Wielu autentycznych bohaterów wolnej Polski przekazuje dziś następnym pokoleniom swoje rozczarowanie rzeczywistością. A ci, którzy próbują powiedzieć cokolwiek pozytywnego o wychodzeniu z komunizmu czy historii III RP wychodzą dziś już nie na osoby naiwne, ale hipokrytów i pozbawionych społecznej wrażliwości.

W ostatnich miesiącach wybitni polscy intelektualiści jeden po drugim poddają III RP ostrej krytyce. Marcin Król, jeden z najważniejszych głosów czasu przełomu, wyznał na przykład, że niesłusznie przed laty promował idee drapieżnego kapitalizmu. Postawa wzbudziła u wielu szacunek. Jednak Król nie ma powodu, by bić się w piersi. Już w maju 1988 r. (!) ostrzegał przed rozpowszechnianiem się nad Wisłą wulgarnego, XIX-wiecznego leseferyzmu. Przypominał wówczas, że istnieje liberalizm wrażliwy społecznie i nawoływał do uwzględnienia w polityce wartości i cnót, „które nic wspólnego z kategorią interesu nie mają, chociaż wcale nie muszą być z nią sprzeczne”. Podobnie Karol Modzelewski, dziś autor jednego z najmocniejszych głosów krytycznych wobec ostatniego 25-lecia, nigdy nie wzywał do lekceważenia biedy. Przykłady można mnożyć.

3_Kuisz

5-10-15…

Obwieszczanie przegranej transformacji przypomina charakterystyczne dla nas roztrząsanie przegranych bitew i powstań narodowych. Tyle, że dziś dawny dylemat „bić się, czy nie się nie bić” zastępują z wolna pytania w rodzaju, np.: „prywatyzować, czy nie prywatyzować”.

Przypomnijmy jednak, że negatywna ocena polskiej transformacji to żadna nowość. Wystarczy przyjrzeć się, jak wyglądała sytuacja pięć, dziesięć, czy piętnaście lat po przełomie. Można z łatwością przywołać stosowne opinie Jana Józefa Lipskiego, czy Jacka Kuronia. Można też sięgnąć do najważniejszych czasopism. Na pięciolecie w paryskiej „Kulturze” znajdziemy następujące słowa: „Jest oczywiście lepiej, niż za komuny. Lecz zarazem zbyt wielu ludziom w Polsce wolność pomyliła się z samowolą, prawa rynku z rozbojem, zaś o dyscyplinie demokracji w ogóle nie można mówić. Rzuca się to ludziom na mózgi (…)” [1]. Trochę wcześniej Paweł Śpiewak w „Przeglądzie Politycznym” ciętym językiem podsumowywał klęskę KLD i Donalda Tuska, twierdząc, że liberałowie „przegrali, wierząc w nadrzędność ekonomiczną i jej sprawczą rolę” [2].

Obwieszczanie przegranej transformacji po 1989 r. przypomina charakterystyczne dla Polaków roztrząsanie przegranych bitew i powstań narodowych. | Jarosław Kuisz

Po dziesięciu latach dyskusję o dorobku polskiego przełomu 1989 r. opublikowaną w „Znaku” zatytułowano z porażającym wprost entuzjazmem: „Mogło wyjść lepiej” [3]. Po kolejnym pięcioleciu, gdy w „Więzi” Wojciech Arkuszewski usiłował zniuansować dorobek 15 lat – wyliczając m.in. wzrost średniej płacy miesięcznej, wzrost długości życia i spadek śmiertelności niemowląt – został w trakcie dyskusji redakcyjnej zdecydowanie przywołany do porządku za niedostateczne uwzględnianie problemu bezrobocia oraz „alienacji szerokich kręgów społecznych” [4]. Jeśli ktoś twierdzi, że wśród elit przez 25 lat głosów wrażliwych społecznie na trudy przemian nie było, po prostu rozmija się z prawdą.

Rządowe „klipy z wiatrakami”

A może Polacy nie umieją inaczej zmobilizować się do dalszego działania, jak przez negatywny obraz transformacji? Jeśli odpowiedź na to pytanie byłaby pozytywna, to słynny film „za 7 milionów” z „Hey Jude” premiera Tuska po prostu musiał trafić w próżnię.

Z jednej strony, narracja klęski istniejącego ustroju III RP, rozwijana równolegle na lewicy i prawicy, częściowo żywi się fikcjami. Przykładem choćby kwestia rosnących nierówności, o której tak często słyszymy. Powiedzmy zatem: „sprawdzam”. Według „Eurostatu” w latach 2005–2012 nierówności zmniejszyły się, a nie zwiększyły. Uczciwie dodajmy, że niektórzy ekonomiści zakwestionowali owe hurraoptymistyczne dane, twierdząc, że zastosowana miara nierówności (tzw. współczynnik Giniego) nie jest adekwatna do polskich realiów. Na przykład Michał Brzeziński na łamach „Gazety Wyborczej” zalecał ostatnio sięgniecie do bardziej wiarygodnych danych Głównego Urzędu Statystycznego („Budżety gospodarstw domowych”). Jednak nawet przyjmując tę korektę, wnioski okazują się podobne: rozwarstwienia w dochodach Polaków w ostatnim okresie się nie zmieniają. Podobne wnioski przedstawiła w rozmowie z „Kulturą Liberalną” Joanna Tyrowicz.

Z drugiej strony, oczywiście, sprowadzanie nierówności do statystyk dochodów to nazbyt grube ciosanie rzeczywistości. Oprócz poziomu dochodu ma znaczenie także subiektywne poczucie obywateli, dotyczące poziomu i jakości życia, a także tego, czy czują się godnie lub niegodnie traktowani przez państwo i pracodawców. Tutaj ocena jest już znacznie trudniejsza. Jeśli jednak pacjent miewa się nie najlepiej, to najważniejsza wydaje się prawidłowa diagnoza choroby. Dlaczego Polakom poczucie sukcesu przecieka przez ręce?

Pogłębione analizy, o których wspominał choćby Mikołaj Lewicki w „Kulturze Liberalnej”, prezentują bardziej złożony obraz społeczeństwa. Coraz więcej socjologów i badaczy rozwarstwienia twierdzi, że kryterium podziału Polaków na zwycięzców i przegranych transformacji ustrojowej były nie tyle pieniądze, co zebrany kapitał kulturowy, czyli umiejętność myślenia, budowania relacji z innymi, ogłady oraz wykształcenia. Krótko mówiąc, w Polsce podziały są związane nie tylko z podziałami ekonomicznymi czy typem wykonywanej pracy, lecz także z kapitałem kulturowym i kapitałem społecznym. W tym właśnie sensie „dwie Polski”, o których lubią rozpisywać się nasi publicyści, naprawdę istnieją.

Jeśli nie uda nam się przeprowadzić rzetelnego podsumowania, dalekowzroczne plany na przyszłość zastąpi pełna wzajemnych rozczarowań kłótnia między „ojcami” a „dziećmi” transformacji. | Jarosław Kuisz

I może z tego samego powodu dla wielu obywateli, to nie rządowy „klip z wiatrakami”, ale raczej „Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego pozostaje bardziej wiarygodnym zwierciadłem III RP. Film przyciągnął do kin tłumy. Obraz skorumpowanej policji i totalna klęska bohatera w walce z systemem, przypominające potyczki bohaterów „kina moralnego niepokoju” z Polską Ludową, wielu widzów uważa za wiarygodny obraz III RP.

Rewolucja godności

Czy toksyny PRL wciąż wywierają na nas wpływ? Niewykluczone. To przecież społeczeństwa bez państwa wykazują głęboką potrzebę posiadania kulturowej normy zakazu nierówności. Jakiekolwiek budowanie hierarchii, nawet jeśli w istocie okazuje się wynikiem ciężkiej pracy, musi spotykać się z potępieniem otoczenia.

Ogromnym wyzwaniem, które przed nami stoi, jest zbudowanie społeczeństwa dojrzałego liberalizmu. Społeczeństwa, w którym osoby stojące wyżej w hierarchii ekonomicznej będą polepszać swoją sytuację w taki sposób, który sprzyja również najgorzej sobie radzącym. To wymaga znacznie głębszego namysłu nad otaczającą nas rzeczywistością. Potępianie wszystkich nierówności z założenia jest niewątpliwie szlachetne, jednak de facto przyniesie nam wyłącznie frustrację. Prawdziwe polskie problemy pozostaną nierozwiązane. A opowieści z morałem „Gloria Victis” przejdą na następne pokolenie.

Mamy pod ręką i inne historie, którymi możemy opowiadać o transformacji. Wystarczy przyjrzeć się opowieściom osób, które pod koniec PRL stawiały pierwsze kroki w przedsiębiorczości, by zrozumieć, iż zmianę tę pojmowano wówczas jako rewolucję godności. Osoby, które na mikroskopijną skalę rozpoczynały swój biznes, doznawały nagle fantastycznej przemiany. Opuszczało je poczucie beznadziei życia w Polsce Ludowej. „Waldek stał się Panem Waldemarem”, wspominał Jan Krzysztof Bielecki o koledze, który kupił ciężarówkę i założył własną firmę przewozową. Jego znajomy za zarobione pieniądze zaangażował się w pomoc lokalnej społeczności, organizując m.in. wyścig kolarski dla dzieci. To wszystko przed 1989 r. Tacy ludzie zaczynali wierzyć we własne siły i wbrew rozpowszechnionym dziś przekonaniom, nie zamieniali się w obojętne na los innych potwory doby kapitalizmu.

To, że, słysząc takie historie, ktoś parsknie śmiechem czy zacznie rozprawiać o późniejszej polityce świadczy tylko o tym, że język opisu rzeczywistości, jaki wytworzyły polskie elity, jest wysoce ograniczony. I że mało w nim pluralizmu. W 2014 r. jasne jest, że poprzednie pokolenie nie wypracowało wiarygodnego wzorca zaangażowania w sferę publiczną innego niż dysydencki.

Obecnie ludzie młodzi, stojąc wobec zupełnie nowych problemów (rodzaj umowy o pracę, sens studiów wyższych, kredyty na mieszkanie), ogromnie potrzebują wiarygodnych, rodzimych wzorców. Szablonów postępowania, które dadzą nadzieję na zmianę na lepsze i pokażą jak do tej zmiany dążyć w nowych warunkach. Te wzorce są zakopane w przełomie dokoła 1989 roku, w tysiącach prywatnych historii.

Potrzebujemy wiarygodnej narracji o III RP, która nie jest tożsama ani z lamentem nad przegraną sprawą, ani bezmyślnym zachwytem nad wytworzoną przez ostatnie 25 lat rzeczywistością. Jeśli nie uda nam się przeprowadzić rzetelnego podsumowania, dalekowzroczne plany na przyszłość może zastąpić pełna wzajemnych rozczarowań kłótnia między „ojcami” a „dziećmi” transformacji.

Ale znacznie bardziej prawdopodobny jest inny scenariusz. Jeśli świadomie nie rozpoczniemy przemiany, kolejne tysiące młodych ludzi po prostu powtórzą jeszcze jeden dobrze znany polski kod kulturowy. Wyemigrują z kraju – niczym po kolejnym przegranym powstaniu.

Stanie się to „dzięki” starej narracji, usłużnie podsuniętej przez poprzednie pokolenia Polaków.

 

Przypisy:

[1] L. Szaruga, Kultura ty, polska kultura…, „Kultura”, luty 1994, s. 28

[2] „Przegląd Polityczny”, 1993 nr 21-22

[3] „Znak” nr 558

[4] „Więź” nr 547