Traktujemy alkohol jak oranżadę
„Jesteśmy w czołówce państw, które chowają problem pod pierzynę. Udajemy, że polski alkoholizm polega na piciu dużej ilości wódki przez ludzi ze społecznego marginesu, a to kosmiczna bzdura” – mówi Tatiana Mindewicz-Puacz w rozmowie z Emilią Kaczmarek.
Emilia Kaczmarek: Czy istnieją jakieś uniwersalne kryteria alkoholizmu? Czy chodzi o upijanie się czy wystarczy regularne, choć „kulturalne” picie?
Tatiana Mindewicz-Puacz: Alkoholizm to specyficzna choroba, bo pacjent musi sam siebie zdiagnozować. Jeżeli ktoś leży w rowie i uważa, że doskonale kontroluje sytuację, to nie ma sensu go leczyć. Natomiast komuś, kto pije jednego drinka co wieczór, ale czuje, że ma problem, trzeba pomóc. Popadanie w uzależnienie to jest taki moment, w którym alkohol zajmuje na tyle ważne miejsce, że zaczynamy rezygnować z innych rzeczy po to, żeby się napić i jednocześnie upieramy się, że wcale tego nie robimy. To oczywiście nie są medyczne kryteria alkoholizmu, ale objawy tego, że tracimy kontrolę nad piciem.
Czy dostępne w internecie testy na alkoholizm są coś warte?
Jak najbardziej. Sam fakt, że je robimy, też o czymś mówi. Jeśli lubię zielony groszek, to nie przychodzi mi do głowy, żeby sprawdzić, czy nie jestem od niego uzależniona. Rzadko spotykam osoby, które nie mają problemu z alkoholem i są po prostu żywo zainteresowane tym, czy wszystko z nimi w porządku. Często robimy te testy, bo przeczuwamy, że coś jest nie tak, a potem racjonalizujemy sobie wynik, myślimy – „No tak, według tego testu wszyscy są alkoholikami”.
Jakie fizyczne objawy może mieć osoba, która regularnie pije i czy w ogóle musi jakieś mieć?
Pyta pani o to, czy można być alkoholikiem i nie mieć typowych objawów, takich jak boląca wątroba czy czerwony nos? Oczywiście, że tak. Co więcej, tych alkoholików, którzy mają tak silne, widoczne objawy jest zaledwie kilka procent! Cała reszta to ci wszyscy, którzy po prostu nie potrafią funkcjonować bez alkoholu, choć na pozór wydają się „normalni”. Bo co to jest za funkcjonowanie, kiedy ktoś po raz trzeci przekłada spotkanie, bo boli go głowa lub niecierpliwi się, kiedy w lodówce nie ma niczego z procentami? Czy można powiedzieć, że jego kondycja jest dobra? Z pewnością nie, nawet jeśli daleko mu do „czerwonego nosa”.
Jakie znaczenie dla alkoholizmu w naszym kraju ma tradycyjne utożsamianie polskości z piciem alkoholu?
Największe znaczenie ma społeczne przyzwolenie na picie w różnych okolicznościach. To nawet więcej niż przyzwolenie, to swojego rodzaju presja. Osoba, która przychodzi na imprezę i chce napić się soku lub herbaty, musi się tłumaczyć tak, jakby nie pijąc alkoholu robiła coś złego. Zdarza się, że ludzie dla świętego spokoju nawet zmyślają własnym znajomym, mówią np. że nie piją, bo biorą antybiotyki. Tymczasem to, że ktoś nie ma ochoty pić alkoholu, nie powinno budzić specjalnego zainteresowania, podobnie jak to, że ktoś nie lubi na przykład rzodkiewki.
Zdumiewa mnie również, jak bardzo bagatelizujemy problem picia. Traktujemy alkohol jak soczek. Gdyby zrobiła pani anonimowe badania, jeszcze przed ostatnimi tragicznymi wypadkami drogowymi, i zapytała, co Polacy myślą na temat prowadzenia samochodu po dwóch kieliszkach wina, to poziom przyzwolenia byłby ogromny. Pasażerowie pijanego kierowcy są współodpowiedzialni za wypadek: przecież oni wiedzą, co się dzieje! Nie chodzi mi o to, żeby straszyć ludzi alkoholem. Po prostu potrzebujemy więcej pracy nad tym tematem. Tak jak w pewnym momencie (może nawet przesadnie) zaakceptowaliśmy istnienie alergii i wpływ diety na zdrowie, tak samo powinniśmy zrozumieć działanie alkoholu i specyfikę uzależnienia.
Czy istnieje coś takiego jak alkoholizm typowo polski?
Jesteśmy w czołówce państw, które chowają problem pod pierzynę. Udajemy, że polski alkoholizm polega na piciu dużej ilości wódki przez ludzi ze społecznego marginesu, a to kosmiczna bzdura. Mamy wybiórczy obraz polskiego alkoholika. Chcielibyśmy wyleczyć ten alkoholizm, o którym pisze Pilch, tych alkoholików, o których są dramatyczne filmy, matki, które piją wódkę z butelek swoich dzieci. Takimi alkoholikami chcemy się zająć, ukarać ich albo (jeśli są artystami) współczuć im. Ale nie chcemy się zająć panem doktorem, panią prezes czy panem urzędnikiem. Nie chcemy w ogóle rozważyć alkoholizmu wśród ludzi, którzy funkcjonują „normalnie”, a jednocześnie piją w sposób nieodpowiedzialny i albo są już chorzy, albo za chwilę będą. I to jest właśnie źródło największych tragedii.
Jak zmieniło się spożycie alkoholu w Polsce po 1989? Czy pijemy więcej?
Według badań EZOP – Polska 11,9 proc. mieszkańców Polski w wieku produkcyjnym można zaliczyć do ogólnej kategorii nadużywających alkoholu. Nie oznacza to, że są uzależnieni. Liczbę tych ostatnich szacuje się na 600 tysięcy (czyli ok. 2,4 proc.). Zmieniło się także, jak pijemy i kto pije. Odchodzimy od stereotypowego modelu Polaka pochłaniającego wielkie ilości wódki w dużej grupie znajomych aż do utraty przytomności. Rozcieńczamy alkohol, pijemy go w coraz to nowych miejscach, pod różnymi postaciami. Stał się nieodłącznym elementem życia towarzyskiego. W stosunku do lat 80. zdecydowanie rośnie częstotliwość picia. Zwiększa się też liczba młodych kobiet, które mają problem z alkoholem.
Czy kobiety piją inaczej niż mężczyźni? Dlaczego ich alkoholizm jest społecznie ukryty?
Fascynujący obraz kobiecego alkoholizmu ukazany jest w książce „Picie. Opowieść o miłości” Caroline Knapp. Autorka zauważa, że kobiety mają większe skłonności do ukrywania swojego alkoholizmu. Z badań Fundacji Agory oraz naszej fundacji FIRST (www.fundacja-first.com) wynika, że zdecydowana większość kobiet pije w samotności. Kobiety stanowią 25 proc. pacjentów w placówkach lecznictwa odwykowego, a przecież nie wszystkie, które mają problem, zgłaszają się do tego typu ośrodków. Wiele trafia do sektora prywatnego, albo… do SPA. Według badań spora część uzależnionych kobiet miała też pijących rodziców lub jednego rodzica. Moim zdaniem to, że rośnie grupa uzależnionych wykształconych kobiet z wielkich miast wynika ze zmieniających się ról kulturowych. Kobiety chcą być samodzielne, natomiast nie zmienia się ciężar odpowiedzialności, jaki na nich spoczywa. To jest ogromna presja społeczna, która w jakimś stopniu może przyczyniać się do uciekania w picie. Oczekuje się od kobiet, że będą przez co najmniej 12 godzin na dobę idealnymi matkami, a jednocześnie stuprocentowo sprawne i aktywne zawodowo.
Problem alkoholizmu nie dotyczy jednak tylko zamożnych i zapracowanych „kobiet sukcesu” z wielkich aglomeracji…
W małych miastach działają inne stereotypy. Jeśli kobieta, żona i matka, zdecyduje się na terapię zamkniętą, to kiedy wraca do domu i rodziny, nie czeka na nią z rosołem mąż, a teściowa nie mówi „dobrze dziecko, że przestałaś pić, jak cudownie”. Także w telewizji obecny jest stereotypowy obraz kobiecego alkoholizmu. W wielu polskich serialach kobieta z odwyku to nieudolna pijaczka, której nigdy nie udaje się utrzymać abstynencji, i której trzeba pilnować. Czy o jakiejkolwiek innej chorobie mówimy w tak jednostronny, stereotypowy sposób?
Uwielbiam filmy Smarzowskiego, świetna była „Drogówka” i adaptacja powieści Pilcha „Pod Mocnym Aniołem” z pewnością też jest znakomita. Brakuje mi jednak filmów w innej konwencji – takich jak „28 dni” z Sandrą Bullock czy „Lot” z Denzelem Washingtonem. Nie chodzi o hollywoodzkie zadęcie, ale prezentowanie specyfiki uzależnienia. W tym ostatnim fenomenalnie pokazano, że nawet kiedy ma się zrujnowane przez alkohol życie prywatne, tkwi się po uszy w uzależnieniu, można mimo wszystko bohatersko uratować przed katastrofą samolot. Te dwa fakty się nie wykluczają. Warto jednak mieć świadomość, że mimo profesjonalizmu pilot pod wpływem alkoholu mógł skończyć tak samo dramatycznie jak pijany motorniczy kilka dni temu w Łodzi.
Na czym powinna polegać terapia alkoholowa?
Nikomu nie udało się jeszcze odkryć jednoznacznych przyczyn alkoholizmu, natomiast istnieje wiele skutecznych metod leczenia tej choroby. Dzisiaj już nikt nie mówi, że jedynym warunkiem rozpoczęcia leczenia jest całkowita abstynencja. Bardzo możliwe, że będzie ona konieczna na dalszym etapie, ale stwierdzono, że wielu ludzi nie ma szans załapać się na tę metodę leczenia, bo po prostu jest im za trudno od początku abstynencję utrzymywać. Istnieje co najmniej kilka form pomocy osobom uzależnionym, od najbardziej rozpowszechnionego Modelu Minnesota, poprzez terapię zintegrowaną i elementy wywiadu motywacyjnego, po redukcję szkód. Dostrzegam w środowisku terapeutów coraz większą otwartość na łączenie różnych możliwości i poszukiwanie najodpowiedniejszego dla konkretnej osoby wsparcia. To dobry trend – uważam, że każda próba leczenia, niezależnie od tego, czy człowiek będzie się kontrolował czy też dwadzieścia razy przewróci, zanim osiągnie cel, jest fantastyczna.
Jakie akcje społeczne mogą namawiać ludzi do podejmowania leczenia?
Nasza fundacja planuje w przeprowadzić w tym roku cykl warsztatów poświęconych problemowi uzależnienia w pracy. Przeznaczone będą głównie dla dyrektorów działów human resources i prezesów firm. Proszę mi wierzyć, że jest to temat wstydliwy. Przedstawiciele międzynarodowych korporacji chętniej zgłosili akces. Zaproszenie przedstawicieli polskich firm jest już trudniejsze. Mają obawy, że będziemy moralizować, a tymczasem chcemy po prostu porozmawiać o tym, co robić w pierwszej fazie choroby, jak pomagać uzależnionemu pracownikowi. Zwłaszcza, że uzależnienie – nie tylko od alkoholu – to problem XXI w.
Jak w Polsce traktuje się alkoholika w pracy?
Zwykle najpierw obserwuje się, co wyczynia i wszyscy świetnie się bawią. Potem dostrzega się, że jest inny niż reszta pijących. Ale jeszcze jest produktywny, skuteczny, więc się to lekceważy. A w przypadku niektórych zawodów – na przykład dziennikarstwa – nawet dobudowuje się do tego legendy, że on tak musi, bo chce być Jerofiejewem, Hemingwayem albo Bukowskim i za tym idzie cała ta ideologia, że „trzeba pić, żeby to wszystko unieść”. Na końcu, jak zaczyna być naprawdę źle, bo nieprzytomny pracownik pada łbem na klawiaturę komputera albo zaczyna śmierdzieć, po prostu wyrzuca się go z pracy.
Człowiek, który zaczyna mieć problem z alkoholem, bardzo rzadko dostaje od pracodawcy ofertę pomocy. A przecież lepiej mu pomóc, mieć z powrotem fantastycznego pracownika, niż pozwolić mu dojrzeć w tej chorobie. To jest potwornie smutne i sprawia, że mimo dużej liczby ośrodków zajmujących się pomocą osobom uzależnionym, nasza oferta leczenia nie jest wystarczająca. Jeśli chodzi o grupę HFA (ang. high-functioning alcoholic, to znaczy alkoholików, którzy są w stanie utrzymać pracę, dobre relację z ludźmi itd., mimo nadużywania alkoholu), to dopiero raczkujemy. Społecznie też przyzwalamy takim osobom na picie, dopóki nie popełnią jakiegoś poważnego wykroczenia albo błędu, jak na przykład wypadek samochodowy pod wpływem alkoholu. No chyba że są przedstawicielami którejś seksownej medialnie grupy – jak aktorzy, politycy czy księża. Wówczas zwracamy na ich problemy baczniejszą uwagę, ale bynajmniej nie po to, by im pomóc, ale raczej oskarżyć.
Jak powinna się zachowywać rodzina uzależnionego? Czy można nakłonić go, by poszedł na terapię?
Jest taki mądry napis w wielu ośrodkach odwykowych w Stanach Zjednoczonych dla bliskich, którzy przyjeżdżają odwiedzić chorych: „Nie przez ciebie pił i nie dla ciebie przestanie”. Zdarza się, że ktoś pójdzie się leczyć z powodu rodziny, natomiast trzeba uświadomić bliskim, że nie da się wytrzeźwieć za kogoś. Co mogłabym polecić każdej osobie będącej w związku z alkoholikiem lub alkoholiczką? Tak zwaną „twardą” miłość, czyli pozwolenie na ponoszenie konsekwencji choroby. Pozwolić się spóźnić do pracy, pozwolić zawalić sprawy.
Dlaczego tak należy postępować?
To jest choroba, w której głowa działa w zupełnie przeciwnym kierunku niż my, ona nie jest po naszej stronie, próbuje robić nieprawdopodobną gimnastykę, żeby naginać fakty w sposób usprawiedliwiający picie. Jeśli osoba, która kocha, da się w to wmanewrować i uwierzy, że to wszystko przez pracę, przez stres, przez inne rzeczy, to choć myśli, że wspiera pacjenta, de facto wspiera chorobę. Najlepsze, co może zrobić rodzina, to pójść do terapeuty i zapytać, jak postępować, nie dla alkoholika, tylko dla siebie, żeby nie dać się ponieść, żeby nie tańczyć jak nam choroba zagra. Najsmutniejsze są rodziny, gdzie przez lata „tańczą” dorośli, przy tym się wychowują dzieci, bo wszyscy zastanawiają się nad tym, jak powstrzymać tego cudownego człowieka przed piciem.
* Tatiana Mindewicz-Puacz, psychoterapeutka, szefowa Fundacji Innowacyjnych Rozwiązań Społecznych i Terapeutycznych – FIRST (www.fundacja-first.com), która zajmuje się m.in. tematyką uzależnień, współtwórczyni kampanii „AlcoSfery. Picie w biznes-klasie” (www.alcosfery.org).
** Emilia Kaczmarek, doktorantka w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.