnej prawicy. „Chciałem zmienić społeczeństwo” – miał powiedzieć na policyjnym przesłuchaniu Breivik. Jego zimny racjonalizm, gotowość do współpracy z policją i wyjaśnienia motywów, odrzucenie jednak pojęcia winy, przywołują natychmiast na myśl Eligiusza Niewiadomskiego. Swój czyn określił jako „potworny, ale konieczny”. Niezależnie od tego, czy działał sam, nie jest w swoich radykalnych poglądach odosobniony.
Koncentracja uwagi intelektualistów i opinii publicznej na zagrożeniu islamskim fundamentalizmem – i rozciągnięcie tego problemu na dyskusyjną tezę o tak zwanej „islamizacji Europy” – pozwoliła w ostatnich latach przeniknąć elementom dyskursu rasistowskiego, ksenofobicznego i radykalnie nacjonalistycznego do języka debaty publicznej. Ten proces jest w zasadzie nie do powstrzymania, bo debata o demografii i tożsamości Europy będzie się z konieczności ocierać o rozmaite stanowiska przeciwne imigrantom. Wygląda jednak na to, że jako skutek uboczny otrzymaliśmy mainstreamowy dyskurs, w którym skrajna prawica może znaleźć dla siebie punkty zaczepienia. Ważną rolę odgrywają w tym bliżsi centrum prawicowi publicyści, którzy ubierają w cywilizowane szaty poglądy oparte na kompletnie niecywilizowanych przesłankach. W podskórnym świecie internetowych forów przekonania Breivika zdają się mieć całe rzesze współwyznawców. Oczywiście, od nawet najbardziej radykalnych wypowiedzi internetowych do morderstwa droga bardzo daleka. Jednak to, co jest do powiedzenia, jest też do pomyślenia, a radykalny, podszyty chrześcijańskim fanatyzmem „program” Breivika jest dziś chyba mniej rażący niż jeszcze kilkanaście lat temu i to nie tylko w Norwegii, ale w całej Skandynawii. Ktokolwiek czytał trylogię Stiega Larssona nie tylko jako kryminały, ale raczej jako powieści społeczno-polityczne, jest tego świadom. Szwecja to silny ośrodek skrajnej prawicy, o czym Polakom przypomniała sprawa kradzieży napisu z bramy w Auschwitz. To także największy na świecie producent nazistowskiej muzyki „white power”. Umoczeni w brunatne brudy są tam nie tylko motocyklowi gangsterzy i neonazistowskie bandziory, ale także politycy i biznesmeni. Na antyimigranckiej retoryce popularność zbijają prawicowi populiści, którzy torują drogę i ciągną za sobą pozapolityczną ekstremę.
Niepokojące sygnały płyną też z całej Europy Środkowej i Wschodniej. Przypadek każdego państwa jest odrębny, jednak widać podobieństwa np. w procesach zachodzących w republikach Bałtyckich. Radykalizację nacjonalistycznych elementów w dyskursie publicznym odczuła ostatnio na Litwie mniejszość Polska. Incydent zerwania polskojęzycznej tabliczki z prywatnego domu nakręcony w ramach litewskiego reality show był nie tylko niepokojący sam w sobie. Zatrważające były raczej kompletnie pozbawione poczucia jakiejkolwiek niestosowności wyjaśnienia władz państwowej telewizji. Mówiono o „krzewieniu patriotycznych uczuć wśród młodzieży”. Taki ton dominował też w internetowych komentarzach. Czy nikt już nie jest w stanie nazwać przemocy (choćby symbolicznej) przemocą?
Polska nie jest w żadnym wypadku zieloną wyspą w brunatnym morzu. Wielotysięczne marsze neonazistów w Dreźnie znajdują i u nas swoją udomowioną wersję przy okazji „marszu niepodległości”. Jednak podczas gdy niemieccy faszyści, choć liczniejsi, widzą potrzebę ukrywania się za ciemnymi okularami i pod bejsbolówkami, czując wciąż groźbę społecznego ostracyzmu i napiętnowania, nasi narodowi radykałowie maszerują z otwartą przyłbicą, wspierani przez bardziej centroprawicowe środowiska, które w swojej politycznej walce są w stanie zamazać różnicę między patriotyzmem a nacjonalizmem. I o ile drezdeńskie demonstracje ściągają jeszcze liczniejsze grupy liberalnych, lewicowych i lewackich kontr-manifestantów, którzy są w stanie skutecznie blokować neonazistów, polscy obrońcy otwartości zadowalają się wygranymi potyczkami, oburzając się przy tym święcie na przemoc bardziej nieprzejednanych antyfaszystów. Najwyraźniej zza redakcyjnych biurek i kawiarnianych stolików problem rosnącego w siłę prawicowego ekstremizmu wciąż wydaje się błahy. Pora chyba przestać bagatelizować zagrożenie – co w straszny sposób uzmysławia norweska lekcja. Naprawdę zbyt aktualnie brzmią dziś czytani na nowo katastroficzny Miłosz z czasów „Żagarów” i Czechowicz.
Irytujące, powtarzane jak refren pytania dziennikarzy BBC – „Czy to koniec norweskiej naiwności? Czy to koniec niewinności?” – zdają się mieć istotne drugie dno. Zadawane raczej jako forma usprawiedliwienia łatwości w oddawaniu praw obywatelskich pod presją „bezpieczeństwa”, podnoszą jednak kwestie bardziej stanowczego stawienia czoła prawicowemu ekstremizmowi. Ogromną rolę mają tu do odegrania środowiska liberalnej inteligencji, które muszą być strażnikami debaty publicznej i otwartego społeczeństwa. Jeśli kończą się nasze lata 20., musimy tym uważniej przyjrzeć się niewybaczalnej pobłażliwości i bezsilności liberałów, którzy w latach 30. XX wieku nie byli w stanie zapobiec brunatnej powodzi. Budowanie pozytywnego programu jest bardzo istotne, trzeba jednak pamiętać, że na pozytywnych wartościach warto też zbudować program negatywny – systematycznego blokowania, niedopuszczania, wypierania głosów kwestionujących fundamentalne standardy społeczeństwa otwartego. Tylko w ten sposób możemy stopniowo ograniczać zaplecze ekstremistów, spośród których rekrutują się podobni do Breivika fanatycy. Zanim fala przekroczy stany alarmowe.
* * *
Wyglądam przez okno na główną ulicę Drezna, którą w lutym w czasie neonazistowskich manifestacji płynęła rzeka niezliczonych, naprawdę niezliczonych policyjnych furgonetek. Ktoś z sąsiadów nalepił na skrzynce na listy naklejkę z przekreśloną swastyką i napisem „Nie wrzucać nacjonalistycznych śmieci”. Ktoś inny nalepkę i przekreśloną swastykę zdrapał.
Niedziela, 24 lipca 2011
Przypis:
¹ Nina Witoszek, „The Origins of the «Regime of Goodness». Remapping the Cultural History of Norway”, Universitetsforlaget, Oslo 2011.
* Kacper Szulecki, doktorant na Uniwersytecie w Konstancji. Studiował nauki polityczne na Uniwersytecie w Oslo. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 133 (30/2011) z 26 lipca 2011 r.