Łukasz Jasina

Odwieczne lęki kilometr od Bułhakowskiej daczy. „Geneza planety małp” pod Kijowem

Pogodziłem się ostatnio z tym, że przed multipleksami nie ma ucieczki. W spokojnym przedmieściu Kijowa, Buczy – znanym wcześniej tylko i wyłącznie dzięki prawdopodobnej lokalizacji daczy Michaiła Bułhakowa – przybytek współczesnej kultury również powstał i ma się całkiem nieźle. Przedsiębiorczy mer miasteczka wspiera bowiem rozwój swojego miasta. A prezydent Janukowycz odsłonił tu niedawno na miejskim pasażu popiersie Tarasa Szewczenki. Tutejsza młodzież ma w swojej rodzinnej miejscowości do dyspozycji liczne bary, kawiarnie i wielosalowe kino. Bucza staje się w ten sposób elementem „wielkiego świata”, którego macki docierały dotąd jedynie do Kijowa i ani kilometra dalej.

Wnętrze buczańskiego kinoteatru wypełnia oczywiście nieodłączny zapach popcornu. Przybysz czuje sie tutaj jak w Bostonie, Londynie czy podwarszawskich Jankach. Repertuar też jest podobny. Po krótkich i ciężkich cierpieniach zdecydowałem się na obejrzenie „Genezy planety małp”. Zwiastuny zapowiadały wszak walki i problemy egzystencjalne. Nawet w kinowych produkcyjniakach należy szukać potencjalnej podniety dla intelektu.

Filmy o planecie małp to osobny rozdział w historii kina popularnego. Pierwszy wysyp produkcji tego typu pojawił się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy historię o odwróceniu ról – małpy są dominująca na Ziemi inteligentną formą naczelnych, a ludzie wprost odwrotnie – przenoszono na ekrany kilkakrotnie. Podobno filmy te uzyskały status kultowych. Kanały telewizyjne na całym świecie powtarzają je zresztą zawzięcie. Moim skromnym zdaniem ostała się z nich jedynie ponadczasowa kreacja Charltona Hestona, jakże odmienna od jego posągowych ról w „Ben-Hurze”, „Dziesięciorgu przykazaniach” czy „Trzęsieniu ziemi”.

Blisko dziesięć lat temu do tematu wrócił Tim Burton. W remake’u Hestona zagrał Mark Wahlberg i niczego specjalnego nie pokazał. Teraz zgodnie z egzystencjalnymi prądami współczesnej kinematografii prezentuje nam sie prequel. Widz A.D. 2011 nie potrzebuje już wyłącznie dalszych ciągów, potrzebuje filmu wyjaśniającego genezę. Pan Rupert Wyatt wraz z gronem aktorów i realizatorów ten głód wiedzy częściowo, ale zaspokaja.

Akcję filmu umiejscowiono w San Francisco – mieście widowiskowym i często służącym jako plener do filmów, w których ludzkość przeżywa kryzys. Jeden z umiejscowionych w laboratorium szympansów (uratowanych przez młodego naukowca) wykazuje się niezwykłą inteligencją. Po początkowym docenieniu sytuacja się zmienia. Caesar (tak bowiem zwie się szympans) odkrywa do czego zdolni są ludzie i jak traktowany jest jego gatunek. Wszczyna więc bunt – w ostatecznym rozrachunku wygrany. Całość rozgrywa się przy akompaniamencie wybuchów i swarów. Konstrukcja filmu też jest raczej prosta.

Oglądając ten film zastanawiałem sie nad drzemiącym w wielu z nas (a może w każdym) lęku. Ludzie zdominowali Ziemię, ale ciągle boją się odebrania im supremacji. W gronie popularnych amerykańskich filmów co jakiś czas pojawia się dziełko pokazujące odebranie nam władzy nad nasza planetą przez owady, gady, płazy lub przybyszów z innych planet. Czasem w tej walce wygrywamy, a czasem przegrywamy. Filmy, w których odkrywamy zalety i potencjalną bliskość naszych krewnych – małp są jednak bardziej skomplikowane. Rodzina to w końcu rodzina.

W „Genezie planety małp” szympansy rozpoczynają słuszną walkę i odnoszą zasłużone zwycięstwo. Jest to jednak rzeczywistość wyjątkowo fantastyczna. Prawdę pokazuje raczej film sprzed lat, „Goryle we mgle”, a nie ten Wyatta. Ma jednak zalety niewątpliwe. Pierwszą jest James Franco: aktor niezły i przy tym dekoracyjny. Drugą, dobrej jakości efekty specjalne. Mimo wszystko, to za mało.

Film:
„Geneza planety małp” (Rise of the Planet of the Apes), reż. Rupert Wyatt, USA 2011

* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 136 (33/2011) z 16 sierpnia 2011 r.