Łukasz Pawłowski
Koniec karnawału
23 lutego agencja ratingowa Moody’s obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej Wielkiej Brytanii z najwyżej oceny AAA do AA1. To decyzja upokarzająca, ponieważ wybrany w 2010 roku konserwatywny rząd ustami ministra finansów George’a Osborne’a zapowiadał radykalne oszczędności i szybkie obniżenie deficytu właśnie po to, by „utrzymać ocenę wiarygodności kredytowej Wielkiej Brytanii”.
Mimo to obniżka nie będzie miała dla brytyjskiej gospodarki bezpośrednich konsekwencji, podobnie jak spadek ratingu Stanów Zjednoczonych i Francji nie przyniósł gwałtownego załamania w tamtych krajach. Jak twierdzi główny komentator ekonomiczny dziennika „Financial Times” Martin Wolf, przyczyną jest nie tylko niska od czasu wybuchu kryzysu wiarygodność agencji ratingowych, ale i to, że w szumie codziennego życia gospodarczego ocena nawet tak dużej firmy jak Moody’s jest tylko jednym głosem z tysięcy innych. Przedłużające się spowolnienie gospodarcze na Wyspach może mieć jednak poważne skutki polityczne.
Spadek oceny przychodzi w trudnym dla Camerona momencie, kiedy po dwóch latach ogólnonarodowego świętowania – powodów do niego dostarczyły kolejno: ślub księcia Williama i księżnej Kate, Diamentowy Jubileusz królowej Elżbiety, a następnie igrzyska olimpijskie i paraolimpijskie w Londynie – Brytyjczycy wracają do normalnego życia. Tymczasem trzy lata po wygranej konserwatystów wzrost gospodarczy nadal oscyluje w okolicach zera, a zadłużenie nie tylko nie maleje wystarczająco szybko, ale wciąż rośnie. W roku 2011 dług brytyjski wynosił 910 miliardów funtów, w 2012 prawdopodobnie wzrósł do 1,04 biliona. To niemal 70 proc. PKB, blisko 20 proc. więcej niż w roku 2010, kiedy torysi przejęli władzę.
Uzdrowienie brytyjskiej gospodarki, jedna z dwóch najważniejszych obietnic przedwyborczych, oddala się w czasie. Podczas jesiennego wystąpienia przed parlamentem (Autumn Statement) minister finansów George Osborne zapowiedział, że zaciskanie pasa może potrwać nawet do 2018 roku (wcześniej mówiono o przełomie lat 2015/16). O drugiej wyborczej obietnicy – zbudowaniu nad Tamizą tzw. Wielkiego Społeczeństwa (Big Society), z którą i autor niniejszego artykułu wiązał pewne nadzieje – nie ma nawet co wspominać. Na dodatek pod koniec zeszłego roku do prasy przedostały się informacje, że w okresie rzekomych oszczędności największe firmy działające na terenie Wielkiej Brytanii właściwie nie płacą podatków.
Google, którego obroty sięgnęły w 2011 roku 396 milionów funtów, zapłacił jedynie 6 milionów; księgarnia Amazon, choć w 2011 roku sprzedała produkty o wartości 3,35 miliarda funtów, brytyjskiej skarbówce oddała jedynie 1,8 miliona; zaś druga największa sieć kawiarni w kraju, Starbucks, nie zapłaciła ani centa. Wielkie firmy od lat zaniżają przychody, „płacąc” ogromne sumy np. za sprzedaż licencji swoim oddziałom zlokalizowanym w krajach o niższych stawkach podatkowych przez co podstawa opodatkowania w takich krajach, jak Wielka Brytania drastycznie maleje. W 2011 roku Amazon wykazał na Wyspach jedynie 76 milionów funtów przychodu, brytyjski Starbucks zaś w ciągu 14 z ostatnich 15 lat oficjalnie przynosił straty. Premier Cameron już zapowiedział, że podejmie walkę z podatkowymi krętaczami, wykorzystując do tego m.in. przypadające w tym roku Wielkiej Brytanii przewodnictwo w grupie G-8. Realistycznie rzecz biorąc, szanse na ściągnięcie pieniędzy umykających corocznie do rajów podatkowych są jednak niewielkie.
Inaczej rzecz się ma z drugim wielkim projektem Camerona, czyli szybkim posunięciem do przodu rozmów w sprawie – zapowiedzianego także przez Baracka Obamę – utworzenia transatlantyckiej strefy wolnego handlu obejmującej Stany Zjednoczone i Unię Europejską. Choć Stany Zjednoczone są głównym partnerem handlowym Wielkiej Brytanii, to pod względem wartości krajowego eksportu Zjednoczone Królestwo jest dopiero na 11. miejscu na świecie, daleko za Niemcami, Francją czy nawet Holandią i Włochami. Zniesienie barier celnych między USA i UE nie tylko obniżyłoby bezpośrednie koszty wymiany handlowej, ale i dzięki ujednoliceniu norm prawnych dotyczących sprzedaży np. produktów rolnych czy samochodów ułatwiłoby nawiązywanie nowych kontaktów.
Szybkie podpisanie umowy (w przeciągu najbliższych dwóch lat) mogłoby nie tylko korzystnie wpłynąć na stan brytyjskiej gospodarki, ale i stanowiłoby również ogromny sukces propagandowy przed wyborami parlamentarnymi w roku 2015 oraz poprawiłoby pozycję Londynu w Unii Europejskiej przywracając mu – na co chyba także liczy Cameron, choć to mało prawdopodobne – rolę pośrednika w kontaktach między Waszyngtonem a Kontynentem. Co z tych planów wyniknie, przekonamy się w czerwcu podczas szczytu grupy G-8 w Irlandii Północnej.
Na razie Cameron musi jednak wyjaśnić powracającym z dwuletniego karnawału rodakom, dlaczego trzy lata polityki gospodarczej mającej zgodnie z zapowiedziami Osborne’a „uchronić ocenę wiarygodności kredytowej i międzynarodową reputację Brytanii” doprowadziły do spadku przynajmniej jednej z nich.
* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 216 (9/2013) z 26 lutego 2013 r.