Zaskoczeniem, nie tylko dla świata zachodniego, ale i dla samej wierchuszki ukraińskich władz, okazała się skala protestów jakie wybuchły po tym jak prezydent Ukrainy podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie odrzucił ofertę unijnej dyplomacji.

Władze Ukrainy musiały spodziewać się jakieś formy niezadowolenia, ponieważ z uporem powtarzały w mediach, że rozmowy zostały jedynie odroczone ze względu na to, że Unia nie traktuje Ukrainy jak równorzędnego partnera oraz nie proponuje wystarczającego zabezpieczenia finansowego. Unia gwarantowała jedynie miliard euro. Do tego trzeba jednak doliczyć inwestycje handlowe, jakie europejscy i ukraińscy przedsiębiorcy mogliby poczynić po podpisaniu umowy, która upraszczałaby procedury i dostęp do rynku ukraińskiego. Teraz dopływ kapitału w postaci inwestycji będzie mniejszy. Zwłaszcza gdy, ze względu na nasilające się protesty, sytuacja na Ukrainie z dnia na dzień staje się coraz mniej pewna.

Janukowycz z pewnością o tym wiedział. Powodem odrzucenia umowy nie jest więc chęć uzyskania od Unii większych pieniędzy. Przeciwnie będą one teraz mniejsze niż byłyby po podpisaniu umowy. Mogło mu oczywiście chodzić o budowanie niezależnej pozycji Ukrainy wobec Unii. Ale umowa nie odbierała Ukrainie suwerenności, a ściślejsza współpraca z UE wzmacniałaby zarówno jej pozycję negocjacyjną, jak i niezależność od Rosji. Janukowycz zyskałby poparcie społeczeństwa i części biznesu, na które teraz nie może już liczyć. Musiałby jedynie ograniczyć swoją władzę. Chociaż od Pomarańczowej Rewolucji Ukraina przeszła długą drogę, wciąż podąża bardziej za rosyjską ideą państwa jako gasudarstwa, a więc odgórnego rządzenia, niż za ideą państwa prawa. Prawdopodobnie właśnie to, pospołu z siłą oddziaływania Rosji, najbardziej wpłynęło na decyzję by nie stowarzyszać się z Unią. Ukraina nie jest państwem silnym gospodarczo i militarnie, zatem budowanie unilateralnej polityki niezależności od Rosji i Unii zarazem było i jest dla niej ciężkie. Siła ciążenia Rosji okazała się po prostu większa niż kuszenia Unii. Potencjalne zyski wynikające z przystąpienia do UE, powiązane z niepewnością polityczno-gospodarczą, okazały się argumentem słabszym niż widmo strat wynikających z odrzucenia umowy z Unią. Nie wiadomo jednak czy Janukowycz najzwyczajniej się nie przeliczył. Na to właśnie wskazują protesty, jakie od kilku dni trwają w całej Ukrainie.

Po odrzuceniu umowy z Unią Janukowycz musi rozwiązać poważny problem, jakim jest wzbierający gniew ludu. A lud na Majdanie jest wzburzony, łatwo go prowokować i choć opozycja oraz rząd mówią o potrzebie pokojowego wyrażania niezadowolenia, agencje światowe pokazują zdjęcia i filmy, na których po obu stronach aż wrze od emocji i agresji. W tej sytuacji opozycja i rząd wzajemnie oskarżają się o prowokacje. Prezydent, jeśli chce myśleć o reelekcji i odzyskaniu zaufania wyborców, tak by nie powtórzyła się historia z czasów Pomarańczowej Rewolucji, gdy pod presją obywateli musiał oddać władzę Juszczence, nie może dopuścić do eskalacji przemocy. Jeśli oddziały policji posuną się w pacyfikacji tłumu za daleko, to sukces Pomarańczowej Rewolucji zostanie zniweczony, zaś  Ukraina znów będzie uznawana za państwo o słabych instytucjach demokratycznych. Dla UE może to stanowić pretekst, by nie dążyć do rozszerzenia na Wschód i uznać Partnerstwo Wschodnie za projekt zamknięty. Byłaby to jedna z większych dyplomatycznych porażek polskiej polityki zagranicznej, gdyż to głównie na niej opierała się strategia Partnerstwa. W tej sytuacji rola Polski jako mediatora między Unią i Ukrainą jest teraz jeszcze ważniejsza.

Zarazem reakcja Unii na zerwanie umowy i wynikające stąd protesty wydaje się nieskoordynowana i bardzo spokojna. Unia mówi, że daje Ukrainie szansę i nie zamyka rozmów, ale to w obecnej sytuacji za mało. Rząd polski, zdecydowanie lepiej rozumiejąc powagę sytuacji, ustami prezydenta, premiera, ministra spraw zagranicznych oraz najważniejszych liderów opozycji zaprezentował o wiele bardziej stanowczą reakcję wyrażającą niezgodę na działania władz i wsparcie dla protestujących. O tym, jak skuteczne i potencjalnie groźne mogą być takie działania niech świadczy natychmiastowa odpowiedź prasy rosyjskiej, zarzucającej Polakom nawoływanie do zamachu stanu i wtrącanie się w decyzje suwerennej Ukrainy.

Choć Rosja boi się zmiany władzy na Ukrainie, a Zachód wykazuje tęsknotę za powtórką z czasów Pomarańczowej Rewolucji, to obecna sytuacja nie przypomina jeszcze tej z roku 2004. Doszło wówczas do oszustw wyborczych i zostały złamane zasady demokracji. Teraz część społeczeństwa okazuje swoje niezadowolenie z powodu decyzji władz, innej niż ta, której się spodziewano. W roku 2004 milicja przeszła na stronę protestujących, teraz broni władzy. Problem polega na tym, że coraz większa część ukraińskiego społeczeństwa, uwzględniając nawet tradycyjnie prorosyjską wschodnią część Ukrainy, jest tak rozczarowana brakiem podpisania umowy stowarzyszeniowej i zła na politykę Janukowycza, że przestała mu wierzyć. Hasła „zjednoczenia” z Unią bardzo szybko zostały zastąpione hasłami odsunięcia prezydenta od władzy. I to właśnie może być szansa dla opozycji, by przy wsparciu zachodnich mediów i polityków pozbawić obecny rząd legitymizacji i przejąć władzę. Szanse na to są jednak niewielkie. Jednym z powodów jest niewielka siła liderów opozycji i zbyt duża możliwość jej fragmentaryzacji przez rządzących.

Patrząc na pozytywne strony obecnej sytuacji możemy pomyśleć o mniej prawdopodobnym, choć przecież możliwym, scenariuszu. Jeśli protesty potrwają dłużej i przybiorą na sile, a UE mocniej zaangażuje się w mediację i pokaże większe wsparcie niż w procesie negocjacyjnym,  to w rządzie może dojść do rozłamu, zaś rozłamowcy wraz z resortami siłowymi mogą odsunąć Janukowycza od władzy. Nie bez znaczenia w takim scenariuszu będzie poparcie Rosji. Gdy nastąpi eskalacja konfliktu ta ostatnia może uznać, że bardziej opłaca się jej uspokoić nastroje na Ukrainie, by zachować tam swoje wpływy, niż osłabić je przez utratę kontroli nad sytuacją, jak miało to już miejsce podczas Pomarańczowej Rewolucji. Forsowanie rosyjskiego stanowiska skończyło się wtedy demokratycznym przewrotem.

Na razie jednak Janukowycz wraz z opozycją mówią o pokojowym rozwiązaniu sytuacji. Putin może zatem spać spokojnie i cieszyć się, że na dłuższy czas odsunął Ukrainę od Unii. To z pewnością jego zwycięstwo. Szybko bowiem nie powtórzy się szansa na kolejne rozmowy stowarzyszeniowe. W UE w przyszłym roku odbędą się wybory, Ukraina zagłosuje rok później. Wtedy nie będzie raczej czasu na budowanie wzajemnych relacji partnerskich. Agendę polityczną zdominują zapewne wewnętrzne problemy. Zresztą nie wiadomo czy do tego czasu Rosja nie wciągnie Ukrainy w swoją Unię handlową, co jeszcze bardziej utrudni relacje UE z Ukrainą. Jednocześnie, ze względu na masowe protesty społeczeństwa ukraińskiego, Janukowycz jest teraz osłabiony politycznie i uzależniony od polityki Kremla. To bardzo niebezpieczna mieszanka, która wbrew intencjom może tylko osłabić jego władzę w kraju.