Konrad Niemira 

Gabinet osobliwości. O wystawie Katarzyny Mirczak „Eter”

Czym zajmują się wieczorami mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet? Według twórców szwedzkiej ekranizacji powieści Stiega Larssona typy spod ciemnej gwiazdy układają w swoich piwnicach prywatne galerie zdjęć. Na quasi-ołtarzykach grupują w równe rzędy i katalogują fotografie mordowanych przez siebie kobiet.

Katarzyna Mirczak postępuje trochę na przekór tej metodzie na wystawie „Eter” w warszawskiej siedzibie fundacji Archeologia Fotografii. Tematem jej pracy nie są jednak (jak w przypadku fotografii ze szwedzkiej „Dziewczyny z tatuażem”) poskręcane w bólu ciała, ale przedmioty będące rewersem śmierci: „dowody zbrodni” ze spraw sądowych. Artystka, która zdobyła rozgłos dwa lata temu dzięki zaprezentowanym na Paris Photo „Znakom specjalnym”, w Warszawie prezentuje pracę będącą w jakimś stopniu rozwinięciem tematyki debiutu. Fotografie utrzymane są w podobnym, nieco laboratoryjnym nastroju.

Warszawska wystawa dowodzi jednak, że przyklejona artystce przez krytyków (zapewne z powodu odbytych przez nią na Uniwersytecie Jagiellońskim studiów archeologicznych) łatka archiwistki to formuła niewystarczająca. Mirczak tworzy coś więcej niż fotograficzną bazę danych. Nawet jeśli sama przyznaje, że „Eter” to katalog, precyzuje: „chciałam to wszystko posegregować, nadać temu numer, oswoić, przyłapać na jakiejś powtórce, refrenie. Ale tu się nic nie powtarza. Nie ma reguł. Dziewczyna wychodzi z domu, bierze ze sobą sukienkę babci, wiesza się na niej w lesie. Ktoś nagle umiera na ulicy, jakby po drodze”.

Szaleństwo katalogowania

Na zdjęciach widzimy zatem skakankę, chustkę w białe groszki, nożyce, żelazko i kastet, wszystkie uwikłane w morderstwa i samobójstwa, ale sfotografowane w sposób bardzo prosty, można powiedzieć: nieartystyczny. W pięciu kolumnach, po cztery rzędy każda, artystka rozmieszcza rygorystycznie swoiste martwe natury.

Wrażenie nieprzystawalności prezentowanych narzędzi czy prześmiewczego kolażu jest silne. Mirczak podsuwa widzowi śmierć w jej najbanalniejszym i najczystszym kostiumie, bez patosu, bez ludzkich dramatów czy znieczulającej medykalizacji. Prezentuje po prostu kilka niezwiązanych ze sobą, wyszczerbionych obiektów. Wystawa nie narzuca też, i to jest jedna z jej najważniejszych wartości, żadnej prostej odpowiedzi, banalnego rozwiązania wpisanego w samą zagadkę. Co ukazane przedmioty sobą reprezentują, widz musi dopowiedzieć sobie sam.

Dopowiedzieć, albo „wyszperać”, ponieważ „Eter” bardziej przypomina coś w rodzaju nowożytnej kunstkamery niż klasyczną wystawę. W centrum małej sali, w której prezentowane są uporządkowane „Dowody zbrodni” ustawiono rodzaj mebla zawierającego albumy z materiałami, stanowiącymi rezultat kwerendy prowadzonej przez artystkę w archiwach Zakładów Medycyny Sądowej w Krakowie i we Wrocławiu. Chociaż kurator wystawy już na wstępie uprzedza, że „Eter” to nie tylko zbiór martwych natur wywieszonych na głównej ścianie, to dodatkowe archiwum i tak jest dla widza niespodzianką.

Romantyczne imaginarium 

W prawie każdym muzeum w Europie uderzyć może natłok ciał, nagich piersi, torsów i pośladków, nagich wenus i gracji. Ciało, tak oczywiste w kanonie sztuki naszego kontynentu, na wystawie Katarzyny Mirczak zostaje jednak zepchnięte do szuflady, wtłoczone do płóciennych pudeł i ukryte przed wzrokiem. Do ciał musimy się dopiero dokopać. I jeśli w wystawie pobrzmiewa rzeczywiście jakieś echo archeologii, to związane jest ono właśnie z wysiłkiem widza szperającego wśród fotografii i rozkładającego je na białym, prawie laboratoryjnym stole, żeby porównać, ocenić, znaleźć analogie.

Na materiały z badań archiwalnych artystki składają się fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku przedstawiające – jak piwniczna kolekcja mordercy z „Dziewczyny z tatuażem” – cały wachlarz okropności. W zbiorze, którego nie powstydziłby się też chyba Théodore Géricault, który (co wcale nie jest pustą anegdotą) znosił do swojej malarskiej pracowni poodcinane ręce i stopy z miejskiej kostnicy, mamy spalone i okaleczone ciała, niby manekiny przywiązane sznurkami do drewnianych stelaży, żeby mogły „zapozować” do ostatniego zdjęcia w pełnej krasie. Są fotografie ukazujące w zbliżeniu podcięte gardła, porozcinane trupy i ślady na skórze po rzemieniach i kulach. Są atletyczne korpusy, są ciała bez twarzy i niezręcznie odstające członki. Słowem: wszystko, co jest splotem przypadku i wymogu dokumentalnego przeznaczenia fotografii.

W szufladach mebla został więc zgromadzony swoisty awers śmierci, jej pozytywowy obraz dopowiadający antynarracyjne „Dowody zbrodni”. I chociaż sama artystka deklaruje, że „Eter” to dla niej „substancja hipotetyczna, stan hipotetyczny, hipotetyczna przestrzeń i ośrodek, jak śmierć”, trudno nie odnieść wrażenia, że jest przeciwnie, że wystawa mówi właśnie o bolesnej konkretności umierania i o tym, że w sposobie, w jaki dokonujemy projekcji przeszłości, nie idzie wcale o jej ulotność i znaki zapytania, jakie przed nami stawia, ale o te jednostkowe, nieustępliwie trwające rysy, o niewygodny i niepodważalny status materialnych resztek, które stymulują naszą wyobraźnię.

Podszewka świata

Przypomnijmy jedną z charakterystycznych scen „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna: wykonanie zdjęć rentgenowskich Joachima i Hansa Castropa. Ten ostatni, oglądając na kliszy kształt kości własnej dłoni, stwierdza gorzko, że nie jest to widok sądzony człowiekowi za życia. Podobnie na wystawie Katarzyny Mirczak łatwo odnieść wrażenie, że patrzy się na niesądzone nam jeszcze rzeczy ostateczne, na niewygodną i wypaczoną ikonografię śmierci. Mimo to trudno od niej oderwać wzrok. Zarówno eksponowane z rozmachem narzędzia zbrodni, jak i zepchnięte do szuflad reprezentacje śmierci wydają się odsyłać widza do eterycznej, hipotetycznej drugiej strony rzeczywistości, do tego, co Czesław Miłosz nazywał „podszewką świata”.

Wszystko to, co prezentuje artystka, wykracza daleko poza hollywoodzką estetykę grozy. Choć Mirczak dotyka makabry i tematów rodem z kronik kryminalnych, wydaje się mówić o nich nową dykcją. Dykcją, którą łatwo skojarzyć z „Miastem Cieni” – wystawą australijskich fotografii policyjnych prezentowanych kilka lat temu w warszawskiej Yours Gallery. Subtelność selekcji jakiej dokonuje artystka, tak jak w „Mieście…” opiera się na grze między banalnością fotografii wykonywanych w celach stricte utylitarnych, a zaznaczeniem niechybnego przemijania postaci, które przedstawiają.

„Eter” wydaje się być gabinetem osobliwości nie tylko przez techniczne rozwiązania aranżacji, ale przede wszystkim poprzez zgromadzenie obiektów, które mówią o tym, co jest wypierane ze zbiorowej świadomości: o śmierci, która nie da się zamknąć w tytule prasowego newsa albo w ulicznej sensacji. Mirczak wystawia zbiór współczesnych osobliwości, równie dla nas egzotycznych i obcych jak kiedyś gromadzone w wunderkamerach błyszczące muszle i korale. Prezentuje zamrożoną na fotograficznej kliszy kruchość ciała i nieuchronność śmierci, ale również beznamiętne i jakby szydercze trwanie przedmiotów. Same „Dowody zbrodni”, jak i ich archiwalny appendix mówią nie tyle o banalności zła i o możliwości zabicia kogoś żelazkiem czy skakanką, ile o tym – jak ujmuje to sama artystka – że „właściwie ciągle musimy być na baczność”.

Wystawa:

Katarzyna Mirczak – „Eter”
Fundacja „Archeologia Fotografii”
9 listopada – 10 stycznia 2013
kurator: Adam Mazur

Wypowiedzi Karoliny Mirczak za: http://www.archeologiafotografii.pl/pl/node/3658

*Konrad Niemira, student IV roku Instytutu Historii Sztuki UW. Współtworzy dział „Temat tygodnia”. Interesuje się teoriami reprezentacji wizualnej i związkami literatury ze sztuką w XIX wieku. Publikował w „Rerum Artis”.

** Zdjęcia pochodzą od  Katarzyny Mirczak.

 „Kultura Liberalna” nr 206 (51/2012) z 18 grudnia 2012 r.