Temperatura afery wokół „Adoracji” Jacka Markiewicza sięgnęła już chyba zenitu. Po ubiegłotygodniowej manifestacji pod murami Zamku Ujazdowskiego oraz doniesieniach do prokuratury złożonych przez posłów PiS swoje oburzenie zdążyli wyrazić także m.in. znany z językowych lapsusów arcybiskup Józef Michalik, kardynał Kazimierz Nycz – zwykle dość powściągliwy, a nawet minister Bogdan Zdrojewski, który uroczyście zapewnił, że odmówił dodatkowego finansowania wystawy w CSW jeszcze przed jej rozpoczęciem, tak jakby miało to związek z domniemanym „bluźnierstwem”.
Czy narastające emocje uda się nam wreszcie skupić na jakimś problemie merytorycznym? Czy mogą stać się one początkiem poważnej debaty np. o roli świata sztuki w utrwalaniu zasad współczesnej demokracji? Albo nad zmianami istniejących przepisów regulujących granice autonomii gestu artystycznego? Mniej więcej tak to widziałem, pisząc mój niedawny komentarz do sytuacji w CSW. Gdy śledziłem późniejsze wypowiedzi w mediach, tknęło mnie jednak jeszcze co innego – między kim a kim ma toczyć się sama dyskusja? Czy po obu stronach barykady jest wystarczająco dużo dobrej woli, aby otwarcie debatować? Być może głębokim źródłem konfliktu nie jest wcale niedoskonałe prawo, polityczny cynizm czy niska świadomość na temat sztuki najnowszej, ale zła komunikacja – brak właściwego języka, w którym porozumienie można by budować?
Sztuka i inne wyznania
Wszystkie te pytania mogliśmy postawić również na marginesie zakończonej właśnie wystawy „In God We Trust” w Zachęcie, poświęconej religijności we współczesnym społeczeństwie amerykańskim. Jaki jest sens pisać recenzje z wystaw po ich zakończeniu? Ano właśnie taki, żeby je zapamiętać i wyciągnąć z nich jakieś wnioski na przyszłość. Jest to potrzebne tym bardziej, że Zachęta nie zadbała o publikację katalogu, który by zawierał pogłębione analizy prezentowanych prac, tudzież sytuował je w szerszych kontekstach antropologicznych czy filozoficznych. Publiczność musiała się zadowolić krótkim zagajeniem kuratorki Marii Brewińskiej oraz wyimkami z artykułu profesora Stanisława Obirka na temat specyfiki religijności współczesnych Amerykanów. Na plus należy zaliczyć natomiast objaśnienia zamieszczane przy każdej z prac, o czym warto pamiętać, bo w polskich galeriach nie jest to zbyt często stosowany zabieg, co samo w sobie przyczynia się do powszechnej opinii o niezrozumiałości sztuki współczesnej, a co za tym idzie – pogłębia nieufność wobec domniemanych intencji artystów.
Niestety, z wystawy „In God We Trust” zapamiętamy przede wszystkim dzieła, które nie zostały na niej pokazane. Oczywiścieprzywilejem kuratorów jest zachowanie w tajemnicy kryteriów własnych wyborów, jednak nie wolno zapominać, że ich zawodowa działalność jest czymś w rodzaju społecznej misji. Dotyczy to zwłaszcza kuratorów zatrudnionych w państwowych galeriach sztuki takich jak CSW czy Zachęta, którzy mają władzę aby stymulować społeczne debaty poprzez pokazywanie kontrowersyjnych prac i stawianie w sposób dobitny trudnych pytań, albo zachowawczo takich debat unikać, aby nie antagonizować społeczeństwa i nie stawiać w niezręcznej sytuacji władz, od których zależy wysokość przyznawanych dotacji. Pod tym względem wystawa w Zachęcie mogła rozczarować.
Prace, których nie było
Najbardziej zabrakło oczywiście „Piss Christ” Adresa Serrano (1987) – pracy, której jeszcze nigdy nie udało się zaprezentować polskiej publiczności. Wprawdzie została ona już kiedyś sprowadzona do Warszawy przez Miladę Ślizińską – na wystawę artysty w CSW w roku 1994, skąd została jednak prewencyjnie wycofana decyzją ówczesnego dyrektora tej instytucji, który uznał ją za obrażającą uczucia religijne. Jej pominięcie podczas „In God We Trust” w Zachęcie trudno zrozumieć inaczej niż jako rezultat podobnej prewencji, tym bardziej, że Maria Brewińska sięgnęła po inne prace Serrano, w tym jedną z fotografii przywódców Ku-Klux-Klanu (1990), których cała seria była prezentowana przed dziewiętnastoma laty.
Kolejną ważną pracą, której nie mogliśmy zobaczyć w Zachęcie, jest „Fire in my Belly” (1986-87) – film zrealizowany przez Davida Wojnarowicza, amerykańskiego artystę polskiego pochodzenia. Zmarły w 1992 roku Wojnarowicz wciąż nie doczekał się w naszym kraju znaczącej prezentacji, pomimo że uznawany jest za jednego z najciekawszych twórców nowojorskich lat 80., a jego nazwisko wymienia się obok Nan Goldin, Kiki Smith, Keitha Haringa czy Petera Hujara – postaci, które znał i z którymi współpracował. Także i w tym przypadku nie wiemy, czy nie mamy do czynienia z celowym „przemilczeniem”. Nietrudno się jednak domyślać, że praca ta wzbudziłaby u nas emocje podobne do tych, jakie przed trzema laty doprowadziły do skandalu w Waszyngtonie, kiedy to po protestach organizacji katolickich usunięto ją z wystawy poświęconej wizerunkom gejowskiej tożsamości w fotografii amerykańskiej.
Prezentacja „Fire in my Belly” w Zachęcie pomogłaby postawić pytania, których na „In God We Trust” zabrakło – o stosunek między religią a sprawami mniejszości etnicznych i seksualnych, jak również o religijny wymiar cierpienia osób chorych na AIDS. Pokazanie „Piss Christ” Serrano byłoby z kolei czytelnym znakiem normalności – sygnałem, że polski świat sztuki przepracował traumę Nieznalskiej i Cattelana, uwalniając się od strachu przed naciskami politycznej większości. To samo zresztą należałoby powiedzieć o „Piecie” Davida LaChapelle z Courtney Love w roli głównej, o której przy okazji wystawy przez chwilę zrobiło się głośno, a której ostatecznie także na niej zabrakło.
Nieporozumienia na drodze do dialogu
Myślę, że w zestawieniu z prezentowaną w CSW „Adoracją” Markiewicza obecność wszystkich tych prac w Zachęcie stanowiłaby doskonały przyczynek do trudnej debaty o granicach artystycznej ekspresji oraz funkcji sztuki w polu demokracji. W takich okolicznościach głos świata sztuki wybrzmiałby znacznie dobitniej, a trwająca awantura przybrałaby nieco bardziej merytoryczny charakter.
Nie chodzi więc mi o wszczynanie kolejnych awantur, ale wręcz przeciwnie – marzy mi się sytuacja, w której polscy kuratorzy, zamiast „dyplomatycznie” unikać kontrowersji, wypracują w końcu język konstruktywnego dialogu z przedstawicielami polskich środowisk kościelnych. O tym, że „po drugiej stronie” jest z kim rozmawiać, świadczą chociażby wypowiedzi księdza Andrzeja Draguły, który najpierw w ciekawy sposób skomentował wystawę w Zachęcie, niedawno zaś podjął ze mną konstruktywną polemikę na temat afery wokół „Adoracji”. Niestety, takich głosów w polskim Kościele jest jak na lekarstwo. Brakuje nam rodzimych intelektualistów formatu Friedhelma Mennekesa czy siostry Wendy Beckett, którzy by głęboko rozumieli zarówno tradycję własnego kościoła (katolickiego lub innego), jak i subtelne meandry sztuki najnowszej. Bez takich „mediatorów” rzeczywisty dialog wydaje się poważnie utrudniony, a jego miejsce zajmuje nakręcany wzajemnym niezrozumieniem konflikt.
Wina za ten stan rzeczy spoczywa jednak w równej mierze po stronie ludzi Kościoła, co po stronie reprezentantów świata sztuki, podobnie jak odpowiedzialność za wypracowanie płaszczyzny wzajemnego porozumienia. Tymczasem kuratorzy często nie tylko nie potrafią komunikować własnej perspektywy w sposób zrozumiały dla laika, lecz także – na co zwraca w swoim komentarzu ksiądz Andrzej Draguła – nierzadko kompletnie nie rozumieją perspektywy osób wierzących. Tak właśnie się stało podczas wystawy w Zachęcie, gdzie Maria Brewińska podeszła do religijności na sposób czysto etnograficzny – jako pola różnorodnych praktyk i rytuałów, które służą konstruowaniu społecznej tożsamości. Abstrahowała tym samym całkowicie od fundamentalnych dla osoby wierzącej pytań o sztukę i religię jako dwie różne sfery duchowości, poprzez które człowiek na dwa różne sposoby poszukuje sacrum.
Marketing kuratorski, marketing religijny
Nic więc dziwnego, że jednym z przesłań wystawy stało się przekonanie, że jesteśmy oto świadkami narodzin nowego modelu religijności, w którym każdy Amerykanin ma prawo do swobodnego konstruowania własnej tożsamości, w oparciu o różne wierzenia i praktyki. Ponieważ miałem kłopot ze zrozumieniem tej myśli, zapytałem o nią rezydujących w Nowym Jorku artystów z duetu Slavs and Tatars. Ich prace dedykowane związkom tożsamości etnicznej i religii były w ubiegłym roku pokazywane m.in. w MoMA oraz w wiedeńskim pawilonie Secesji, w Zachęcie zaś zostały wymownie pominięte. W odpowiedzi usłyszałem, że w opisanym modelu religijności nie ma nic nowego – że jest on charakterystyczny dla Amerykanów od samych początków państwowości. Jedyne, co się w tej materii zmieniło w ostatnich latach, to wysyp świeckich wspólnot kościelnych oraz wszelkiej maści praktyk okultystycznych i ezoterycznych. Zdaniem Slavs and Tatars świadczy to o postępującym konsumpcyjnym stosunku wobec religii – stała się ona czymś w rodzaju rzeczy szytej na miarę.
Także Maria Brewińska twierdzi, że religia jest dzisiaj „popowym produktem podlegającym prawom rynku, którego sprzedaż odbywa się w różnej skali – od małych prowincjonalnych kościółków, po zbory wielkości stadionów”. W swym podejściu jednak nie była zbyt konsekwentna – pokazała bowiem prace m.in. na temat megakościołów oraz kaznodziejstwa telewizyjnego, całkowicie pominęła jednak bardzo ważny fenomen tzw. religii cywilnej i w ogóle problem amerykańskiego patriotyzmu jako formy religijności, wyśmiewany m.in. przez amerykańskiego artystę chińskiego pochodzenia Kennetha Tin-King Hunga pokazywanego przed trzema laty w Zamku Ujazdowskim.
Ale cytowane twierdzenie Brewińskiej jest chybione zupełnie z innego powodu – religia po prostu nie jest wyłącznie sposobem na konstruowanie społecznej tożsamości. Nie jest też „popowym produktem podlegającym prawom rynku”. Popowym produktem są najwyżej niektóre z praktyk marketingu religijnego pokazanych przez nią na wystawie. Ekstrapolowanie tych powierzchownych wrażeń na całą sferę religijności zamazuje jej fundamentalnie duchowe i egzystencjalne wymiary. I nie chodzi tu nawet o samą religijność, ale o to, że jej redukowanie do poziomu usługi czy towaru szkodzi takim artystom jak David LaChapelle, Andres Serrano czy Bill Viola. Narzuca bowiem mocno uproszczony odbiór ich prac w kategoriach czysto estetycznych, albo – co gorsza – w kategoriach kiczu lub prowokacji. Przecież wielkość tych twórców nie polega na tym, że żonglują oni bezmyślnie wizualnymi kodami, czy na tym, że je wyśmiewają, ale na tym, że korzystając z kodów i strategii współczesnej popkultury, mocują się z autentycznymi problemami wiary. Zadaniem kuratorów jest te problemy wydobyć i w sposób inspirujący ukazać publiczności.
Przyczynek, nie wystawa
„In God We Trust” w Zachęcie okazała się sukcesem medialnym i frekwencyjnym. Zdaniem samej kuratorki dowodzi to, że stworzyła ciekawą narrację, zajmując się tematem unikanym przez innych kuratorów. Moje wrażenie jest jednak zupełnie inne. Narracja zaproponowana przez Marię Brewińską była zachowawcza i powierzchowna, a zainteresowanie publiczności wynikało z zainteresowania problemami natury filozoficznej i teologicznej, które w samej narracji nie zostały poruszone, choć były jak najbardziej obecne w co najmniej niektórych z pokazywanych na wystawie prac.
Jakie wnioski z tej lekcji płyną dla nas na przyszłość? Na pewno takie, że do tematu trzeba będzie wrócić, aby pokazać w końcu prace „przemilczane”. Wymagać to jednak będzie większej dociekliwości, jak również większej odwagi w konstruowaniu kuratorskiej narracji. Mam tutaj na myśli zarówno selekcję samych prac i wybór sposobu ich ekspozycji, jak i redagowanie odpowiednich publikacji towarzyszących wystawie. Przyznam, że bardzo chętnie bym zobaczył tego rodzaju projekt zrealizowany we współpracy ze środowiskami kościoła katolickiego oraz innych największych wspólnot religijnych. Najpierw musimy jednak doczekać finału trwającej awantury wokół pracy Jacka Markiewicza w CSW. Dopiero ta sprawa pokaże, czy jest w ogóle komu i z kim rozmawiać.
Wystawa:
„In God We Trust”, Narodowa Galeria Sztuki Zachęta, dostępna od 6 września do 11 listopada 2013 roku
Ilustracje:
1 – Generic Art Solutions (Matt Vis & Tony Campbell), „Głowa Świętego Jana Chrzciciela z cyklu Caravaggio / The Head of St. John the Baptist from Caravaggio Series”, 2008
2 – Generic Art Solutions (Matt Vis & Tony Campbell), „Pieta”, 2009
3 – Huma Bhabha, Bez tytułu / Untitled, 2006
4 – Shannon Taggart, „Vodou Ceremonies in Mambo Rose Marie Pierre’s Basement Temple”, Brooklyn, New York, 2009–2012
5 – Kim Sooja, „To Breathe: Mandala”, 2010, single jukebox with the artist’s voice performance „The Weaving Factory” 2004
„Kultura Liberalna” nr 253 (45/2013) z 12 listopada 2013 r.