Sięgnijmy po dane!
Nie wiem, skąd Jakóbiec zaczerpnął twierdzenie o powszechnej obecności w Chinach budek z psimi hot dogami, bo z pewnością nie z mojego artykułu. Niestety, najwyraźniej uważa on również za niewarte wysiłku wskazanie danych potwierdzających jego tezę, jakoby jedzenie psiny było „najbardziej nieprawdziwym stereotypem dotyczącym Chin”. Wbrew temu, co twierdzi autor, nie musi on w tym celu przeprowadzać „badań frekwencyjnych spożycia psiny”. Wystarczy, zamiast konfabulować, zadać sobie nieco trudu i sięgnąć do powszechnie dostępnych informacji.
Według różnych danych, podawanych m.in. przez organizacje działające na rzecz ochrony zwierząt czy media, w tym partyjny „Dziennik Ludowy”, roczny ubój psów w Chinach waha się pomiędzy 8 a 40 milionami sztuk. Rozrzut jest znaczny, ponieważ część szacunków odnosi się przede wszystkim do uboju na sprzedaż, podczas gdy inne próbują uwzględnić również ubój prywatny dokonywany przez chińskich chłopów, którzy w ten sposób próbują uzupełnić niedobory mięsa w diecie. „Dziennik Ludowy”, zaznaczając, że są to niepełne dane, podaje liczbę co najmniej 10 milionów. Jeśli za podstawę przyjmiemy średnią liczbę z różnych szacunkowych danych, czyli 20 milionów zabitych psów rocznie, i uwzględnimy różnicę w liczebności populacji, to tak jakby w Polsce co roku na stoły wędrowało około 600 tysięcy psów. Czy to mało?
W odpowiedzi Jakóbca nie ma również żadnego odniesienia do stanowiska Chińczyków wobec spożywania psiny i tego, czy jest ono uznawane za objaw zacofania czy nie, a także do narastającego podziału opinii publicznej w tej sprawie, o których wspomniałem w moim tekście.
Zachodni imperializm czy atrakcyjne wzorce?
Podobnie jest niestety z wieloma pozostałymi elementami chińskiej rzeczywistości opisanymi w moim tekście. Mam na myśli np. udział zachodnich trunków w rynku alkoholi i ich atrakcyjność dla chińskiego konsumenta, a także wyrażane przez Chińczyków pragnienie dostępu do usług i towarów na najwyższym poziomie, oferowanych przez firmy zachodnie. Oba te zjawiska są zdaniem Jakóbca przejawem kolonizatorskich zapędów Zachodu. Według mnie są wyjściem naprzeciw zapotrzebowaniom samych Chińczyków, którzy – o zgrozo (!) – chcą nadrobić lata biedy, maoistowskiej urawniłowki i dogonić Zachód pod względem dostępu do dóbr materialnych i rozwoju cywilizacyjnego.
Kwestię braku innowacyjności i kreatywności Chińczyków Jakóbiec kwituje krótko, twierdząc, że to chiński system edukacji jest ich hamulcem. Nie zastanawia się jednak, dlaczego tak się dzieje. Zdaje się nie zauważać, że model edukacji i nauki nie został Państwu Środka narzucony przez „kolonizatorów” i „imperialistów”, ale stanowi autorski wytwór Chińczyków, stworzonej przez nich cywilizacji i wdrażanych od setek lat wzorców. Immanentne dla tego systemu cechy, jak brak kreatywności i innowacyjności, są m.in. pochodną systemu egzaminów urzędniczych. Jakóbiec nie widzi również tego, że sami Chińczycy dostrzegają wady tego systemu, a wzorców do jego naprawy szukają na Zachodzie. Zdają sobie sprawę, że samo zwiększanie nakładów na naukę i edukację nie na wiele się zda bez głębszych zmian systemowych i przede wszystkim kulturowych.
Prawa człowieka a prawa Chińczyka
Pisząc o prawach człowieka, Jakóbiec używa określenia „europejskie prawa człowieka” i sugeruje, że „propagowane w ten sposób idee postrzegane są jako podstępny instrument umacniania kulturalnej dominacji Zachodu, co skutkuje ich automatycznym odrzucaniem w innych kręgach kulturowych”. W kontekście Chin warto się zastanowić nad tym, czy rzeczywiście tak jest. Republika Chińska (ROC) była jednym ze współtwórców i sygnatariuszy Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka uchwalonej w 1948 roku. Chińska Republika Ludowa, która weszła do ONZ w 1971 r. w miejsce ROC, przejęła zobowiązania poprzedniego rządu. Co więcej, Chiny podpisały w 1998 r. (choć do dziś nie ratyfikowały) Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych, który jest uszczegółowieniem zapisów Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Poza kilkoma niewielkimi państwami wyspiarskimi tylko dwóch sygnatariuszy nie ratyfikowało umowy: Chiny i Kuba. Tak jakby oba państwa chciały powiedzieć: uznajemy te prawa za zasadne, ale nie chcemy być nimi związani w relacjach z naszymi obywatelami. Nawiasem mówiąc, słowo obywatel (公民) nie brzmi najlepiej w uszach wielu Chińczyków, którzy uważają, że faktycznie są jedynie „mieszkańcami” (居民).
Chińskie władze i związane z nimi ośrodki akademickie odwołują się zatem do koncepcji „azjatyckich praw człowieka”. Ta koncepcja służyć ma przede wszystkim rządzącym, nie rządzonym, i umacniać autorytarne rządy Komunistycznej Partii Chin. Odmienne zdanie w tej kwestii mają tacy działacze społeczni jak choćby Gao Zhisheng, Ni Yulan, Chen Guangcheng, Liu Xiaobo, Liao Yiwu czy kontrowersyjny Ai Weiwei, których sporo kosztowała walka o obronę interesów swoich krajanów. KPCh udało się wyrobić w społeczeństwie przeświadczenie, że jest jedyną siłą, która może uchronić Chiny przed takim losem, jaki spotkał ZSRR. Systemem represji i cenzury połączonym z zapewnianiem rosnącego dobrobytu materialnego partia zapewnia sobie jeszcze władzę. Pytanie, jak długo będzie to jeszcze możliwe bez wprowadzania znaczących reform społecznych i politycznych. Według profesora Sun Lipinga „Chiny muszą kontynuować swoją drogę w kierunku najważniejszych wartości, jakimi są wolność, racjonalność, prawa jednostki, gospodarka rynkowa, demokratyczna polityka i rządy prawa”.
Podobnego przekonania nabierają również zwykli Chińczycy, którzy coraz głośniej domagają się respektowania ich praw przez władze. Chcą coraz większego wpływu na swoje życie i otoczenie. Coraz większa liczba mieszkańców Państwa Środka ma możliwość wyjazdu za granicę i obserwacji, jak wygląda życie społeczeństwa w systemach demokratycznych. Część zostaje np. w Stanach skuszona wizją American Dream, który wciąż jest bardziej atrakcyjny niż Chinese Dream, większość jednak wraca bogatsza o nowe doświadczenia. Nie bez znaczenia jest również przepływ informacji w Internecie. Chińczycy widzą, że demokracja w stylu zachodnim ma wiele zalet i mniej lub bardziej świadomie próbują przenosić te wzorce na swój grunt np. domagając się ujawniania majątków przez urzędników państwowych, demonstrując przeciw budowie fabryk chemicznych, protestując przeciw bezprawnemu wywłaszczaniu z ziemi.
Badacz ma prawo do opinii
Z artykułów Jakóbca, pretendującego do miana eksperta od przekraczania barier kulturowych, czytelnik nie dowie się nic konkretnego o chińskiej rzeczywistości, a już tym bardziej o tym, co sami Chińczycy sądzą na poruszane tematy. Dowie się natomiast, jaką wizję Chin ma Wojciech Jakóbiec. Niektóre z tez Edwarda. W. Saida można uznać dziś za przebrzmiałe, jednak chyba wciąż zachowuje aktualność twierdzenie, iż nieadekwatność wiedzy wynikająca ze zbytniego dogmatyzmu prowadzi do „trudności metodologicznych, które mogą skłonić orientalistę do pisania prymitywnych pamfletów na nieznośnie ogólnym poziomie deskrypcji”. Do czegóż zatem może prowadzić całkowite lekceważenie faktów i danych?
Irracjonalne dla mnie jest również pytanie Jakóbca, które nie ma raczej związku z moją polemiką: „Jaki jest bowiem sens dociekania źródeł i przyczyn zachowania a priori ocenianych negatywnie?” Może dla mojego adwersarza nie ma to sensu, dla mnie ma. Podobnie jak dla tych, którzy zajmują się badaniem takich zjawisk w Chinach jak np. korupcja, konsumpcjonizm i konformizm społeczeństwa.
Jak napisałem w dyskusji z jednym z Czytelników pod moim poprzednim artykułem: „Zdolność badacza do zachowania obiektywizmu (choć nie ma czegoś takiego jak obiektywizm absolutny) jest niezwykle przydatna, a wręcz konieczna. Ten sam badacz ma jednak pełne prawo do własnej oceny i do publicznego wypowiadania własnych, tak pozytywnych, jak i negatywnych, sądów na temat kultury badanego społeczeństwa, albowiem ta ocena wynika z jego przynależności kulturowej i jego systemu wartości”.
Oczywiste dla Wojciecha Jakóbca twierdzenie, że „esencjalistyczne określenia dotyczące całych nacji są produktem ignorancji” jest dużo mniej oczywiste dla wielu znanych i uznanych pisarzy i socjologów chińskich. Takie autorytety jak Lu Xun (najbardziej znany i ceniony pisarz chiński), Fei Xiaotong (ojciec współczesnej chińskiej socjologii), Bo Yang (znany tajwański pisarz i działacz społeczny), Sun Liping (znany współczesny socjolog) często nie przebierając w słowach, próbowali i próbują opisać stan chińskiego społeczeństwa, przy okazji wskazując na powszechne ich zdaniem przywary Chińczyków takie jak: egoizm, nieuctwo i wąskie horyzonty myślowe, kłótliwość, brak wzajemnego zaufania, poczucie wyższości (co ciekawe współwystępujące z kompleksem niższości) obsesja na punkcie „twarzy” i jej zachowania, służalstwo wobec stojących wyżej od siebie i okrucieństwo wobec niższych w hierarchii społecznej.
Sun Liping pisze wprost o „zgniliźnie społeczeństwa”, która toczy Chiny i która może stać się przyczyną upadku państwa. Bo Yang stwierdza natomiast dosadnie, że „trzej Chińczycy zebrani razem zamieniają się w świnię” (三个中国人加在一起, 就成了一头猪). A świnia, choć włączona do chińskiego zodiaku, nie uosabia tutaj niczego pozytywnego, jedynie brud, kłótliwość i hałaśliwość. Najwyraźniej wspomniani powyżej Chińczycy nie przekroczyli bariery kulturowej…