Szanowni Państwo,

„Polacy w czasach PRL stali się jednym z najbardziej rozpitych narodów na świecie”*. Na poparcie tego stwierdzenia nie tylko z łatwością znajdujemy twarde dane, ale także liczne dzieła sztuki: wysokiej oraz niskiej. Dziś, oglądając filmy Marka Koterskiego czy Wojciecha Smarzowskiego, można odnieść wrażenie, iż pod tym względem III RP stanowi nieodrodną córę komunistycznej poprzedniczki. Pytanie, czy to tylko problem poprzednich pokoleń.

1Odpowiedź brzmi: nie. Według badań EZOP-Polska alkoholu nadużywa co piąty mężczyzna w wieku produkcyjnym. Z drugiej strony, według badań WHO cytowanych w raporcie Związku Pracodawców Polskiego Przemysłu Spirytusowego, pijemy mniej niż Niemcy, Francuzi czy Czesi. Ale, nawet jeśli zmienia się struktura spożywanych trunków i jak grzyby po deszczu powstają kluby Anonimowych Alkoholików, wciąż pozostajemy krajem, w którym alkoholizm błędnie uznawany jest za problem tylko niektórych grup społecznych. Tymczasem można zaryzykować stwierdzenie, że w każdej polskiej rodzinie jest przynajmniej jedna osoba, która z alkoholem miała lub ma problemy.

Już za kilka dni na ekrany kin trafi ekranizacja nagradzanej powieści Jerzego Pilcha. „Osiemnaście razy leżałem na oddziale deliryków, w końcu doktor Granada w majestacie swej władzy i w majestacie swej atletyczności wydał polecenie, by mnie więcej nie przyjmowano. Byłem nieuleczalny – to pestka, nikt nie jest uleczalny (zwłaszcza zdrowi są nieuleczalni), ale ja nie rokowałem, nie było we mnie woli poprawy, nie chciałem nie pić” – czytamy w „Pod Mocnym Aniołem”. Artyści dodają problemowi alkoholowemu estetycznego polotu od dawna. Przestrogi przed upijaniem wydają się jednak osobliwie dwuznaczne, tak jak w genialnych powieściach o alkoholikach: „Moskwa – Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa czy „Pod wulkanem” Malcolma Lowry’ego.

Spróbujmy zatem odczarować polskie picie, zamiast ujmować je tylko jako domenę marginesu i bohemy. W jaki sposób zmieniło się po 1989 r.? Kogo dotyczy problem alkoholizmu i jaka jest skala zjawiska nazywanego DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików)? I co statystyki spożycia alkoholu mówią o tzw. tradycyjnej polskiej rodzinie?

Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka i terapeutka, w rozmowie z Karoliną Wigurą polemizuje z tezą o wpływie Polski Ludowej na polskie picie. Opowiada o znacznie głębszych, wzajemnie powiązanych przyczynach polskiego picia: wychowaniu w braku poczucia własnej wartości, charakterystycznych narzędziach kontroli społecznej, częściowo także o specyficznie polskiej odmianie katolicyzmu.

Tatiana Mindewicz-Puacz, znana z badań nad alkoholizmem w tak zwanych wysokich sferach w polskim społeczeństwie, opowiada Emilii Kaczmarek o przemilczaniu nałogu wśród szefów korporacji, świetnie ubranych biznesmenów – i ukrytym piciu kobiet.

Błażej Popławski z „Kultury Liberalnej”  śledzi polską socjalizację w towarzystwie alkoholu. Tym intensywniejszą, że rynek nie pozostaje w tyle za stylami konsumpcji wśród młodzieży. „Alkohol zyskuje «dizajn», opakowania stają się «trendy». Przed meczem nietrudno dostać «czteropak» z flagą narodową czy proporczykiem klubu. Taka jest współczesna kultura konsumerystyczna – egalitarna, ludyczna, adresowana do młodych junaków i rzadko refleksyjna”.

Maciej Nowak uderza jednak w ton polemiczny. Oczywiście nie jest tak, że Polacy w ogóle nie mają kłopotu z alkoholem. Wręcz przeciwnie, mają go tysiące, dziesiątki tysięcy, a może i setki tysięcy ludzi w naszym kraju. „Ale to na pewno nie jest metafora polskiego losu. To tylko wygodna i łatwa wizja zarządców naszej zbiorowej wyobraźni”.

Natomiast karnistka Monika Płatek zastanawia się, w jaki sposób na gruncie prawa ograniczać groźne oddziaływanie alkoholu. „Zapełniamy więzienia młodymi ludźmi, ciekawskimi użytkownikami marihuany udając, że rozprawiamy się z dealerami. Udając, że alkohol nie jest narkotykiem, milcząc o dochodach, jakie przynosi do budżetu, tworzymy, a nie rozwiązujemy, problemy”. Jakie rozwiązanie prawne proponuje zatem karnistka? Przekonajcie się Państwo sami.

Zapraszamy do lektury!

Jarosław Kuisz

***


1. EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA: Polska XXI w. to kraj dzieci i żon alkoholików
2. TATIANA MINDEWICZ-PUACZ: Traktujemy alkohol jak oranżadę
3. BŁAŻEJ POPŁAWSKI: Polskie pijaństwo
4. MACIEJ NOWAK: Huż piper na wodę!
5. MONIKA PŁATEK: Lepiej być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym


Polska XXI w. to kraj dzieci i żon alkoholików

O głębokich kulturowych przyczynach alkoholizmu, terapiach uzależnień i tym, jak dorosłe dzieci alkoholików modernizują dzisiejszą Polskę, z Ewą Woydyłło-Osiatyńską rozmawia Karolina Wigura.

Karolina Wigura: Dlaczego Polak pije? Czy robi to z innych przyczyn niż Niemiec, Rosjanin albo Amerykanin?

Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Nie. Na pewno mamy swoje kulturowe, specyficzne cechy, ale mylne byłoby podejście, że nas, Polaków, wyróżnia jakaś szczególna „narodowa przypadłość pijacka”. Ludzie mieszkający w różnych częściach świata inaczej metabolizują alkohol – to wiąże się z biologią, chemią, klimatem. Nie absolutyzowałabym jednak tych czynników. O wiele ważniejsze są style życia i konsumpcji. A one nie różnią się zbytnio.

Jakie role społeczne odgrywa alkohol?

Zasadniczo dwie. Po pierwsze, dodaje nową jakość przyjemności – ważnej zarówno dla jednostki, jak i dla grupy, w obrębie której ta jednostka funkcjonuje. Dzięki alkoholowi na świecie urodziły się miliardy dzieci, zawarto bardzo wiele przyjaźni. Alkohol jest fantastycznym sposobem na zbliżanie ludzi, ze względu na swoje działanie chemiczne. Działa on na naszą korę mózgową – tę część mózgu, w której zapisane są różne ostrzeżenia, wzorce kultury, normy prawne, moralne – czasowo je wyłączając. W efekcie znika skrępowanie społecznymi konwenansami, pojawia się rozluźnienie, zwiększa się zuchwałość, odwaga, a zatem te cechy, które są cenione i pożądane. Dzięki alkoholowi wzrasta zdolność do wchodzenia w interakcje z innymi, ale zarazem maleje ich racjonalność.

A druga rola alkoholu, o której pani wspomniała? Równie pozytywna?

Dla jednych alkohol to uzupełnienie, dla innych warunek konieczny do zabawy czy – patrząc szerzej – całego życia. Dla niektórych picie staje się wartością samą w sobie, a nie dodatkiem. Na tym właśnie polega alkoholizm – na wyparciu innych celów, innych wartości. I tu uwaga: przedawkować można każde lekarstwo i każdą używkę, nie tylko alkohol. Na taki błąd wielu z nas sobie w życiu pozwoliło i „świat nie runął”.

Zatem dopóki akt ten jest jednorazowy, sporadyczny, nie ma w nim nic złego. W stwierdzeniu tym tkwi jednak pułapka, bo „okolicznościowość” dla jednej osoby to już „codzienność” dla drugiej.

Nie chodzi mi jedynie o częstotliwość, lecz także o skutki społeczne. To taki wzmocniony imperatyw Kanta: ludzi oceniamy i po pobudkach, i po skutkach ich działalności. Chwilowe odurzenie nie stanowi problemu pod warunkiem, że człowiek pod wpływem alkoholu nie próbuje podejmować ryzykownych – dla niego i otoczenia – działań. Alkohol oszukuje człowieka w tym sensie, że daje fałszywe przekonanie o większej „mocy”, podczas gdy rzeczywista sprawność organizmu obniża się. I refleks, i uwaga, i czujność, i fizyczne umiejętności są pod wpływem alkoholu gorsze. Niestety, ludzie dają się łatwo uwieść alkoholowi. Ten aspekt spożywania wyskokowych trunków – złudne przekonanie o wzroście własnej siły – stało się ponurą wizytówką Polaków.

CZYTAJ DALEJ

* Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka, terapeutka uzależnień. Autorka wielu książek, m.in. „Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień”, „My – rodzice dorosłych dzieci”, „O alkoholizmie”, „Poprawka z matury”.

** Karolina Wigura, szefowa działu politycznego „Kultury Liberalnej”, adiunktka w Instytucie Socjologii UW.

*** Współpraca: Błażej Popławski, Viktoriia Zhuhan, Michał Jędrzejek.

Do góry

***

Traktujemy alkohol jak oranżadę

„Jesteśmy w czołówce państw, które chowają problem pod pierzynę. Udajemy, że polski alkoholizm polega na piciu dużej ilości wódki przez ludzi ze społecznego marginesu, a to kosmiczna bzdura” – mówi Tatiana Mindewicz-Puacz w rozmowie z Emilią Kaczmarek.

Emilia Kaczmarek: Czy istnieją jakieś uniwersalne kryteria alkoholizmu? Czy chodzi o upijanie się czy wystarczy regularne, choć „kulturalne” picie?

Tatiana Mindewicz-Puacz: Alkoholizm to specyficzna choroba, bo pacjent musi sam siebie zdiagnozować. Jeżeli ktoś leży w rowie i uważa, że doskonale kontroluje sytuację, to nie ma sensu go leczyć. Natomiast komuś, kto pije jednego drinka co wieczór, ale czuje, że ma problem, trzeba pomóc. Popadanie w uzależnienie to jest taki moment, w którym alkohol zajmuje na tyle ważne miejsce, że zaczynamy rezygnować z innych rzeczy po to, żeby się napić i jednocześnie upieramy się, że wcale tego nie robimy. To oczywiście nie są medyczne kryteria alkoholizmu, ale objawy tego, że tracimy kontrolę nad piciem. Czy dostępne w internecie testy na alkoholizm są coś warte? Jak najbardziej. Sam fakt, że je robimy, też o czymś mówi. Jeśli lubię zielony groszek, to nie przychodzi mi do głowy, żeby sprawdzić, czy nie jestem od niego uzależniona. Rzadko spotykam osoby, które nie mają problemu z alkoholem i są po prostu żywo zainteresowane tym, czy wszystko z nimi w porządku. Często robimy te testy, bo przeczuwamy, że coś jest nie tak, a potem racjonalizujemy sobie wynik, myślimy – „No tak, według tego testu wszyscy są alkoholikami”.

 

2

Jakie fizyczne objawy może mieć osoba, która regularnie pije i czy w ogóle musi jakieś mieć?

Pyta pani o to, czy można być alkoholikiem i nie mieć typowych objawów, takich jak boląca wątroba czy czerwony nos? Oczywiście, że tak. Co więcej, tych alkoholików, którzy mają tak silne, widoczne objawy jest zaledwie kilka procent! Cała reszta to ci wszyscy, którzy po prostu nie potrafią funkcjonować bez alkoholu, choć na pozór wydają się „normalni”. Bo co to jest za funkcjonowanie, kiedy ktoś po raz trzeci przekłada spotkanie, bo boli go głowa lub niecierpliwi się, kiedy w lodówce nie ma niczego z procentami? Czy można powiedzieć, że jego kondycja jest dobra? Z pewnością nie, nawet jeśli daleko mu do „czerwonego nosa”.

Jakie znaczenie dla alkoholizmu w naszym kraju ma tradycyjne utożsamianie polskości z piciem alkoholu?

Największe znaczenie ma społeczne przyzwolenie na picie w różnych okolicznościach. To nawet więcej niż przyzwolenie, to swojego rodzaju presja. Osoba, która przychodzi na imprezę i chce napić się soku lub herbaty, musi się tłumaczyć tak, jakby nie pijąc alkoholu robiła coś złego. Zdarza się, że ludzie dla świętego spokoju nawet zmyślają własnym znajomym, mówią np. że nie piją, bo biorą antybiotyki. Tymczasem to, że ktoś nie ma ochoty pić alkoholu, nie powinno budzić specjalnego zainteresowania, podobnie jak to, że ktoś nie lubi na przykład rzodkiewki.

Zdumiewa mnie również, jak bardzo bagatelizujemy problem picia. Traktujemy alkohol jak soczek. Gdyby zrobiła pani anonimowe badania, jeszcze przed ostatnimi tragicznymi wypadkami drogowymi, i zapytała, co Polacy myślą na temat prowadzenia samochodu po dwóch kieliszkach wina, to poziom przyzwolenia byłby ogromny. Pasażerowie pijanego kierowcy są współodpowiedzialni za wypadek: przecież oni wiedzą, co się dzieje! Nie chodzi mi o to, żeby straszyć ludzi alkoholem. Po prostu potrzebujemy więcej pracy nad tym tematem. Tak jak w pewnym momencie (może nawet przesadnie) zaakceptowaliśmy istnienie alergii i wpływ diety na zdrowie, tak samo powinniśmy zrozumieć działanie alkoholu i specyfikę uzależnienia.

Czy istnieje coś takiego jak alkoholizm typowo polski?

Jesteśmy w czołówce państw, które chowają problem pod pierzynę. Udajemy, że polski alkoholizm polega na piciu dużej ilości wódki przez ludzi ze społecznego marginesu, a to kosmiczna bzdura. Mamy wybiórczy obraz polskiego alkoholika. Chcielibyśmy wyleczyć ten alkoholizm, o którym pisze Pilch, tych alkoholików, o których są dramatyczne filmy, matki, które piją wódkę z butelek swoich dzieci. Takimi alkoholikami chcemy się zająć, ukarać ich albo (jeśli są artystami) współczuć im. Ale nie chcemy się zająć panem doktorem, panią prezes czy panem urzędnikiem. Nie chcemy w ogóle rozważyć alkoholizmu wśród ludzi, którzy funkcjonują „normalnie”, a jednocześnie piją w sposób nieodpowiedzialny i albo są już chorzy, albo za chwilę będą. I to jest właśnie źródło największych tragedii.

Jak zmieniło się spożycie alkoholu w Polsce po 1989? Czy pijemy więcej?

CZYTAJ DALEJ

* Tatiana Mindewicz-Puacz, psychoterapeutka, szefowa Fundacji Innowacyjnych Rozwiązań Społecznych i Terapeutycznych – FIRST (www.fundacja-first.com), która zajmuje się m.in. tematyką uzależnień, współtwórczyni kampanii „AlcoSfery. Picie w biznes-klasie” (www.alcosfery.org).

** Emilia Kaczmarek, doktorantka w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

Do góry

***

Błażej Popławski

Polskie pijaństwo

„Nie piję, bo lubię smak wódki”. Takie zdania usłyszeć można z ust osób, których o nadużywanie alkoholu nigdy byśmy nie posądzili, a które z trudem walczą z nałogiem. Schludni sąsiedzi, znajomi z pracy – ich zachowanie kontrastuje ze stereotypowym wizerunkiem dworcowego pijaczka. Różni ich strój, sposób wyrażania się, zapach. Łączy autodestrukcyjna ucieczka w alkohol.

Nazywanie alkoholizmu chorobą społeczną jest niepotrzebnym truizmem. Polacy oswoili ten problem doskonale. Badacze społeczni podejmujący się opisania przyczyn i charakteru polskiego alkoholizmu przypominają zwykle rolę przymusu propinacyjnego [1], epoki PRL, a w XXI wieku – wskazują na izby wytrzeźwień, kliniki odwykowe, czy kluby anonimowych alkoholików. Problem społeczny został zdiagnozowany, stworzono także narzędzia, które mają go eliminować. Nie każdemu jednak walka z patologią jest na rękę. I nie o zatwardziałych i krnąbrnych alkoholików tu chodzi, lecz o instytucje socjalizujące Polaków alkoholowo i firmy zarabiające krocie na rytuale picia.

Trunek społeczny

Wrzucenie do jednego worka pijaczka z „winem marki wino” i przedstawiciela establishmentu sączącego whisky ma sens. Być może osoby te kupują alkohol w różnych sklepach, spożywają go w inny sposób – piją dostojnie lub szybko, na „raz” lub na „dwa”. Czynią to jednak z tego samego powodu. Nauczyli się tego w interakcjach z innymi. W pojedynkę alkoholu odkryć się nie da. Wspiera nas społeczeństwo, a polskie jest w tej kwestii bardzo pomocne.

Kiedy Polacy zaczynają pić alkohol? Chciałoby się powiedzieć, że w gimnazjum, bo to sugerować mogą regularnie przeprowadzane badania wśród młodzieży. Niestety, alkohol trafia do organizmu znacznej części Polaków już w łonie matki. O tym badań na próbie reprezentatywnej nie ma.

Kobiety – statystycznie – piją alkohole słabsze niż mężczyźni. „Przecież alkohol w piwie nie jest taki groźny jak w wódce” – głosi prawda ludowa, która łatwo uwodzi przedstawicieli obu płci. Szampan na Sylwestra, piwo do grilla – są akceptowalne. Ostatnimi laty do sklepów trafia coraz więcej mieszanek piwa i soku, w klubokawiarniach zamówić można piwo ze Spritem. To już nie alkohol…

Drugi etap inicjacji alkoholowej statystycznego Polaka przypada na czas szkoły podstawowej. Rytuał przejścia, dowód dojrzałości – pić trzeba, bo tak postępują dorośli. A papierosy stają się coraz mniej modne. Ważne by nie utracić kontroli nad piciem, nie paść pod stołem. Sporadyczne sytuacje zataczania się, czy utrata pamięci to – zdaniem młodzieży – nie objawy początkowej fazy alkoholizmu, lecz potwierdzenie udanej imprezy. (Lekarze oczywiście twierdzą inaczej). Także częstotliwość spożycia w świadomości tej grupy społecznej nie odgrywa większej roli. Liczy się odporność i sarmacka fantazja. Tak wyglądają młodzieńcze sympozjony – świetnie odzwierciedlające oczekiwania grupy rówieśniczej.

Zauważyć trzeba, że rynek nie pozostaje w tyle za stylami konsumpcji wśród młodzieży – alkohol zyskuje „dizajn”, opakowania stają się „trendy”. Przed meczem nietrudno dostać „czteropak” z flagą narodową czy proporczykiem klubu. Sport, młodość, witalność – triady tej nie psuje alkohol. Taka jest współczesna kultura konsumerystyczna – egalitarna, ludyczna, adresowana do młodych junaków i rzadko refleksyjna.

Swoboda wyboru

Czasy gimnazjum i liceum to już świat w pełni „dorosły”. Studniówki, bale maturalne – ich elementem stało się przemycanie alkoholu i skryte popijanie. Tajność buduje świadomość chwil wyjątkowych. Osiemnastki bezalkoholowe w Polsce są równie popularne, co śluby z sokiem jabłkowym do schabowego. Alkohol powoli wrasta w codzienność, pomaga wchodzić w interakcje, kształtują się gusta i guściki.

Wydaje się, że nastolatkowie i osoby w wieku 18-25 to ostatni bastion przemysłu spirytusowego. Oni jeszcze piją wódkę, bo „tak trzeba”. Potem już można sobie pozwolić na spożycie innych alkoholi – presja rówieśników zmniejsza się, wódka „przestaje smakować”. Zjawisko to częściowo tłumaczy spadek rentowności gorzelni w Polsce w minionej dekadzie – potrzeby klasy średniej ewoluują, stają się bardziej „internacjonalne”.

W ostatnich latach najbardziej wzrosło spożycie whisky – oswajamy się z nią na poziomie studiów, powoli przenosząc nowe wzorce konsumpcji do domu. Uczą nas pić tego trunku tysiące migrantów, wracających z wyspiarskich „saksów”. Whisky to modny prezent, rzekomo trudno jest się nią upić, bo „na szoty nie wchodzi”.

Alkohole mocniejsze zostają także zastępowane słabszymi, na które społeczne przyzwolenie jest większe. Niepostrzeżenie w miastach rozwinęła się sieć winiarni, a Polacy nauczyli się, że napoje te nie dzielą się jedynie na „słodkie” i „wytrawne”. Najszybciej wiedzę w tej materii zyskują kobiety – do nich adresowana jest półka win, wódek kolorowych oraz gotowych drinków. Warto także zauważyć, że Polki zwykle konsumują alkohol w większym towarzystwie, dla zabawy – dorośli mężczyźni w mniejszych grupach i dla odstresowania. [2].

Co ciekawe, wykształcenie powoli przestaje być zmienną różnicującą konsumentów alkoholi. Owszem, biorąc pod uwagę ogólne zyski ze sprzedaży napojów wyskokowych, głównym celem producentów będą nadal grupy słabiej wykształcone, bo one stanowią większość w społeczeństwie. Jednakże to wśród osób z wykształceniem wyższym statystycznie jest najwięcej pijących. A grupa ta rośnie z roku na rok.

Drugie zjawisko, które dawno dostrzegli producenci, to wyraźna negatywna korelacja między wiekiem a poziomem spożycia: starsi piją coraz mniej. Wydaje się zatem, że przyszłość branży alkoholowej zapewnią osoby w wieku średnim, dobrze wykształcone i relatywnie wyżej usytuowane na drabinie społecznej, mieszkańcy większych ośrodków miejskich, którzy pod most trafiają jedynie podczas wycieczki na rolkach.

Mówienie o polskim alkoholizmie jest ważne i może odgrywać rolę edukacyjną, ale do kogo ma właściwie trafiać? Do alkoholików w izbach wytrzeźwień? Lepiej by poprawnie ten przekaz zrozumiały dzieci i… przedstawiciele klasy średniej – to oni naiwnie sądzą, że problem dotyczy tylko społecznego marginesu.

Przypisy:

[1] Obowiązujące w Polsce od końca XV w. prawo zmuszające chłopów do zakupu określonej ilości alkoholu i wyłącznie w określonych miejscach, wskazanych przez lokalnego pana.

[2] Jednocześnie, jak zwraca uwagę w wywiadzie opublikowanym w tym numerze „Kultury Liberalnej” Tatiana Mindewicz-Paucz „kobiety mają większe skłonności, aby ukrywać swój alkoholizm”, a wiele z nich pije w samotności.

* Błażej Popławski, dr historii, socjolog, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.

3

Do góry

***

Maciej Nowak

Huż piper na wodę!

Tuż przed końcem zeszłego roku odbyła się w Teatrze Polskim w Bydgoszczy premiera „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Marcina Libera. Butelki wódki i nieustające pijaństwo były jednym z głównych motywów przedstawienia. Pije w nim Panna Młoda, pije Radczyni, pije Klimina, pije Gospodyni i pije Rachela. Pije Pan Młody, pije Poeta, pije Dziennikarz, pije Ksiądz, pije Czepiec, pije Wojtek, pije Gospodarz. Pije, zgodnie z intencjami Wyspiańskiego, Nos, ale również – Jaśko i sam Wernyhora. Piją wszyscy weselnicy, a na widowni żal, że gorzałczyny nikt nie zaproponował publiczności. W oryginalnej wersji finału Chochoł każe Jaśkowi, który zgubił złoty róg ,,bez tom wieche z pawich piór”, powyjmować z rąk weselnych gości postawione na sztorc kosy, by wyrwać ich z bezwładu i bierności. U Libera Jaśko wyrywa towarzystwu z palców kieliszki wódki i rzuca je ze złością na proscenium.

Narodowy czar nie prysł jednak tak łatwo i przelał się na Nowy Rok. Od początku 2014 r. mamy w mediach nieustającą kaskadę informacji o nadużywaniu przez Polaków wódki, spowodowanych tym tragediach i sprowokowanych tym pomysłach polityków na zbawienie polskiego ludu od grzechu opilstwa. Wszyscy potrząsają z oburzeniem głowami, prasa popularna opisuje pijanych sprawców wypadków samochodowych coraz bardziej niewybrednymi określeniami, premier proklamuje alkoholowy stan wyjątkowy. Wzmożenie moralne faluje biustami Polek i zaciska pięści Polaków. Hańba! Hańba! Hańba!

Tyle tylko, że emocje owe nie mają wiele wspólnego z tym, co pokazują zarówno statystyki, jak i obserwacja uczestnicząca każdego z nas, kto z lubością wsłuchuje się w gulganie baśniowych płynów w szyjce butelki. Po pierwsze – i tutaj badania ilościowe nie pozostawiają żadnych wątpliwości – pijemy zasadniczo mniej niż kiedyś, a także – cóż za upokorzenie! – zajmujemy w tym względzie jakąś wstydliwie słabą pozycję pośród innych społeczeństw Unii Europejskiej. W przeliczeniu na czysty spirytus Polacy spożywają obecnie dużo mniej niż Finowie, Szwedzi, Duńczycy, Brytyjczycy, a nawet Hiszpanie i Francuzi. Te wyliczenia łatwo potwierdzić porównaniem weekendowych nocy Warszawy z Londynem, Edynburgiem czy Helsinkami. Czy zdarzało się Państwu kiedykolwiek widzieć na naszych ulicach takie sceny pijaństwa i poniewierki, jak w wymienionych stolicach? No może, poza Krakowem, gdzie królują jednak alkoholowi turyści z Wysp. A w ogóle już nie ma co wspominać o licznej pijanej młodzieży, leżącej pokotem w niedzielne ranki na deptakach, stacjach kolejowych i skwerach Tokio.

Polacy piją alkohol tak jak wszyscy inni ludzie na świecie. Czasami za dużo, zazwyczaj jednak – w europejskiej, kulturowej normie. Piją do jedzenia, w trakcie spotkań towarzyskich, przy okazji świąt rodzinnych i religijnych, w coraz liczniejszych i coraz lepszych restauracjach. To być może zasługa restrykcyjnej i konsekwentnie od dziesięcioleci wprowadzanej w życie ustawy o wychowaniu w trzeźwości. To także skutek zmian gospodarczych, społecznych, obyczajowych, które sprawiły, że konsumenci z klasy średniej i wyższej sięgają po alkohole gatunkowe, drinki, wino, piwo, a ostatnio cydr. Piją mniej forsownie, a przynajmniej – mają poczucie, że tak powinni, bo pijaństwo stało się czynnikiem stygmatyzującym. Poza ekscesami posłów i artystów pijaństwo kojarzy się polskiej opinii publicznej z klasą ludową, ze środowiskami defaworyzowanymi i patologicznymi. Na umór piją przecież wiejscy rowerzyści, bezdomni i bezrobotni, mieszkańcy popegieerowskich wsi, czyli ci wszyscy, którzy nie mieszczą się w naszej radosnej wizji liberalnej klasy średniej.

Wódka jest fetyszem, który skupia wiele polskich strachów, kompleksów i niespełnień. Wygodnym straszakiem, z którego negatywną rolą nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie dyskutował. Polaków rozpijali przecież zaborcy, potęga złowrogiej komunistycznej władzy też ugruntowana była na powszechnym dostępie do wódki. Problem w tym, że popularyzacją pijaństwa, które stało się rzeczywiście plagą niższych warstw społecznych od połowy XIX wieku, zajmowały się przede wszystkim tutejsze elity. Gdy zyski z upraw rolnych w tradycyjnie zarządzanych majątkach ziemskich, zaczęły się drastycznie kurczyć, postawiono na rozwój dworskich gorzelni. By zapewnić im odpowiedni zbyt chłopstwo było w rozmaity sposób nakłaniane do spożywania przemysłowo wytwarzanej wódki, która nie należała do tradycyjnych wiejskich napojów. Jedno z towarzystw ziemskich w Galicji zorganizowało nawet kampanię informacyjną na rzecz korzyści zdrowotnych, wynikających z wypicia kilku kieliszków czyściochy dziennie. Funkcjonował też model wiejskiej karczmy, w której płaciło się za wstęp, upoważniający do spożycia dowolnej ilości monopolki. A czy pamiętacie sympatię dla wódki wśród elit 20-lecia międzywojennego? Wielki Mieczysław Fogg śpiewał wprost: ,,Szkoda nocy, szkoda dnia, noc jest taka krótka, tam gdzie wódka, tam i ja tam, a gdzie ja tam i wódka”. A nie była to ani jego jedyna piosenka na ten temat, ani jedyna z repertuaru estradowego tamtej epoki.

Związek władzy i klas rządzących z wpływami z produkcji alkoholu trwa nieustannie. Widać to w budżecie państwa, ale również na poziomie symbolicznym. To skomplikowana gra, pozwalająca utrzymywać społeczeństwo, a szczególnie jego klasy niższe, w poczuciu winy i nieodwołalnej kary. W Polsce widać to bardzo wyraźnie m.in. na przykładzie izb wytrzeźwień, które mimo, że stanowią oczywiste i bezprawne ograniczenie wolności osobistej, nie poddawane są szerszej krytyce. Z ich istnieniem nie tylko wszyscy się pogodzili, ale wręcz uznaje się za oczywistą konsekwencję plagi pijaństwa, która dręczy polski naród. Sęk w tym, że reprodukując od dziesięcioleci tę opinię sami wikłamy się w chocholi taniec. Tysiące, dziesiątki tysięcy, a może i setki tysięcy Polaków mają problem z alkoholem, cierpią z powodu jego nadużywania, niszczą swoje zdrowie, pozycję zawodową i relacje z najbliższymi. Ale to na pewno nie jest metafora polskiego losu. To tylko wygodna i łatwa wizja zarządców naszej zbiorowej wyobraźni.

A zatem huż piper na wodę!, jak wznosił swój ulubiony toast wielki aktor Jerzy Leszczyński.

Znajdziecie mnie przy barze.

* Maciej Nowak, teatrolog, krytyk teatralny i kulinarny, aktor niezawodowy.

Do góry

***

Monika Płatek

Lepiej być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym

Lepiej jest być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym. O wiele łatwiej być bogatym i zdrowym, nie będąc uzależnionym. Niezależnie od tego, czy tym narkotykiem jest alkohol, czy marihuana.

Łatwiej jest być zdrowym, jeśli nie grozi nam spotkanie z pijanym kierowcą. Życie ludzkie jest cenne. Jeśli ktoś koniecznie chce z niego zrezygnować, niech się powiesi. Pochowamy go i opłaczemy. Jednak wsiadając za kierownicę po kielichu, trzeba pamiętać, że to… nieprzyzwoite, niestosowne, niewłaściwe, bo zagraża się zdrowiu i życiu tych, którzy chcą żyć, i to żyć zdrowo.

Francuzi mogą pić wino do kolacji i mimo to prowadzić? Możliwe, ale my jesteśmy w Polsce. W Polsce częściej niż we Francji ludzie giną pod kołami samochodów. Nie porównujmy się więc do Francji. Nie wypada.

Co współcześnie zagraża człowiekowi? O gradacji zagrożeń regularnie piszą badacze współpracujący z brytyjskim „Lancetem”. Na skali szkodliwości od 0 [nieszkodliwe], po 3 [bardzo szkodliwe], za najgroźniejszą uznano heroinę, następnie kokainę i tuż za tymi dwiema uplasowano alkohol. Za mniej groźne od alkoholu uznano amfetaminę i tytoń. Za jeszcze mniej szkodliwe od tytoniu: marihuanę, LSD, sterydy anaboliczne i ekstazy.

Biorąc pod uwagę wszystkie szkody towarzyszące uzależnieniom, za najbardziej szkodliwy uznano oczywiście alkohol. Dlaczego? Ponieważ przyczynia się on do szeregu szkód pośrednich: od niszczącego wpływu na osoby bliskie uzależnionego, współuzależnienia, destrukcyjnych zachowań pod wpływem alkoholu, krzywdzących osoby przypadkowe (od niekulturalnych zaczepek przez agresywne ataki po uszkodzenia cielesne i śmierć w wyniku kolizji drogowych). Lista ta jest długa i każdy z nas może uzupełnić ją o kolejne zagrożenia.

Szacowanie strat moralnych, finansowych i kulturowych – w warunkach, gdy alkohol i jego nadużywanie stało się składnikiem życia codziennego – nie pozostawia wątpliwości, która używka jest najgroźniejsza dla Polaków.

Tak jest w społeczeństwie polskim, ale nie inaczej jest i w wielu innych krajach. Można fenomen ten tłumaczyć historią, tradycją, nawykami kulturowymi. Każde z tych tłumaczeń będzie prawdziwe i żadne nie zmienia faktu, że to z alkoholem przede wszystkim, a nie z marihuaną, mamy problem w polskim społeczeństwie.

Czy można zakazywać spożywania alkoholu? Wydaje się, że samo podniesienie akcyzy mogłoby doprowadzić do zamieszek w kraju nad Wisłą. Zatem zakazy nie wchodzą w grę. Czy można więc zakazywać marihuany? Nie, ale podobnie jak w przypadku alkoholu – nie oszukiwać się co do jej możliwych szkodliwych efektów działania. Czy zakazywać jazdy pod wpływem takich narkotyków jak alkohol i marihuana? Tak, tutaj potrzebna jest i wyobraźnia prawodawcy, i konsekwencja w kształtowaniu postaw społecznych.

Zapełniamy więzienia młodymi ludźmi, „ciekawskimi” lub „rekreacyjnymi” użytkownikami marihuany, udając, że rozprawiamy się z zagłębiem narkobiznesu. Wiemy, że to nie dealerzy, ale… czy to istotne? Wykorzystujemy przecież okazję, by pochwalić się imponującą statystyką wykrywalności i skazań. Sprawiamy wrażenie, że działamy i jesteśmy sprawni.

Udając z kolei, że alkohol nie jest narkotykiem, przemilczając dochody, jakie przynosi do budżetu i koszta szkód, jakie wyrządza, tworzymy, a nie rozwiązujemy problemy.

* Monika Płatek, prawniczka i wykładowczyni akademicka, feministka. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje w Zakładzie Kryminologii w Instytucie Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji.

 ***

* Zdanie to otwiera książkę Krzysztofa Kosińskiego, „Historia pijaństwa w czasach PRL”, Instytut Historii PAN 2008.

Autorzy koncepcji numeru: Wojciech Kacperski, Karolina Wigura.

** Współpraca:  Emilia Kaczmarek
Łukasz Pawłowski, Błażej Popławski, Kacper Szulecki, Viktoriia Zhuhan, Konrad Kamiński.

*** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 262 (2/2014) z 14 stycznia 2014 r.