Szanowni Państwo!
Dawno, dawno temu uważano, że internet stworzy zupełnie nowy rodzaj komunikacji – opartej na komunikatach i kontaktach pośrednich oraz anonimowych. Jednak rozwój portali społecznościowych okazał się początkiem nowego, spersonalizowanego sposobu funkcjonowania w sieci. Ten odwrót od anonimowości – funkcjonowanie w internecie pod własną tożsamością, często prawdziwym imieniem i nazwiskiem – miał być końcem napędzanego przez anonimowość internetowego „hejtu”. Wiele wskazuje jednak na to, że mowa nienawiści w internecie nie wyginęła. Wręcz przeciwnie – czytając liczne wątki na Facebooku czy w komentarzach pod newsem czy felietonem, szczególnie na jednym z popularnych portali – możemy odnieść wrażenie, że oswoiliśmy się już z „radykalizmem z otwartą przyłbicą”. W niektórych kręgach bycie hejterem stało się powodem do chwały.
Czy to zjawisko uniwersalne, czy może charakterystyczne wyłącznie dla Polski? ONZ-owska agenda praw człowieka (OHCHR) sygnalizuje, że większość krajów europejskich nie radzi sobie z przejawami rasizmu, ksenofobii i innymi formami mowy nienawiści w sieci. Niedawno dostało się za to władzom Norwegii, które OHCHR oskarżył o bagatelizowanie przejawów prawicowego ekstremizmu w sieci – komisarze przypomnieli, że Anders Behring Breivik cyzelował swoje zbrodnicze pomysły właśnie na internetowych forach. W Polsce wszelkiego rodzaju pomyje leją się w internecie szerokim strumieniem. Kilka dni temu Wikipedia zablokowała możliwość edytowania wpisów na Wikipedii niezalogowanym użytkownikom polskiej Neostrady – w sumie chodzi o ponad pół miliona użytkowników. I choć jako powód podawane są działania jednej osoby, nawet wyrywkowa lektura polskiego internetu może przyprawić o ciarki – wystarczy przeczytać np. pełne antysemickich aluzji dyskusje pod postami na profilu Zbigniewa Stonogi.
Myśląc o hejcie i wspomagającym go trollingu, warto pamiętać, że nie jest on tylko domeną prawicowych radykałów. Także lewicowi radykałowie nie są wolni od mowy nienawiści skierowanej pod adresem swoich adwersarzy. Obrażanie mniejszości narodowych i religijnych odbywa się zatem równolegle z wylewaniem pomyj na wszystkich członków Kościoła katolickiego. Hejterów – niezależnie od poglądów i niezależnie od tego, czy są wysublimowanymi przedstawicielami klasy kreatywnej czy gimnazjalistami, którym marzy się wielka narodowa Polska – łączy jedno: przekonanie, że wiedzą, jak powinien być urządzony świat pozainternetowy, jak powinny wyglądać życie społeczne, media i polityka. Hejterowi internet nie służy do rozmowy, która by mogła zweryfikować jego poglądy, lecz do prezentowania swojego stanowiska jako jedynego prawowitego i szukania sojuszników, których liczba (nie jakość) może mu pomóc wywrzeć wpływ na to, co dzieje się poza internetem. Z liberalizmem, który gotowy jest bronić wolności słowa nawet tej osoby, z której poglądami się nie zgadza, nie ma to nic wspólnego.
Co więcej, zwykle pojedynczy, oburzony internauta nie jest kimś, kto ma pełen obraz określonej sprawy. Szybkość, z jaką internauci są gotowi do potępiania nieznanej osoby, skłania do konstatacji, że i domniemanie niewinności w sieci nie jest nazbyt popularne. Z takim samowolnym wymierzaniem sprawiedliwości, swoistym linczem, mieliśmy ostatnio do czynienia w przypadku amerykańskiego dentysty, który na polowaniu zabił lwa będącego maskotką jednego z afrykańskich parków narodowych. „To hejtowanie hejterów” – mówi o podobnych sytuacjach Dariusz Jemielniak, ekonomista i wikipedysta, autor pierwszej na świecie monografii społeczności Wikipedii, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Hejtowanie hejterów – takie jak na przykład na znanej stronie „Hejty na fejsie”, która najostrzejsze komentarze połączyła ze zdjęciami profilowymi ich autorów – jest, według Jemielniaka, elementem oddolnej inicjatywy użytkowników Facebooka, by oczyścić sieć z nienawiści. Inicjatywa ta w swoim charakterze przypomina Wikipedię – użytkownicy robią to, na co nie starcza siły i ochoty pracownikom.
Oddolna inicjatywa oddolną inicjatywą, ale – choć problem podnoszony jest od lat – brak wciąż rozwiązań systemowych, czy nawet sensownych pomysłów, jak radzić sobie z mową nienawiści w sieci. Dość idealistyczną wizję rozwiązania problemu proponuje w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim prof. Wiesław Godzic, medioznawca, pytany o wzorce zachowania użytkowników internetu. „Należałoby zacząć nie od anonimowych osób, lecz podnosić poprzeczkę w debatach prowadzonych w mediach tradycyjnych przez tzw. autorytety”, mówi. „Dziś są one na ogół prowadzone bez poszanowania dla logiki, bo najważniejszy jest show – wygrywa ten, kto znajdzie najlepszy bon mot, obrazi przeciwnika lub wyprowadzi go z równowagi”. Według Godzica, w rozwiązaniu sytuacji mogłoby pomóc wprowadzenie „do szkół nauki retoryki, ale i filozofii oraz logicznego myślenia – wtedy mamy szansę sprawić, że niekorzystne zjawiska będą marginesem. Tymczasem zaczynamy od końca – dostrzegamy objawy problemu i chcemy je eliminować, piętnując poszczególne przypadki, zamiast szukać głębszych przyczyn”.
Myśląc o hejcie, warto zadać jeszcze jedno pytanie – qui bono? Komu hejt jest na rękę, czyli kto na hejcie zarabia? Właściciele internetowych portali – pisze w swoim tekście Łukasz Faciejew. Hejter przyciąga innych użytkowników, zmusza ich do płomiennej dyskusji, do udostępniania danego tekstu czy mema na portalach społecznościowych, jednym słowem – zwiększa klikalność. Hejter – jak każdy forumowicz – w internecie stał się darmowym pracownikiem, dzięki którego aktywności zwiększa się zysk właściciela domeny. Dlatego na nawoływania wielu informacyjno-rozrywkowych portali, by ich użytkownicy skupili się na kulturalnej dyskusji, należy raczej patrzeć jak na działania rzeźnika, który rozpoczyna płomienną kampanię na rzecz praw zwierząt.
Zapraszamy do lektury!
Wojciech Engelking i Kacper Szulecki
Stopka numeru:
Autor koncepcji Tematu Tygodnia: Łukasz Faciejew.
Współpraca: Łukasz Pawłowski, Kacper Szulecki, Wojciech Engelking, Thomas Orchowski, Julian Kania.
Ilustracje: Flickr.