Ewa Serzysko
Cywilizacja obrazkowa ocenia historię
Chcąc ocenić znaczenie 11 września musimy pamiętać o jednej, bardzo specyficznej cesze tego wydarzenia. Wszystko działo się na naszych oczach. W tamtych dniach, kolejnych miesiącach i latach, media – za sprawą Al Kaidy – zafundowały nam przeżywany wciąż na nowo spektakl. Relacje na żywo czynią cuda. W mniej dramatycznych okolicznościach, powiedzielibyśmy: magia telewizji. Powtarzanie jest najlepszą formą nauki. A jeśli jeszcze ktoś jest wzrokowcem – sukces gwarantowany.
Wszyscy – chcemy czy nie – mamy w głowach obrazy z 11 września: uderzające w budynki samoloty i płonące wieże. Nie znam zbyt wielu osób, które będąc wtedy w Nowym Jorku, widziały dym nad Manhattanem i pył na ulicach. A jednak wszyscy mamy wrażenie, że byliśmy świadkami tego dramatu, w każdym najdrobniejszym szczególe. Zupełnie jakbyśmy tam byli. Więcej! Dzięki powtarzanym wciąż obrazkom poznaliśmy kąt uderzenia samolotów w wieże. Dowiedzieliśmy się skąd nadleciał ten, który rozbił się o Pentagon (niektórzy przyglądali się nagraniom tak intensywnie, że widzieli przedwybuchy i poeksplozje). Pamiętamy krzyk kobiety z filmiku o słabej jakości pokazującego moment uderzenia w pierwszą wieżę. Te obrazy wciąż wywołują emocje, intensyfikują doznania i działają na wyobraźnię. Chociażby na zasadzie prostych skojarzeń – tego dnia sceny z filmów katastroficznych przeniosły się na nowojorskie ulice. Bez happy endu. Wielu z nas zahipnotyzowanych siedziało przed telewizorami z poczuciem, że oglądamy początek końca świata, bardziej rozgarnięci – że przynajmniej jesteśmy na ostrym zakręcie jego losów.
Czy faktycznie ten dzień sprawił, że uniknęliśmy końca historii? Jako 14-latka, chciałam widzieć w nim wydarzenie pokoleniowe, z perspektywy czasu oceniałabym jednak jego skutki tylko jako jeden z procesów kształtujących obecną rzeczywistość. Oczywiście nie wolno dać się złapać w pułapkę myślenia ahistorycznego, nie można również w analizie zjawiska pozostać w tym samym miejscu, w którym byliśmy dziesięć lat temu: mieszając emocje z polityką, oglądane na żywo telewizyjne obrazy z trzeźwymi ocenami. Dziesięć lat temu nietrudno było wyczuć, że staranowanie nowojorskich wieżowców przez dwa samoloty to wydarzenie bez precedensu – ale świat nie stanął w miejscu.
W ciągu tych dziesięciu lat nie byliśmy na szczęście świadkami kolejnego tak symbolicznego, plastycznego wydarzenia, które równie dosadnie dałoby się przedstawić w hollywoodzkim filmie. Przemiany światowej gospodarki, trwający kryzys ekonomiczny czy rozwój mediów społecznościowych: to te procesy kształtują obecnie rzeczywistość wyraźniej niż 11 września. Cóż z tego, że tylko historia Marka Zuckerberga nadaje się na scenariusz – reszta dzieje się w tle, a większości z nas łatwiej zrozumieć rolę masonów i rakiet w zamachach na World Trade Center czy tezy z filmu Michaela Moore’a, niż czynniki decydujące o rosnącej roli gospodarek Brazylii, Chin czy Indii. Jak atrakcyjnie przedstawić upadek strefy euro i kryzys na amerykańskim rynku nieruchomości? Lepiej prezentuje się spisek światowej finansjery, bankructwa powodujące ludzkie dramaty. Względnie dobrze mają się media społecznościowe, które z zabawki i utrapienia rodziców stały się nośnikiem demokracji w czasie arabskiej wiosny. Obrazy czołgów, powiewających flag, gromadzących się tłumów są atrakcyjniejsze dla telewizji niż klikanie na Facebooku.
Najważniejsze i najciekawsze w polityce jest zazwyczaj to, czego nie widać. Podobnie jest w przypadku zamachów z 11 września – niezależnie czy będą to teorie spiskowe (w youtubowej formie mało ekscytujące) i ocena George’a W. Busha, czy analiza polityki zagranicznej i wewnętrznej jego administracji. Zaś obrazki są tylko symbolem, który dominuje wyobraźnię i sprawia, że właśnie to wydarzenie z ostatniej dekady pamiętamy najlepiej. Polityka to emocjonujący spektakl, ale analizując ją i prowadząc nie należy kreować spektaklu kierując się emocjami.
11 września świat wstrzymał oddech, ale później powinien był głęboko odetchnąć, bo brak tlenu negatywnie wpływa na przytomność umysłu. Być może reakcje po śmierci Osamy Bin Ladena – brak wielkiej pompy, celebracji ze strony amerykańskich władz, która byłaby na miejscu 10 lat temu – wskazują, że Amerykanom po chwilowym przyduszeniu wraca świadomość i zajmą się wreszcie tym, co rzeczywiście ma teraz znaczenie, czyli okiełznywaniem kryzysu. Barack Obama znów rusza do akcji proponując Kongresowi nowe, choć nadal nie wystarczające, rozwiązania i wciąż nie radzi sobie tak dobrze w kraju, jak w polityce zagranicznej. Jeśli nie nastąpi obiecana Obamowska zmiana – również promowana niegdyś świetnymi obrazkami – Amerykanie poszukają nowego prezydenta. Czy Ameryka złapie drugi oddech?
* Czytaj także komentarz Łukasz Pawłowskiego w dziale Felietony: https://kulturaliberalna.pl/2011/09/06/piatek-stany-zjednoczone-pawlowski-obama-zaniemowil/.
** Ewa Serzysko, socjolożka. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 139 (36/2011) z 6 września 2011 r.