Historię młodej kobiety, która tuż przed złożeniem ślubów zakonnych dowiaduje się, że jest Żydówką*, najpierw obsypano nagrodami na kilku festiwalach, na czele z gdyńskim. Niedługo potem w prasie i na portalach internetowych na nowo rozgorzała ożywiona dyskusja o relacjach polsko-żydowskich.

Kłamstwo, uroda i polityka

Pierwszy zasadniczy spór o „Idę” rozgrywa się na linii estetyka-polityka. Z jednej strony krytycy tacy jak Tadeusz Sobolewski  czy Krzysztof Varga uważają, że jest to film wysmakowany i prosty – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Że trzeba docenić piękno kadru i urodę grających w nim aktorek: obok młodziutkiej Agaty Trzebuchowskiej znakomita jest u Pawlikowskiego Agata Kulesza, obsadzona w roli ciotki głównej bohaterki – Wandy Gruz (wzorowanej, jak sugerują niektórzy, na stalinowskiej prokuratorce Helenie Wolińskiej-Brus). I że nie jest to opowieść dziejąca się w historii, a raczej w nieprzeniknionej teraźniejszości. Z drugiej strony, m.in. Agnieszka Graff i Helena Datner wyrażały rozczarowanie, że „Ida” nie jest „politycznym filmem o historii”.

Sam Pawlikowski, gdyby zajrzeć do wywiadów, które ukazały się ostatnio w polskiej prasie, być może przychylałby się do twierdzenia, że „Ida” ma być opowieścią o Polakach i Żydach tak piękną, że czysto alegoryczną, wyniesieniem historii do poziomu moralitetu. Jak mówił, chciał zrobić film o osobie tak bardzo żyjącej w stanie łaski, że niezrozumiałej dla osób obdarzonych wiarą mniejszą niż ona. Czy mu się to udało? Trudno powiedzieć, bo główna bohaterka pokazana jest w sposób bardzo zewnętrzny, jeśli nie behawioralny. Niewiele mówi, wśród komentarzy na temat filmu pojawiały się twierdzenia, że jest bardziej medium niż bohaterką z krwi i kości. Pewne jej zachowania są zastanawiające, jak choćby wtedy, gdy ksiądz dający jej nocleg w swojej parafii pyta, czy ma ona coś wspólnego z Lebensteinami (czyli z jej rodziną). Ida odpowiada pewnym głosem: nie. Zatem kłamie? A może się zapiera?

Ale jeśli pójdziemy tropem samej debaty o filmie, to trzeba powiedzieć, że ustawienie dyskusji na osi estetyka-polityka wydaje się wynikiem nieporozumienia, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, nie sposób zrobić filmu o stosunkach polsko-żydowskich, który nie dotyczyłby historii i wyborów moralnych. Film o zakonnicy-Żydówce i jej ciotce – stalinowskiej prokuratorce – naturalnie wpisuje się w trwającą od wielu lat dyskusję i trudno utrzymywać, że pozostaje poza nią. W tym sensie nie zgadzam się z Krzysztofem Świrkiem, który pisał, że jeśli istnieje jakiś klucz do tego filmu, to jest to klucz artystyczny, a nie historyczny czy rozliczeniowy. Ale, po drugie, warto mówić o „Idzie” jako filmie o historii i wyborach moralnych, a nie dziele politycznym lub niepolitycznym. Nie warto rozszerzać pojęcia polityki do tego stopnia, że obejmuje wszystko (a zatem, być może, nie obejmuje niczego).

Chrystianizacja Zagłady

Druga linia sporu związanego z „Idą” dotyczy zarzutu, że film ten chrystianizuje Zagładę Żydów. Tego argumentu używają choćby Agnieszka Graff  i Anna Zawadzka. Ostrzem krytyki Graff jest stwierdzenie, że film ten opowiada bardziej o „wierze (katolickiej), niż o Zagładzie (Żydów)”. Narzędziem opowieści jest estetyka, zdaniem Graff tak bardzo wyrafinowana, że odwodząca widza od myślenia, budująca atmosferę, w której nawet scena odnalezienia szczątków rodziny Idy i jej ciotki Wandy ulega odpolitycznieniu. Ta estetyka, zamiast do refleksji nad stosunkami polsko-żydowskimi, prowadzi wprost do sfery świętości, argumentuje Graff. „Punktem wyjścia i ostatnim ogniwem tych poszukiwań nie jest tu ani zbrodnia, ani żydowska czy polska tożsamość, lecz wiara, która ma to wszystko unieważnić. Film domyka naszą rozmowę o historii, o tym, co tu się stało ponad pół wieku temu, przez przywołanie sacrum: oto witraż, oto klasztor, oto figura Jezusa itd.”.

Czy Graff ma rację? Do pewnego stopnia tak – ten film istotnie chrystianizuje Zagładę, choć dowód na to jest wyłącznie kwestią interpretacji złożonej symboliki filmu. Dół, symbolizujący polskie zbrodnie wobec Żydów, ten sam zresztą, który znamy z „Miejsca urodzenia” Pawła Łozińskiego i „Pokłosia” Władysława Pasikowskiego, nabiera sensu przez nowe życie – Idę, Żydówkę, która wybiera chrześcijaństwo i dzięki temu może odrodzić się z popiołów, albo „zmartwychwstać”. Zarzut Graff nie jest bezpodstawny.

Pojawia się jednak pytanie, czy ten argument dyskwalifikuje film Pawlikowskiego. Prób interpretowania Zagłady w kategoriach chrześcijańskich, najczęściej wielkopiątkowych, było już wiele. Trudno jest dziś wyobrazić sobie jakąkolwiek pracę z zakresu chrześcijańskiej teologii Zagłady bez odniesienia do słynnego fragmentu z książki „Noc” Elie Wiesela, gdy o umierającym w strasznych męczarniach na szubienicy chłopcu ktoś mówi – tutaj jest Bóg, wisi tutaj. Dla Żydów zabieg ten jest z wielu względów trudny do zaakceptowania. Co więcej – jest czystym zgorszeniem. „Ukrzyżowanie-Chrystusa-jako-ogólny-symbol to jedno, a ukrzyżowanie-jako-konkretne-wydarzenie-zabicia-sześciu-milionów-istnień-ludzkich, a wśród nich bezbronnych dzieci, ich szlochających matek, a także cichych «muzułmanów», to coś zupełnie innego” – te słowa Emila Fackenheima dobrze to zgorszenie tłumaczą.

„Idę” można interpretować jako idącą dalej niż wielkopiątkowe rozważania teologów chrześcijańskich – w kategoriach wielkoniedzielnych. Ida jest zmartwychwstaniem. Jest i Żydówką, i Polką, w jej losie dwie historie łączą się na nowo. Wspólnota może się odrodzić. Nie ma podstaw, by sądzić, że ten zabieg, przy swojej ogromnej ryzykowności, wynikał z chęci zgorszenia kogokolwiek. Może raczej jego przyczyną było pragnienie przybliżenia historii Żydów, przy użyciu kategorii w systemie myślenia chrześcijanina najbardziej poważnych, najsilniejszych. Pawlikowski, pochodzenia i żydowskiego, i chrześcijańskiego, próbuje łączyć to, co wydaje się czasem niemożliwe do połączenia. Po to, by zmusić widzów do podjęcia próby zrozumienia.

Czy Polacy mają dość?

I trzecia linia dyskusji, ściśle związana z drugą: „Ida” zamyka ważną dyskusję na temat stosunków polsko-żydowskich w XX w., szczególnie z okresu II wojny światowej, twierdzą niektórzy krytycy. Ten argument pobrzmiewał już w wyżej cytowanym przeze mnie zdaniu z tekstu Graff, że wiara ma historię polsko-żydowskich stosunków „unieważnić”. „Pawlikowski trafił «Idą» w ważną społeczną potrzebę zamknięcia rozdziału rozliczeń w polskiej pamięci o Holocauście. Film zaspokaja tę potrzebę fabułą, w której racje i winy są wyważone, i nobilituje ją subtelną estetyką oraz odniesieniami do metafizyki i religii (…) Dekadę temu publikacja «Sąsiadów» Grossa spowodowała zbiorowy wstrząs; rozpoczęła się mozolna i trudna praca nad zbiorową pamięcią. Zachwyty nad «Idą» mówią nam, że Polacy mają tego procesu dość” – to fragment z tekstu Graff i Datner.

Jednak film Pawlikowskiego ani nie unieważnia dyskusji i procesu przemiany pamięci, ani też ich nie zamyka, a zachwyty Polaków mogą nie wynikać z tego, że „mają dość”. Daleko temu obrazowi także do powielania, co zarzuca Anna Zawadzka, antysemickich stereotypów głoszących, że za stalinizm odpowiedzialna była żydokomuna, że stalinowskimi prokuratorami byli w istocie Żydzi, a nie Polacy, itd. Ten film raczej z tymi stereotypami rozmawia. Odnosi się – to fakt – do figury stalinowskiego prokuratora-Żyda. I figury żydokomuny wyrażającej przekonanie, że Żydzi jako grupa społeczna zdradzili, że witali komunizm z radością i byli jedynymi odpowiedzialnymi za instalowanie tego sytemu w Polsce. Ta figura jest obiektem gniewu ze strony wielu Polaków. Często u tych samych osób ten gniew występuje do dziś, zaraz obok głębokiego poruszenia historią Zagłady, wstydu za pogromy po II wojnie światowej, pogardy dla odpowiedzialnych za polski marzec 1968 r. I te dwa spojrzenia na Żydów-Polaków zupełnie ze sobą nie rozmawiają. Brakuje zrozumienia i wspólnej narracji, która nie byłaby narracją zemsty.

Zabieg Pawlikowskiego polega na zaproponowaniu takiej narracji. Ba, reżyser dodaje do tej historii jeszcze jedno – cierpienie Polaków w czasach stalinowskich. W ten sposób rozbija rozpowszechnioną nad Wisłą wiktymistyczno-heroiczną wizję przeszłości, zgodnie z którą o własnym cierpieniu lubimy mówić, umieszczając je w samym centrum refleksji. Stara się ułożyć obraz, w którym znajdzie się spójna narracja o Polakach i Żydach, pisana w poszukiwaniu zrozumienia. Szuka interpretacji, w której jest miejsce i na cierpienie Żydów, i na cierpienie Polaków. To nie jest perspektywa przebaczenia: aby ono się dokonało, musielibyśmy rzeczywiście zważyć większe i mniejsze krzywdy, powiedzieć, kto wobec kogo jest winien i za co. U Pawlikowskiego jest natomiast propozycja pojednania, które ze swojej natury odrzuca mierzenie zła, które jest, by użyć metafory Hannah Arendt, mostem nad ciężarem przeszłości, które dotyczy nie samych krzywdzicieli i pokrzywdzonych, ale kolejnych generacji, które wspólnie w nią spoglądają.

W tym sensie Pawlikowski nie zamyka, ale uzupełnia dyskusję rozpoczętą przez Grossa. Podobnie zresztą jak niewymieniane prawie w obecnej dyskusji na temat jego filmu „W ciemności” Agnieszki Holland, obrazu mówiącego o niemożliwości dokonywania prostych ocen postępowania ludzi w mrocznych czasach.

Natomiast, czy „Ida” czyni zadość podjętemu zadaniu pojednania? Czy jego spojrzenie jest sprawiedliwe? Nie ma co do tego pewności. Jacek Wakar w tekście dla „Kultury Liberalnej” wskazywał na zbytnią „idealność” filmu Pawlikowskiego. Trzeba przyznać, że do filmu zakradło się wiele uproszczeń. Może następnym razem Pawlikowskiemu lepiej zagrałyby prawdziwe biografie, zamiast pisanych pod filmowy scenariusz i gotową wizję pojednania? Chyba także nie udało mu się uniknąć – choć cały film miał być ich zaprzeczeniem – podtrzymania podziału na Żydów i Polaków, choć przecież to historia o Żydach-Polakach (tytułowa Ida miała być ich ucieleśnieniem). Podziału, którego nie ma choćby we wczesnych powojennych filmach o Zagładzie – dość wymienić „Ulicę graniczną” Aleksandra Forda z 1948 r. Jednak z całą pewnością ten film zadaje pytania, które warto usłyszeć.

* Dla wszystkich Czytelników, którzy „Idy” jeszcze nie widzieli, dodajmy kilka zdań na temat fabuły. Na życzenie przełożonej zakonu tytułowa bohaterka udaje się do jedynej żyjącej krewnej – ciotki, byłej stalinowskiej prokuratorki. Dwie kobiety jadą razem do miejsca, gdzie kiedyś ciotka rozstała się z rodzicami Idy i własnym synem, żeby dowiedzieć się, jak zginęli i szukać ich szczątków.

[yt]rfP4nEtuef8[/yt]

Film:

„Ida”, reż. Paweł Pawlikowski, Polska 2013.