Od 2016 r. polscy pacjenci będą mogli sprawdzić, czy ich lekarz jest powiązany z przemysłem farmaceutycznym i jaki charakter ma ta relacja. Chcesz wiedzieć, ile pieniędzy za sponsorowane wykłady dostał twój kardiolog? Na jakie konferencje naukowe wyjeżdżał na koszt firm farmaceutycznych? Czy otrzymywał od przedstawicieli medycznych dodatkowe prezenty? I czy za tymi wszystkimi benefitami nie stał przypadkiem producent twojego leku na nadciśnienie? Mimo wprowadzenia tzw. kodeksu przejrzystości i tak się tego nie dowiesz.

Ogłoszony w lutym kodeks przejrzystości miał służyć poprawieniu wizerunku firm farmaceutycznych. Projekt celował w zwiększenie transparentności powiązań między przemysłem lekowym a środowiskiem lekarskim. Kodeks to wyraźny sygnał – „patrzcie, nie mamy nic do ukrycia, współpraca między firmami farmaceutycznymi a specjalistami i szpitalami nie musi mieć patologicznego charakteru”. Niestety, tej słusznej inicjatywie brakuje siły rażenia.

Po pierwsze, kodeks przyjęły tylko niektóre – głównie zagraniczne – firmy farmaceutyczne działające w Polsce (wszystkie firmy zrzeszone w INFARMIE oraz kilku producentów spoza tego związku). Po drugie, udostępnienie informacji o korzyściach majątkowych otrzymanych od producentów leków będzie zależało wyłącznie od dobrej woli samego lekarza. To on (lub ona) decydować będzie o tym, czy jakiekolwiek informacje chce upublicznić. Jeśli natrafimy na naszego lekarza w raporcie firmy farmaceutycznej – nie wiemy, czy ujawnił wszystkie otrzymane korzyści. A jeśli o naszym lekarzu nie będzie tam żadnej wzmianki – nie wiemy, czy faktycznie nie przyjmował pieniędzy od producentów leków, czy po prostu tego faktu nie ujawnił. Po trzecie, kodeks przejrzystości nie obejmuje informacji o finansowaniu badań klinicznych, które stanowią największy obszar współpracy między biznesem a szpitalami.

Walka o ujawnianie konfliktów interesów w polskim systemie ochrony zdrowia dopiero się zaczyna. | Emilia Kaczmarek

Kodeks przejrzystości jest przykładem samoregulacji przemysłu farmaceutycznego, zakłada, że poszczególni lekarze z dobrej woli ujawnią własne konflikty interesów – jakie będą tego efekty, zobaczymy w 2016 r. Co się dzieje, gdy przyznanie się do tego typu powiązań jest obowiązkiem prawnym? O tym mieliśmy szansę się przekonać już w bieżącym roku.

Znikający konsultanci

11 września 2014 r. w życie weszła nowelizacja ustawy o konsultantach w ochronie zdrowia. Rolą konsultantów krajowych jest m.in. prognozowanie potrzeb zdrowotnych w danej dziedzinie i doradzanie Ministrowi Zdrowia w sprawie realizacji krajowych programów zdrowotnych. Zgodnie z nowym prawem, wszyscy konsultanci do 11 grudnia 2014 r. musieli złożyć oświadczenia dotyczące przyjmowanych od firm farmaceutycznych korzyści majątkowych. Ujawnienie potencjalnych konfliktów interesów dla wielu z nich okazało się zbyt dużym wyzwaniem. Ministerstwo Zdrowia odwołało 17 osób – cztery złożyły rezygnacje, jedenaście nie złożyło oświadczeń w terminie, dwie nie złożyły oświadczeń w ogóle. Stanowiska konsultantów krajowych w kilku dziedzinach (m.in. analityki farmaceutycznej i protetyki stomatologicznej) pozostają nieobsadzone. Oświadczenia obecnych konsultantów są dostępne na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia.

Walka o ujawnianie konfliktów interesów w służbie zdrowia w Polsce dopiero się zaczyna. Część obserwatorów przemysłu farmaceutycznego uważa jednak, że sama jawność nie wystarczy. Jednym z nich jest amerykański bioetyk Carl Elliott. Powołuje się on na socjologiczny eksperyment z Carnegie Mellon University [1], w trakcie którego wykazano, że ujawnienie nieczystych intencji fałszywego doradcy wcale nie musi zwiększyć czujności tych, którym udziela się porad. W badaniu podzielono uczestników na dwie grupy. Zadaniem jednej było oszacowanie liczby monet znajdujących się w pomieszczeniu. Zadaniem drugiej grupy – tzw. doradców, znajdujących się znacznie bliżej owych monet – było podawanie zawyżonych informacji pierwszej grupie. Kiedy doradcy przyznali się, że ich zadaniem jest podawanie nierzetelnej informacji, korzystający z porad wcale nie stracili do nich zaufania, wręcz przeciwnie. Z kolei doradcy po ujawnieniu swoich nieczystych intencji udzielali fałszywych porad znacznie odważniej. Trudno wyciągać daleko idące wnioski z jednego socjologicznego eksperymentu, jednak nie sposób go zupełnie zignorować.

Podczas gdy nowe prawa powoli oświetlają relacje między lekarzami a przemysłem farmaceutycznym, najnowsze technologie mogą je z powrotem zaciemniać. | Emilia Kaczmarek

Pewne konflikty interesów w systemie opieki zdrowotnej są nieuniknione. Pacjentom zależy na zdrowiu, a lekarze potrzebują chorych. Firmy farmaceutyczne nie mogą zbadać skuteczności nowego leku, jeśli nie podadzą go chorującym – dlatego współpraca z lekarzami jest konieczna. Jednakże cały system powinien być budowany w taki sposób, by wszystkie konflikty interesów były ujawniane i jeśli jest to tylko możliwe – eliminowane. Brak transparentności w świecie współczesnej medycyny powoduje, że coraz więcej ludzi traci do niej zaufanie. Strata resztek zaufania popycha pacjentów w stronę – często groźnego dla zdrowia – altmedu.

Podczas gdy nowe prawa powoli oświetlają relacje między lekarzami a przemysłem farmaceutycznym, najnowsze technologie mogą je z powrotem zaciemniać.

E-lekarz czy e-kanciarz?

Jako pierwsi na pomysł wirtualnych konsultacji lekarskich wpadli Amerykanie. Ustawienie w aptece specjalistycznego automatu, za pomocą którego możemy porozmawiać z prawdziwym lekarzem, wydaje się świetnym rozwiązaniem. W końcu tacy e-lekarze mogliby pomóc w odciążeniu systemu służby zdrowia, umożliwić kontakt z profesjonalistą tym, którzy mieszkają daleko od najbliższej przychodni, oszczędzić czas i pieniądze. Usługi telemedyczne zaczęli rozwijać Szwajcarzy i dołączyli do automatów podstawowe urządzenia diagnostyczne. Na pierwsze apteki sąsiadujące z „gabinetem” wirtualnego lekarza możemy natrafić także w Polsce, a ogłoszenia z ofertami pracy dla lekarzy-konsultantów on-line znajdziemy w rodzimym internecie. Zgodnie z polskim prawem e-lekarz nie może jednak wystawić recepty.

Możliwość otrzymania darmowej konsultacji medycznej to szansa czy zagrożenie? Zastanówmy się. Dlaczego e-lekarz może nam udzielić darmowej porady? Dlaczego automat stoi w pobliżu apteki? Jeśli, aby móc skorzystać z porady e-lekarza, wyrabiamy w aptece odpowiednią kartę, a kupując polecone przez wirtualnego doktora leki, wręczamy ją farmaceucie – to jakie dane o nas zyskuje w ten sposób apteka? Czy nie jest to przypadkiem historia naszej choroby? Skąd farmaceuta wie, jakie dodatkowe środki nam polecić? I – co najważniejsze – czy zadaniem e-lekarza jest rzetelne wykonywanie swojego zawodu, czy raczej skłonienie nas do zakupu konkretnych preparatów? A może jest wręcz tak, że e-lekarz w trakcie rozmowy z pacjentem widzi, jakie produkty znajdują się w magazynie sąsiadującej z automatem apteki? W harmonogramie konferencji „VII Ogólnopolskiego Forum Farmaceutycznego” o „lekarzu w aptece” dowiadujemy się z prezentacji o sugestywnym tytule: „Gdzie jeszcze możemy się reklamować? Najnowsze możliwości dotarcia do Pacjenta. Lekarz w Aptece jako nowatorska możliwość promocji produktów w relacji Lekarz – Pacjent – Farmaceuta”.

Gdzie w relacji służącej promocji produktów jest miejsce na dobro pacjenta?

 

Przypis:

[1] Carl Elliott, „White Coat, Black Hat: Adventures on the Dark Side of Medicine”, Beacon Press, Boston 2010, s. 94.