[ ENGLISH VERSION ]

Szanowni Państwo,

Rok 2011 był rokiem protestów prowadzonych w imię „władzy ludu”. Demonstracje w Afryce Północnej, Europie, Stanach Zjednoczonych, a pod koniec roku także w Rosji zdominowały media. Magazyn „Foreign Policy”, publikujący co roku listę 100 najważniejszych intelektualistów świata, przyznał pierwsze 10 miejsc „arabskim rewolucjonistom”, zaś magazyn „Time” za swoją „Osobę roku” uznał po prostu „Demonstranta”. W wielu innych mediach mówiło się o największym postępie demokracji od roku 1989 i, chociaż masowe protesty odbywały się pod najróżniejszymi szerokościami geograficznymi, uznano je za ściśle ze sobą powiązane.

Czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z kolejną „falą demokratyzacji”? Jeśli tak, co wyrzuciła na brzeg, a co zabrała ze sobą? Czy obrońcy wolności mogą gratulować sobie wydarzeń z ostatnich 12 miesięcy?

W dzisiejszej „Kulturze Liberalnej” zadajemy te pytania osobom na co dzień zajmującym się teorią i praktyką demokratyzacji. Na treść tematu tygodnia składają się trzy wywiady oraz podsumowujący je komentarz. W pierwszej rozmowie Susan Buck-Morss, profesor filozofii z City University of New York, mówi o kondycji dzisiejszego kapitalizmu, jego związkach z nowoczesną demokracją oraz o możliwościach zmiany, jakie stwarzają protesty prowadzone pod szyldem Occupy Wall Street. Bohaterem drugiego wywiadu jest serbski działacz demokratyczny Srdja Popovic. Przez ostatnich 15 lat Popovic pomagał w przygotowywaniu wielu – nie zawsze udanych – przemian demokratycznych w kilkudziesięciu krajach. W rozmowie z „Kulturą Liberalną” opowiada między innymi o tym, jak planuje się rewolucję i dlaczego trafił na wspomnianą listę „Foreign Policy” jako „arabski rewolucjonista”. Bohaterem ostatniego wywiadu jest Carl Gershman, wieloletni prezydent National Endowment for Democracy, jednej z najważniejszych instytucji zajmujących się promocją demokracji, przeznaczającej na ten cel dziesiątki milionów dolarów rocznie. Z rozmowy dowiadujemy się, na co wydawane są te pieniądze, kto je wykłada i jakie przynosi to efekty. Całość zamyka komentarz członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, Joanny Kusiak, w którym autorka zadaje niezwykle ważne pytanie: jak zakończyć rewolucje rozpoczęte w roku 2011.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. SUSAN BUCK-MORSS: Czasami prawdziwy postęp polega na tym, żeby się zatrzymać, pociągnąć za hamulec bezpieczeństwa
2. SRDJA POPOVIC: Rewolucjoniści bez granic
3. CARL GERSHMAN: Nauka przez demokrację
4. JOANNA KUSIAK: Dekapitacja wielogłowej hydry, czyli jak zakończyć rewolucję


Z Susan Buck-Morss rozmawia Joanna Kusiak

Czasami prawdziwy postęp polega na tym, żeby się zatrzymać, pociągnąć za hamulec bezpieczeństwa

Joanna Kusiak: Jest pani zaangażowaną filozofką, podpisała pani list poparcia dla Occupy Wall Street i dla protestów na City University w Nowym Jorku, mówi pani o Occupy Wall Street i bieżących wydarzeniach politycznych podczas swoich seminariów filozoficznych – a jednocześnie twierdzi, że polityczna ontologia nie istnieje. Dlaczego?

Susan Buck-Morss: Moje uprzedzenie wobec ontologii bierze się z lektury Adorna i jego zjadliwej krytyki egzystencjalnej ontologii, z całą siłą wyrażonej jego zdaniem u Heideggera i mającej katastrofalne konsekwencje polityczne: bezradność filozofii Heideggera w starciu z faszyzmem, a być może nawet współpracę z tą ideologią. Jeśli rozwiąże się fundamentalne pytania ontologiczne przed analizami sytuacji politycznej, owe analizy będą same w sobie zupełnie pozbawione filozoficznej trakcji – będą podporządkowane apriorycznym założeniom, niezmiennym bez względu na to, co się dzieje.

JK: Co to znaczy w kategoriach działania politycznego?

SBM: Jeśli zaczynamy od politycznej autodefinicji, wszystkie następne kroki są podporządkowane temu pierwszemu. Nie ma znaczenia, czy wybiera się taką ontologiczną definicję ze względu na własną tożsamość (jestem gejem, jestem patriotą), czy ze względu na jakieś ogólne twierdzenie (np. „Cała historia jest historią walk klasowych”) – znasz odpowiedź na wszystkie pytania, jeszcze zanim je zadasz, a jedynym kryterium adekwatności pozostaje wewnętrzna spójność. Tak dzieje się w wypadku wszystkich „-izmów”, po prawej i po lewej stronie. Chociaż moim zdaniem są czasy, w których niezbędne są postawy anarchistyczne, to myślę tak nie dlatego, że wcześniej zdefiniowałam się jako anarchistka, ale dlatego, że uważam, iż dzisiaj to jest skuteczna i potrzebna strategia. Ale żeby uprawiać w ten sposób politykę, trzeba za każdym razem od nowa dokonywać osądu sytuacji, nie można sobie nic z własnego konstruktu tożsamościowego i przyjętych wcześniej zasad wydedukować.

JK: Kiedy pani o tym mówi, przypomina mi się mój ulubiony polityczny cytat, pochodzący z listu Waltera Benjamina do Gershoma Scholema. Benjamin pisze, że w polityce trzeba działać „zawsze radykalnie, ale nigdy konsekwentnie”.

SBM: To prawda. Zawsze trzeba pozostawić dla siebie otwartą możliwość, że być może się mylimy. Trzeba opierać się na swoim doświadczeniu, a jednocześnie starać się myśleć zupełnie od nowa, zwracać uwagę na to, co dokładnie się dzieje. Nie można zakładać, że już się wie: „No tak, to znowu ten kapitalizm” albo „No tak, to znowu neoliberalizm”. To szczególnie ważne teraz, bo moim zdaniem dokonuje się właśnie naprawdę istotna zmiana polityczna, może nawet istotniejsza niż rok 1989.

JK: Dlaczego?

SBM: Bo to nie jest tylko zmiana geopolityczna. Po raz pierwszy fundamentalne kategorie polityczne nowoczesności – państwo, naród, demokracja, równość, solidarność – zostają poważnie zakwestionowane. One wszystkie były wspólne jako kategorie i dla bloku komunistycznego, i dla Zachodu, a teraz wydają się zupełnie nieadekwatne. Za swojego życia takiego rozsypywania się języka politycznego jeszcze nie doświadczałam.

JK: Idąc tym tropem i abstrahując od „-izmów”, czy posunęłaby się Pani tak daleko, by powiedzieć, że nie ma kapitalizmu, jest tylko (globalny) kapitał?

SBM: Nie do końca to mam na myśli. Sam Marks nie mówił o kapitalizmie zbyt często, napisał książkę zatytułowaną po prostu „Kapitał”. Termin „kapitalizm” spopularyzował dopiero Sombart pod koniec XIX wieku. Mniej więcej wtedy kapitał stał się kapitalizmem – poza swoim materialnym wymiarem stał się również systemem wierzeń.

[ czytaj dalej… ]

* Susan Buck Morss, amerykańska filozofka i historyczka idei, profesorka na City University of New York. Opublikowała m.in. „Hegel, Haiti, and Universal History” (2009), „Thinking Past Terror. Islamism and Political Theory on the Left” (2006), „Dreamworld and Catastrophe: The Passing of Mass Utopia in East and West” (2002).
** Joanna Kusiak, socjolożka i miejska aktywistka, stała współpracowniczka „Kultury Liberalnej”, Fulbright Advanced Research Fellow na City University of New York.

Do góry

***

Z Srdją Popoviciem rozmawia z Łukasz Pawłowski

Rewolucjoniści bez granic

Łukasz Pawłowski: Kilka tygodni temu magazyn „Foreign Policy” opublikował swoje doroczne zestawienie 100 najważniejszych intelektualistów świata. Dziesięć pierwszych miejsc przyznano ex aequo „arabskim rewolucjonistom”. Zadziwiające jest to, że wśród nich jest dwóch nie-Arabów – pan i Gene Sharp, emerytowany profesor nauk politycznych z Bostonu. Proszę wyjaśnić, w jaki sposób pan, serbski biolog, trafił na listę „Foreign Policy” jako arabski rewolucjonista?

Srdja Popovic: Cóż, pod koniec lat 90. byłem rewolucjonistą serbskim. W 1997 r. wspólnie z innymi studentami założyliśmy organizację o nazwie „Otpor” – co po serbsku oznacza „Opór” – której celem było obalenie dyktatury Slobodana Miloševicia. Korzystając wyłącznie z pokojowych metod protestu, ostatecznie osiągnęliśmy swój cel w październiku 2000 r. Tysiące Serbów wyszło wtedy na ulice Belgradu, protestując przeciwko podjętej przez Miloševicia próbie sfałszowania wyników wyborów prezydenckich i zmuszając go do dymisji. Po tych wydarzeniach zostałem wybrany do serbskiego parlamentu, ale w 2003 r. zawiesiłem karierę polityczną. Z dwoma przyjaciółmi, Andrejem Milivojeviciem i Slobodanem Djinoviciem założyliśmy CANVAS – Centre for Applied Non-Violent Action and Strategies – i od tamtej pory zajmuję się rozpowszechnianiem na całym świecie wiedzy i doświadczeń, które udało nam się zdobyć przy okazji walki z reżimem Miloševicia. Jako że organizowaliśmy warsztaty dla osób zaangażowanych później w protesty w krajach arabskich i jako że napisaliśmy popularną książkę poświęconą pokojowym metodom protestu „Non-Violent Struggle: 50 Crucial Points” – przetłumaczoną jak dotychczas na sześć języków i czytaną przez rewolucjonistów na całym Bliskim Wschodzie oraz w Iranie – „Foreign Policy” powiązał ze sobą wszystkie te fakty i dostrzegł naszą rolę w wydarzeniach Arabskiej Wiosny. Zawsze powtarzam, że to ludziom faktycznie zaangażowanym w rewolucję należy się pełnia uznania za jej osiągnięcia. Wierzę jednak, że i my odegraliśmy w tym, co się stało, niewielką rolę, przekazując im wiedzę, która okazała się pomocna w ich działaniach.

ŁP: A skąd na liście „Foreign Policy” wziął się Gene Sharp? Ma obecnie 83 lata, więc przypuszczam, że nie brał tak aktywnego udziału w przygotowywaniu arabskich demonstrantów jak pan…

SP: Sharp to wybitny myśliciel, który poświęcił większość życia badaniu pokojowych metod walki przeciwko dyktaturom. Jego najpopularniejsza książka „From dictatorship to democracy: A conceptual framework for liberation” została przetłumaczona na 28 języków i była wykorzystywana przez rewolucjonistów na całym świecie, także przez nas w Serbii w czasie działalności „Otporu”.

ŁP: W jaki sposób „Otpor” zetknął się z ideami Sharpa?

SP: W maju 2000 r. na konferencji w Budapeszcie spotkałem Boba Helveya, emerytowanego pułkownika armii amerykańskiej, który po odejściu z wojska został bliskim współpracownikiem Sharpa i oddanym propagatorem jego idei. Prace Gene’a pomogły nam uporządkować nasze działania w Serbii prowadzone wtedy już od kilku lat. Przedtem wszystkiego uczyliśmy się metodą prób i błędów, a tu nagle spotkaliśmy człowieka zajmującego się tą tematyką od ponad 30 lat. Czytając jego książki, dowiedzieliśmy się, że wiele z naszych technik walki z reżimem Miloševicia tak naprawdę powstało wiele lat wcześniej i często tysiące kilometrów od Serbii.

[ czytaj dalej… ]

* Srdja Popovic, jeden z organizatorów serbskiej grupy „Otpor”, która w latach 1997-2000 przeprowadziła zakończoną powodzeniem pokojową kampanię przeciwko reżimowi Slobodana Miloševicia. W 2003 r. Popovic wraz z częścią byłych działaczy „Otporu” założył Centre for Applied Nonviolent Actions and Strategies (CANVAS). Od tamtego czasu szkoli działaczy demokratycznych z ponad 40 krajów, w tym z Gruzji w 2003 r. i Ukrainy w 2004 r. CANVAS współpracował również z Ruchem 6 kwietnia – jedną z kluczowych grup organizujących pokojowe protesty w Egipcie – oraz z innymi ruchami demokratycznymi na Bliskim Wschodzie.
** Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego; visiting scholar na Wydziale Nauk Politycznych, Indiana University; członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

***

Z Carlem Gershmanem rozmawia Łukasz Pawłowski

Nauka przez demokrację

Łukasz Pawłowski: National Endowment for Democracy dysponuje rocznym budżetem w wysokości prawie 140 milionów dolarów. Czy to dużo w porównaniu z innymi organizacjami zajmującymi się promocją demokracji?

Carl Gershman: Chociaż jesteśmy niezależną instytucją prywatną, większość naszego budżetu pochodzi z corocznej dotacji przyznawanej przez Kongres Stanów Zjednoczonych. Budżet NED to około 5-6 proc. ogólnej sumy, jaką USA wydają rocznie na promowanie demokracji poprzez takie instytucje jak Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) i Departament Stanu, a więc niedużo. Poza tym NED jest tylko jedną z wielu innych prywatnych i publicznych organizacji zajmujących się promocją demokracji, takich jak choćby Open Society Institute George’a Sorosa. Również Unia Europejska wydaje znaczne sumy pieniędzy na promocję demokracji, a obecnie jest bliska utworzenia instytucji siostrzanej wobec naszej, European Endowment for Democracy. Nawiasem mówiąc, jej powołanie to polska inicjatywa.

ŁP: Jakiego rodzaju pomoc oferuje NED organizacjom w krajach, w których prowadzi swoją działalność? Na przykład, w jaki sposób byliście zaangażowani w krajach arabskich podczas arabskiej wiosny?

CG: Oczywiście nie zaangażowaliśmy się tam dopiero wiosną, ale byliśmy obecni także podczas „zimy”. Aktywnie wspieraliśmy wiele rodzajów organizacji w Egipcie i innych krajach arabskich: niezależne związki zawodowe, grupy monitorujące uczciwość wyborów, grupy zajmujące się ochroną praw człowieka oraz promocją praw kobiet, a zwłaszcza niezależne media i organizacje wykorzystujące nowoczesne technologie komunikacyjne. W państwach, które były stosunkowo otwarte, jak Egipt, Maroko, Jordania czy Jemen, nasza praca była oczywiście łatwiejsza niż w państwach zamkniętych, takich jak Libia, Tunezja lub Syria. Niemniej jednak staraliśmy się zaznaczać naszą obecność także tam, wspierając organizacje ochrony praw człowieka i inne stowarzyszenia działające zza granicy. Nie można przystępować do działania dopiero wtedy, gdy dany kraj zaczyna się otwierać – należy być w nim obecnym już wcześniej. W ten sam sposób działaliśmy w Europie Środkowej w latach 80., zaraz po utworzeniu NED. Nie czekaliśmy na ostateczny sukces Solidarności i innych organizacji opozycyjnych, ale wspieraliśmy je, kiedy funkcjonowały w podziemiu.

ŁP: W jakie konkretnie działania angażuje się NED?

CG: Ogólnie rzecz biorąc, istnieją trzy formy wsparcia, jakie możemy zaoferować. Pierwsza z nich polega na przyznawaniu dotacji organizacjom pozarządowym. Druga to szkolenie i pomoc w opracowywaniu strategii działania – tym rodzajem działań zajmujemy się najczęściej. Organizacja partii politycznych, szkolenie obserwatorów wyborczych, pomoc w tworzeniu instytucji parlamentarnych, wsparcie organizacji biznesowych w tworzeniu swobodnych warunków działalności gospodarczej, współpraca przy organizacji związków zawodowych – wszystkie powyższe działania podpadają pod tę kategorię. Trzeci rodzaj aktywności, szczególnie ważny w państwach dyktatorskich, nazwałbym zapewnianiem moralnego wsparcia i dostarczaniem dowodów solidarności ludziom, którzy znaleźli się w bardzo trudnym położeniu – grozi im utrata wolności, a niekiedy i życia.

ŁP: Na czym polega owe „moralne wsparcie”?

CG: Bronimy przestrzegania praw człowieka, zwracamy uwagę reszty świata na konkretnych opozycjonistów i walczymy o uznanie dla ich działań, publikujemy informacje, gdy tylko znajdą się w tarapatach, dajemy im do zrozumienia, że nie są sami w swojej walce. Zmarły niedawno Václav Havel był bardzo zaangażowany na rzecz promowania solidarności z dysydentami w niebezpieczeństwie – sam otrzymywał ją od obywateli Zachodu w czasach komunistycznych.

[ czytaj dalej… ]

* Carl Gershman, amerykański intelektualista i działacz demokratyczny; w latach 1981-1983 Starszy Doradca Przedstawiciela USA przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, od 1984 r. prezes National Endowment for Democracy.
** Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego; visiting scholar na Wydziale Nauk Politycznych, Indiana University; członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

***

Joanna Kusiak

 Dekapitacja wielogłowej hydry: jak zakończyć rewolucję?

 Uniwersytet Harvarda ogłosił niedawno nabór zgłoszeń na konferencję pt. „Jak zakończyć rewolucję?”. Pytanie to pojawia się pod koniec roku, w którym odbyło się wyjątkowo dużo niezakończonych rewolucji: masowych protestów, okupacji, wieców, które przekształcały się w kolejne wydarzenia medialne. Każda pora roku 2011 była sezonem protestów: po arabskiej wiośnie mówiono o „europejskim lecie” (nie tylko zresztą europejskim, bo protestowano też w Chile) i amerykańskiej „okupującej” jesieni. Przez chwilę wydawało się, że zima definitywnie ochłodzi oburzenie protestujących, kiedy – dla wielu zupełnie nieoczekiwanie – demonstranci pojawili się na ulicach miasta, gdzie mróz nie robi na nikim najmniejszego wrażenia: Moskwy. Choć zbyt wcześnie na podsumowania, niewykluczone, że zima okaże się zimą rosyjską. Problem polega jednak na tym, że z pozoru przynajmniej wszystkie te protesty kończą się właśnie tak, jak kończą się pory roku – po prostu mijają. Podczas gdy przez lata wydawało się, że w krajach takich jak Egipt czy Libia ze względu na terror (a w USA ze względu na indywidualizm i konsumpcjonizm) w ogóle żadnych protestów nie da się rozpocząć, rok 2011 można nazwać rokiem napoczętych, ale nieukończonych rewolucji (uncompleted revolutions). Po tym, jak pojawiło się co najmniej kilka sensownych odpowiedzi na pytanie „jak zacząć rewolucję?”, niezwykle rozsądni, systematyczni i po amerykańsku pragmatyczni harwardczycy zaczęli szukać odpowiedzi na pytanie, jak rewolucję zakończyć.

Poszukiwanie odpowiedzi na te i inne pytania (polityczne tak samo jak naukowe) jest istotnym elementem konstruktu nazywanego przez Zachód dumnie „społeczeństwem opartym na wiedzy” (knowledge society). Wedle starych filozoficznych kategorii różnica pomiędzy wiedzą i mądrością polega na tym, że wiedza jest zbiorem odpowiedzi (których zawsze gotowi byli udzielać mniej i bardziej popularni sofiści), mądrość natomiast (reprezentowana przez Sokratesa) polega na tym, by postawić naprawdę dobre pytanie. Naprawdę dobre pytanie poznaje się po tym, że niezależnie od tego, czy mamy na nie odpowiedź, zmienia nasze spojrzenie na odpowiedzi, których udzielaliśmy do tej pory. Społeczeństwo oparte na wiedzy niekoniecznie musi społeczeństwem opartym na mądrości i w gruncie rzeczy nic nie stoi na przeszkodzie, by było społeczeństwem głupim. Współczesny system edukacji, podobnie jak współczesne media kształtujące debaty polityczne, premiuje przede wszystkim odpowiedzi, których mamy udzielać niczym uczestnicy telewizyjnego teleturnieju: szybko, błyskotliwie i tak, by zmieścić się w ramach obowiązującego regulaminu.

Najpoważniejszym zarzutem stawianym hiszpańskim oburzonym i amerykańskim okupującym jest zarzut nieposiadania odpowiedzi. Prawdą jest, że protestujący zadali mnóstwo pytań (a kwestionowanie oczywistości obowiązującego status quo jest prawdopodobnie najbardziej filozoficzną częścią uprawiania polityki) i radykalnie zmienili język debaty publicznej. Podczas wszystkich protestacyjnych pór roku 2011 najciekawsze było obserwowanie, jak pewne kwestie, pojęcia, idee i wydarzenia przechodzą z domeny politycznego science fiction do domeny zwykłych rozmów w metrze i na rodzinnych podwieczorkach. A jednak po stu dniach okupacji, kilku tysiącach aresztowań, po setkach generalnych zgromadzeń, godzinach dyskusji i wreszcie po kilkunastu akcjach eksmitacyjnych, w wyniku których usunięto miasteczka namiotowe z przestrzeni publicznych amerykańskich miast, samopoczucie w bloku okupacyjnym jest niczym flauta w połowie rejsu: jesteśmy na środku jeziora, nikt nie ma ochoty wiosłować z powrotem do brzegu, ale jednocześnie nie do końca wiadomo, jak płynąć dalej, nie tylko jak udzielić, ale jak zacząć udzielać odpowiedzi na rewolucyjne pytanie „Co robić?”.

Każda potencjalna odpowiedź wydaje się tyleż kusząca, co zupełnie niewiarygodna i nie do pomyślenia w ramach istniejącego systemu, więc należą one do cichej i intymnej domeny wyobraźni niż do sporu na polityczne argumenty. Zlikwidować Wall Street? Anulować wszystkie długi publiczne? Zlikwidować agencje ratingowe i finansowy kapitalizm? Rozpocząć procesy bankierów? Wprowadzić dochód gwarantowany? Zwolnić wszystkich polityków i wylosować nowych? Większość potencjalnych odpowiedzi albo mieści się w kategorii fantastyki politycznej (tak jak przez lata zimnej wojny do gatunku fantastyki należały wizje upadku bloku wschodniego), albo jest zupełnie niesatysfakcjonująca. Fantastyczność pierwszych polega na tym, że żadna grupa ani żadne państwo nie ma mocy decyzyjnych, by je wprowadzić w życie, niepełność drugich – na tym, że wprowadzanie ich w jednym państwie byłoby zwykłą donkiszoterią. Właściwie wszyscy zgadzają się, na przykład, że władza agencji ratingowych jest ogromna, pozbawiona demokratycznej legitymacji i niezwykle szkodliwa, ale żaden rząd żadnego państwa nie ma odwagi, by niczym samotny jeździec apokalipsy publicznie ogłosić, iż od tej pory ma w nosie ratingi i nie będzie robić żadnych cięć. Ogromny zawód Obamą spowodowany był tym, że jego „Yes, we can” okazało się odnosić wyłącznie do tego, na co pozwala finansjera z Wall Street i sieciowe zależności globalnego kapitalizmu. O ile historia zna udane przypadki dekapitacji tyranów i dyktatorów, dekapitacja wielogłowej Hydry została opisana wyłącznie w mitach.

W świetle braku zasadniczych odpowiedzi wszystkie napoczęte rewolucje można by dużo łatwiej zignorować, gdyby nie ich wyjątkowa zbieżność czasowa – po latach bez protestów, protesty wybuchały jeden za drugim w całkowicie zaskakujących miejscach. Od dotychczasowego populizmu różniły się tym, że dostrzegały globalny wymiar problemu i nie szukały winy w „obcych” (np. imigrantach), lecz w samym systemie. Jeżeli – jak mówi w wywiadzie Susan Buck-Morss – istotą politycznego myślenia jest dostrzeżenie tej jedynej nowej rzeczy, kiedy wydaje nam się, że wszystko już było, pytanie o koniec rewolucji wydaje się zbyt niecierpliwe albo zwyczajnie źle postawione, ponieważ jest stawiane z perspektywy pojedynczych, rewolucyjnych wydarzeń, a nie ich globalnego konglomeratu. Jeżeli potraktujemy pytanie „Jak zakończyć rewolucję?” jako pytanie prawdziwie rewolucyjne, to najwłaściwszą odpowiedzią jest „nie kończyć, ale porządnie zacząć”. Z łatwością można wyobrazić sobie podręczniki historii, w których rok 2011 będzie początkiem początku, a pytanie w roku 2012 o koniec globalnej rewolucji wyda się wtedy pytaniem krótkowzrocznym. Jeśli globalny system wymaga nowego, globalnego rodzaju rewolucji, pytanie o koniec musi być zastąpione ciągle ponawianym pytaniem o początek – o to, jak z pojedynczych protestów budować globalną solidarność i jak zwyczajnie nie rozminąć się czasowo z innymi protestującymi.

Odpowiedź kryje się, moim zdaniem, w połączeniu jakże różnych strategii działania prezentowanych w wywiadach publikowanych w dzisiejszej „Kulturze Liberalnej”: strategii filozofa i strategii aktywisty. Ciągle od nowa zadając wielkie pytania o to, co dzisiaj wydaje się niemożliwe, powinniśmy robić wszystko, co możliwe, by legitymizować te pytania codzienną, „małą”, ale żmudną walką o poprawę losu jednostek i społeczeństw. Więc zamiast noworocznych postanowień na rok 2012 proponuję ćwiczenie polityczno-filozoficzne: 31 grudnia pomyśleć z całą mocą wyobraźni o jednej rzeczy, którą chcielibyśmy zmienić w naszym mieście, w naszej demokracji albo w naszej polityce (nawet jeśli wydają nam się niemożliwe), opowiedzieć o niej dziesięciu osobom (pięć z nich nie uwierzy) i razem z pozostałymi pięcioma zrobić trzy rzeczy, które przy odrobinie wysiłku da się zrobić, a które uczynią tę pierwszą rzecz chociaż odrobinę bardziej możliwą.

* Joanna Kusiak, socjolożka i miejska aktywistka, stała współpracowniczka „Kultury Liberalnej”, Fulbright Advanced Research Fellow na City University of New York.

Do góry

***

Autor koncepcji numeru: Łukasz Pawłowski
Współpraca: Joanna Kusiak, Ewa Serzysko

Ilustracja: Wojciech Tubaja

„Kultura Liberalna” nr 155 (52/2011) z 27 grudnia 2011 r.