3,62 proc. głosów zdobytych w wyborach parlamentarnych daje nadzieję. Trzeba wierzyć, że partia nie da się przekonać, że ten wynik był możliwy tylko i wyłącznie dzięki dobremu występowi Adriana Zandberga w przedwyborczej debacie telewizyjnej.
Obecny system nie sprzyja powstawaniu nowych partii. Rygorystyczne przepisy utrudniają pozyskiwanie środków finansowych; próg wyborczy oraz metoda d’Hondta zniechęcają potencjalnych wyborców do oddawania głosu na nowe inicjatywy. To rodzi oczywistą chęć pójścia na skróty – liderzy nowych ruchów zakładają organizacje pozarządowe zamiast partii; kupują podpisy pod listami poparcia; budują medialną rozpoznawalność zamiast organizować struktury. Wydaje się, że Razem tych grzechów pierworodnych udało się uniknąć.
W kilka miesięcy udało się zbudować opartą na organicznej strukturze partię, która zdolna była zebrać podpisy wymagane do zarejestrowania list w całym kraju, przygotować spójny program wyborczy oraz przeprowadzić ogólnopolską kampanię wyborczą. A to wszystko przy skromnym, kilkusettysięcznym budżecie. I pomimo sondażowych wskaźników poparcia utrzymujących się na poziomie bliskim zera.
Debata liderów partyjnych sporo jednak zmieniła. Występ Zandberga sprawił, że Razem zyskało rozpoznawalność, a także – zdaniem wielu komentatorów – tak potrzebnego partii medialnego lidera. Prawdopodobnie znacząco pomogła też w przekroczeniu istotnego progu 3 proc. poparcia. Działacze niedługo staną więc przed dylematem, w jaki sposób najlepiej wykorzystać „efekt Zandberga”?
Dziś wśród polityków i sympatyków Razem panuje przekonanie, że efekt Zandberga więcej miał wspólnego ze wcześniejszym przemilczaniem partii w kampanii niż z samą wyjątkowością występu. Kilka dni przed debatą partia pokazała, że we wrześniu była prezentowana przez TVP (poza oficjalnymi audycjami wyborczymi) jedynie przez… 8 sekund. Gdyby media poświęciły więcej uwagi wcześniejszym wypowiedziom innych liderów Razem, wówczas występ Zandberga byłby tylko kolejnym dobrze przygotowanym wystąpieniem reprezentanta tej partii. Stało się jednak inaczej.
Nowa lewicowa partia ma dziś do wyboru dwie drogi: wejść do medialnego obiegu i konkurować z SLD oraz Twoim Ruchem o przywództwo na lewicy lub pozostać odrębną i wybrać opcję „długiego marszu”.
Zdobywanie kolejnych punktów poparcia w mediach wydaje się na ten moment opcją łatwiejszą i efektywniejszą. Po porażce Zjednoczonej Lewicy nowa partia ma wreszcie szansę wyjść z jej cienia i uczestniczyć w programach publicystycznych na własnych zasadach. Za Zandbergiem pojawi się jeszcze kilka młodych, uśmiechniętych twarzy i dobrze przygotowanych głów, które będą mogły walczyć o przywództwo na lewicy z Barbarą Nowacką czy Robertem Biedroniem. To da jej potrzebną rozpoznawalność i co najmniej brakujące 1,38 proc. w kolejnych wyborach.
Opcji „długiego marszu” nikt chyba jeszcze nie próbował i nie do końca wiadomo, co miałaby oznaczać. Wymagałoby to zredefiniowania w polskiej rzeczywistości roli partii politycznej; determinacji w utrzymaniu mobilizacji członków; zastanowienia się jak funkcjonować pomimo istniejących mechanizmów medialnych. Co jednak najgroźniejsze – nie gwarantowałoby sukcesu w kolejnych wyborach.
Razem musi sobie dziś odpowiedzieć na pytanie, jak długi powinien być „długi marsz” po władzę. Złożona w kampanii wyborczej obietnica, że „inna polityka jest możliwa” brzmi utopijnie. Czy po odniesieniu pierwszych politycznych sukcesów wciąż można – i wypada – marzyć?
O partii Razem czytaj także:
Tekst Justyny Smolińskiej „Cztery kłamstwa Piotra Szumlewicza”
Tekst Piotra Szumlewicza „Razem przeciwko lewicy”
Wywiad z Adrianem Zandbergiem i Katarzyną Paprotą „Nowa robotnicza arystokracja”
Komentarz Tomasza Sawczuka „Przełamać apatię. O Partii Razem”