Polska publiczność i media rzadko zwracają uwagę na dynamiczny rozwój i osiągnięcia nieco egzotycznej dla nas kinematografii gruzińskiej. Filmy z tej kaukaskiej republiki trudno znaleźć w multipleksach. Równie trudno wyobrazić sobie zresztą, że te – zwykle niskobudżetowe – propozycje mogłyby pasować do repertuaru fabryk bezrefleksyjnej rozrywki. Specyfika nowej fali w gruzińskim kinie opiera się na podobnych założeniach, jak te, które zbudowały niezwykle silną artystycznie markę kina rumuńskiego. Mamy tu więc kameralną atmosferę, najczęściej zamknięte przestrzenie akcji oraz nieoceniające, a jednocześnie dosadne, zabranie głosu w sprawach najwyższej wagi. A tymi problemami w przypadku Gruzji są traumy społeczeństwa w epoce przejściowej oraz rozliczenia ze skomplikowaną historią kolonialnej zależności od Rosji i konfliktów etnopolitycznych z początku lat 90.

0412235

Po spektakularnym sukcesie „Mandarynek” Zazy Urushadzego (nominowanych do Oscara jako film estoński ze względu na kraj pochodzenia głównego producenta), przyszedł czas na znacznie skromniejszą „Wyspę kukurydzy” George’a Ovashvilego. Oba obrazy podejmują tę samą problematykę – traumatyczne doświadczenia konfliktu etnopolitycznego i krwawej wojny domowej w latach 1992-1993, w wyniku której Abchazja uniezależniła się od Gruzji i do dziś pozostaje krajem de facto samodzielnym, choć właściwie przez nikogo nieuznawanym.

Wojna na uboczu

Na górskiej rzece Inguri każdego roku na początku lata, kiedy woda opada, tworzą się małe wyspy o niezwykle żyznej glebie. Dla okolicznych mieszkańców to szansa na zasadzenie kukurydzy, która staje się jedynym pokarmem podczas długiej i mroźnej zimy na Kaukazie. Na jedną z takich wysepek przypływa starzec z wnuczką. Ten rok będzie jednak wyjątkowy, bo przyjdzie im się zmierzyć nie tylko z nieprzejednanymi siłami natury lecz także z rozpoczynającym się właśnie konfliktem zbrojnym. Inguri oddziela terytoria Gruzji i Abchazji, tworząc naturalną granicę – starzec i dziewczyna na tej ziemi niczyjej zmieniają się z obserwatorów w uczestników bezpośrednio zaangażowanych. Jeden dzień zmienia nienaruszalną, wydawałoby się, kolej rzeczy.

Tak jak Grecy spoglądali przez tragedię Sofoklesa na czasy mityczne, gdy ludzie mieli okazję na co dzień widywać się z bogami i półbogami, tak też twórcy „Wyspy kukurydzy” opowiadają przez swój dramat o czasach bezpowrotnie minionych, kiedy to gór i wysp nie dzieliły granice. | Bartłomiej Krzysztan

Wspomnienie „Mandarynek” nie jest tu przypadkowe. Dzieło Ovashvilego niejako automatycznie pozwala na odnajdywanie analogii do obrazu Urushadzego, a tym samym prowokuje do poszukiwania cech charakteryzujących sposób opowiadania przez współczesnych gruzińskich filmowców o konflikcie w Abchazji. Po pierwsze, uwagę widza zwraca niezaangażowany bohater, który stara się, by jego życie, na przekór szalejącej wojnie, nie zmieniło swojej postaci. Starzec i dziewczyna, podobnie jak sadownicy w filmie Urushadzego, to ofiary konfliktu. Mimo swojej neutralności – czy to etnicznej, czy światopoglądowej – włączeni zostają w zerojedynkowy proces decyzyjny, typowy dla okresów bezmyślnej etnicznej nienawiści. Z konieczności podejmują polityczne wybory, choć wcale ich nie chcą.

Po drugie, równie ważna w obu dziełach jest rola natury. Pojęcie walki zarówno w świecie starca, jak i sadowników, sprowadzało się zawsze do problemu radzenia sobie z jej żywiołami i siłami. Dlatego wojna jest przez nich rozumiana jako zaburzenie porządku pór roku, odwiecznej symetrii, która towarzyszyła człowiekowi, zanim jeszcze skonstruował polityczne podziały. W przeciwieństwie do dawnych czasów, kiedy przemarsz wojsk następował na podobnej zasadzie jak susza lub plaga szarańczy, konflikty współczesne pozostawiają po sobie niezatarte ślady w postaci traum związanych z koniecznością powszechnego zaangażowania cywilów w działania wojenne.

Po trzecie, i prawdopodobnie najważniejsze, wojna jest w obu filmach konstrukcją bardzo umowną. Jednakże, podczas gdy Urushadze nie zrezygnował z próby odmalowania pozbawionej logiki etnopolitycznej walki w Abchazji, Ovashvili rezygnuje z jakiejkolwiek namiastki, która mogłaby klasyfikować „Wyspę kukurydzy” w kategorii kina wojennego. Starcie, dalekie i nierealne, odmalowane jest za pomocą dźwięków – strzałów z karabinów, warkotu silnika motorówek przecinających rzekę, krzyków żołnierzy. Świat starca i dziewczyny, niezmienny od pokoleń, jest natomiast światem obrazu. Drobne elementy, które przypominają o zaburzonym cyklu życia pojawiają się gwałtownie, boleśnie zakłócając harmonię i spokój, których częścią było również milczenie. Bohaterowie prawie wcale ze sobą nie rozmawiają, a kiedy już zabierają głos, to jest to wymuszone przez czynniki „zewnętrzne”. Stabilność ich egzystencji oddają fenomenalne zdjęcia Eleméra Ragályi. Majestatyczność gór, niezmienna siła nurtu rwącej rzeki, rosnąca kukurydza i powtarzające się czynności, takie same każdego dnia, podkreślają dobitnie to, co słychać i czego należy się domyślić.

Tragedia jak obraz

Ovashvili opowiada jednak nie tylko o wojnie. Starzec, zdając sobie sprawę z upływającego nieubłaganie czasu, stara się uchronić dziewczynę przed tym, co czeka ją po wejściu w dorosłość, a co jemu, powoli odchodzącemu, wydaje się zbędne. Wymaga on od wnuczki – mimo że jest to próba z góry skazana na porażkę – by wyrzekła się tego, co jego zawsze omijało: konieczności dokonywania ciągłych wyborów, angażowania się w „wielkim świecie” po różnych stronach. Jego reakcje i decyzje, które prowadzić mają do tego nieosiągalnego celu, wydają się często niezrozumiałe tak dla dziewczyny, jak i dla widza. Starzec kilkukrotnie zamyka ją na wyspie w chatce, tak jakby kruchość i nieszczelność drewna mogła ochronić ją zarówno przed strzałami, demonami wojny, jak i przed dorastaniem. Każe jej pozostać w świecie obrazu, w rzeczywistości, która znika, której właściwie już nie ma. „Wyspa kukurydzy” to jakby moment uchwycony na fotografii. To, co było wcześniej oraz to, co wydarzy się później – przyczyny i powody oraz skutki i efekty – nie mają tu znaczenia. To odwieczne „teraz” przywodzi na myśl grecką tragedię, gdzie jedność czasu, akcji i miejsca tylko pozornie ogranicza, a w rzeczywistości pozwala na znacznie szersze spojrzenie.

z17314587Q,-Wyspa-kukurydzy---rez--George-Ovashvili

Oczywiście, kontekst toczącego się wciąż konfliktu jest tu ogromnie ważny. Abchazja – rozumiana nie jako polityczny byt, lecz po prostu jako miejsce. Obszar, który dla Gruzinów, niemających dziś możliwości go oglądać, jest niczym utracony raj, zupełnie nieskażony niszczącą siłą ludzkiej ręki. Na taki sposób widzenia świata nie ma już jednak miejsca w dyskursie konfliktowym. Pozostaje on zamglonym wspomnieniem, do którego nie da się wrócić. Tak jak Grecy spoglądali przez tragedię Sofoklesa na czasy mityczne, gdy ludzie mieli okazję na co dzień widywać się z bogami i półbogami, tak też twórcy „Wyspy kukurydzy” opowiadają przez swój dramat o czasach bezpowrotnie minionych, kiedy to gór i wysp nie dzieliły granice. Jednocześnie w uniwersalny sposób przestrzegają przed konsekwencjami odejścia od natury. Podczas gdy „Mandarynki” tworzą reprezentację wojny na potrzeby zagranicznej widowni, Ovashvili zdaje się przemawiać przede wszystkim do stron zaangażowanych w konflikt. Świadczą o tym niejednoznaczne postawy zapisane w gestach po obu stronach i zrównanie niedostrzegalnych dźwięków wojny, kiedy strzały oddawane przez Abchazów, okazują się dla bohaterów równie groźne, jak te gruzińskie. Nie umniejsza to jednocześnie ponadczasowej wymowy „Wyspy…” i prowokuje pytanie, czy zaproponowany w filmie binarny metaforyczny podział nie mógłby dotyczyć któregokolwiek z etnopolitycznych konfliktów, bez względu na lokalne powody jego wybuchu. Tragedia grecka, mimo swojego konkretnego, bardzo lokalnego osadzenia, jest przecież do dziś źródłem uniwersalnej etyki i moralności.

Poza nacjonalizmami

Pomimo rzucającej się w oczu „błahości” fabuły, a przede wszystkim rozwijającej się wręcz w ślimaczym tempie narracji, obraz Ovashvilego konsekwentnie stara się zmieniać gruziński sposób myślenia o wydarzeniach z początku lat 90. Domyślność wojny uzmysławia widzowi całkowitą bezsensowność nie tylko tego historycznego starcia. Brak ocen i prób określonego jednostronnego opisu sytuacji w kameralnej scenerii, wydaje się mieć znacznie większą siłę oddziaływania, aniżeli powtarzające się dyskursywne próby analizowania przyczyn oraz poszukiwania ewentualnych sposobów rozwiązania „zamrożonych” albo wciąż gorących konfliktów. Zamiast rozgrzebywania przeszłości mamy tu refleksję nad popełnionymi przez obie strony błędami. Nie potrzeba do tego szczegółowej ilustracji konkretnych wydarzeń, działań, decyzji. Ovashvili zdaje sobie sprawę z faktu, że traumy na obu brzegach Inguri są tak silne, że aby spróbować je zrozumieć, należy raczej zacząć od uniwersalnej metafory.

Podobnie jak Paweł Pawlikowski w „Idzie” tworzył nowy sposób opowiadania o skomplikowanych relacjach polsko-żydowskich, wykorzystując przede wszystkim ciszę i niedopowiedzenie oraz bolesne, ale konieczne, samooskarżenie, tak Ovashvili i Urushadze usiłują zmienić nacjonalistyczny sposób opowiadania o konflikcie w Abchazji. Obaj starają się uciec od dyskursu typowego dla ostatnich 20 lat, w którym wina nigdy nie leżała po stronie Gruzji, ale po stronie byłego kolonizatora na północy oraz Abchazów, którzy naiwnie zawierzyli rosyjskim obietnicom. Warto na przykład pamiętać, że postulat uznania zbrodni na Gruzinach za czystkę etniczną jest jedną z niewielu kwestii jednoczących wszystkie strony gruzińskiej polityki. Z kolei czystki etniczne na Ormianach i Abchazach (dokonanych rękoma Gruzinów) są nadal tematem tabu.

Gdy rozmawia się z Gruzinami o „Mandarynkach” i „Wyspie kukurydzy”, odnieść można wrażenie, że kino rzeczywiście spełnia swoją społeczno-kulturową rolę i tworzy nową jakość. Być może filmy te rozpoczną ożywczy etap rozprawy z wojenną przyszłością za pomocą samokrytyki. Być może oba obrazy mogłyby wówczas stać się dla Gruzji tym, czym w latach 80. były dla Amerykanów „Pluton” Olivera Stone’a i „Full Metal Jacket” Stanleya Kubricka. Mimo różnic w warstwie wizualnej i sposobie (nie)ukazywania wojny, analogicznie wskazują one bowiem na fakt, że nie tylko z „Innym” było coś nie tak, lecz także „My” nie możemy się uważać jedynie za ofiary lub bohaterów.

 

Film:

„Wyspa kukurydzy”, reż. George Ovashvili, Czechy/Francja/Gruzja/Niemcy/Szwajcaria/Kazachstan 2014.

 

[yt]PhohLce8lBY[/yt]