1.
Dlaczego ludzie interesują się polityką? Dlaczego ciągnie ich do niej jak muchy do lepu, jak ćmy do ognia? To wbrew pozorom wcale nie tak banalne pytanie – jeśli za politykę polską uznamy nie to, co dzieje się w samorządach, ale w sejmie i instytucjach centralnych (upraszczając: w Warszawie). Przecież podejmowane tam działania nie mają większego wpływu na życie przeciętnego Polaka. Takie programy jak 500+ czy Mieszkanie+ zdarzają się rzadko i liczba ich możliwych beneficjentów jest ograniczona. Co więc sprawia, że kilka milionów Polaków zasiada przed telewizorami, by obejrzeć któryś z serwisów informacyjnych, a stacje takie jak TVN24 znajdują reklamodawcę i widza?
Stwierdzenie, że polityka (i jej reprezentacja medialna) jest spektaklem, urosło przez wieki to popularnego szlagwortu, powtarzanego tyleż chętnie, co bezrefleksyjnie. Tymczasem warto ten szlagwort przywołać, wprzódy definiując politykę, a następnie spektakl. Zatem: polityka to spór bardzo ogólnych idei dotyczących sfery publicznej; spektakl zaś to takie działanie, które jest dobre i skuteczne wtedy, kiedy wywołuje emocje i konieczność przemyślenia własnego spojrzenia na świat.
Otwieram „Juliusza Cezara” i czytam mowę pogrzebową tytułowego bohatera:
On jeńców tłumy do Rzymu wprowadził,
A ich okupem skarb publiczny wspomógł;
Czy to w Cezarze ambicją się zdało?
Gdy biedny płakał, Cezar łzy miał w oczach;
Z twardszego kuta metalu ambicja:
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.
Po tym jak Antoniusz wygłasza kolejne argumenty za i przeciw Cezarowi, w zgromadzonym przed Kapitolem tłumie wybucha wrzawa. Każdy musi się do jego przemowy odnieść, opowiadając się nie za Cezarem albo Brutusem (spektaklem), ale za samą w sobie kwestią ambicji (polityką). Nawet jeśli ktoś miał wcześniej przygotowane zdanie, teraz je przewartościowuje.
Polityka działająca jako spektakl traktowana jest jako przestrzeń, do której może odwołać się każdy, formułując swoje myślenie na temat ideowego prądu reprezentowanego przez tego lub innego aktora. Oni w ramach tego spektaklu pokazali pewne drogi i teraz obywatel zastanawia się, czy bliższa jest mu jedna, czy druga, czy też może chce z którejś zboczyć, a może znaleźć się pośrodku. Polityka jako spektakl pomaga człowiekowi uporządkować sobie ideowo świat. Dobrze ten spektakl gra w Polsce tylko jedna partia – Prawo i Sprawiedliwość.
2.
A inne? Wystawiają aktorów prowincjonalnych, kreujących nieporywające widza postaci. Na przykład posła Marcina Kierwińskiego z Platformy Obywatelskiej, którego dziennikarz TVP Info spytał o to, czym zajmowałaby się PO i reszta opozycji, gdyby nie zajmowały się kwestią Trybunału Konstytucyjnego. Pomijając samą tendencyjność i ogólny charakter takiego pytania w szczegółowej, dotyczącej Trybunału rozmowie, warto przypomnieć reakcję parlamentarzysty. Było nią milczenie. Zamknięte usta Kierwińskiego są symptomatyczne. Pokazują one to, co jest największą wadą opozycji – czy to KOD-u, czy PO, czy Nowoczesnej, czy też frontu medialnego w postaci „Gazety Wyborczej” lub „Newsweeka”. Ta wada to reaktywność. Opozycja nie narzuca własnej narracji, wyłącznie odpowiada na narrację PiS-u. Nie ma – vide zaciśnięte wargi posła Kierwińskiego – pomysłu na to, co miałaby robić, gdyby nie zajmowała się działaniami partii rządzącej.
Oczywiście, na takie stwierdzenie jest szybki, wygodny i całkiem trafny kontrargument – nie czas zajmować się różami, kiedy płoną lasy. PiS swoimi działaniami wokół Trybunału Konstytucyjnego uderza w przyjęty w Polsce porządek. Działania partii Jarosława Kaczyńskiego w takich sferach jak media publiczne – chociaż w istocie są powtórzeniem działań każdej partii, która wygrywała po 1989 r. wybory – przez ich intensyfikację stają się nie do zniesienia.
To wszystko oczywiście prawda. Ale prawdą jest również to, że protestująca przeciw PiS-owi opozycja zachowuje się jak pies goniący autobus: wydaje się, że nie ma pojęcia, co zrobi, gdy go wreszcie złapie. I dobrze, bo nie złapie. Gdyby spektakl polityki był grany na warunkach, które obowiązywały jeszcze kilka lat temu, może by go dopędziła na światłach. Tyle że warunki się zmieniły. I z sejmowych partii jeden PiS potrafił to zrozumieć.
Opozycja nie ma pomysłu na to, co miałaby robić, gdyby nie zajmowała się działaniami partii rządzącej. | Wojciech Engelking
3.
Balans między spektaklem a ideą nie jest w polityce-spektaklu stały. Zmieniał się – i poprzednie warunki w tym dualizmie dowartościowywały spektakl, wywoływanie emocji, które nie zawsze musi wynikać z podłoża idei. Przyjrzyjmy się im, a zrozumiemy zmianę, która nastąpiła nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Poprzednie warunki zaczęły porządkować Polskę mniej więcej dekadę temu, za pierwszych rządów PiS-u. Politycy, wcześniej smętni panowie w garniturach, z dnia na dzień stali się wtedy celebrytami. Na dużą scenę weszło bowiem nowe pokolenie – w ówczesnym sejmie reprezentowane przez Wojciecha Olejniczaka czy Michała Kamińskiego – które uwodził telewizyjny blichtr. Światy polityki i show-biznesu zaczęły się ze sobą mieszać: czy to przez wprowadzenie nowych formuł programów telewizyjnych (jak „Teraz My” Tomasza Sekielskiego i Andrzeja Morozowskiego), czy to przez występy polityków w audycjach czysto rozrywkowych (jak Krzysztofa Bosaka w „Tańcu z gwiazdami”).
W tamtym czasie w Polsce na dobre zagościła figura, którą opisał Milan Kundera w „Powolności”: polityka-tancerza. Tancerz, wyłuszcza Kundera słowami swojego bohatera Pontevina, to człowiek, który szuka w polityce nie władzy, ale chwały, rozumianej nie jako grecka timos, lecz jako chwilowy rozbłysk na firmamencie. Tancerz nie myśli o sukcesie własnej partii czy własnego stronnictwa politycznego, ale o sukcesie swoim: jest ciągłym „ja”. Jego umysł jest podporządkowany medialnej prowokacji. Na erę telewizji nadaje się znakomicie: w końcu każda stacja musi zaprosić gościa, który sprawi, że widzowie nie przełączą kanału. Spektakl bierze górę nad polityką, ponieważ polityk swoją pozycję buduje na byciu znaną twarzą, a nie na tym, że stoją za nim jakieś ideowe prądy.
W świecie zdominowanym przez spektakl Brutus to nie człowiek zatroskany o republikański Rzym, ale po prostu Brutus celebryta, znany z tego, że jest znany; towarzyszy mu Kasjusz i pozostali. Jak w tytule książki Mariana Stali – „Jarosław, Donald i inne chłopaki”.
Oprócz Tuska i Kaczyńskiego z zalewu polityków-tancerzy tamtego czasu wyróżniał się Janusz Palikot. Z jednej strony wszyscy trzej uprawiai oni politykę jako spektakl, z drugiej – stały za nimi ideowe konceptualizacje rzeczywistości, które pozwalały pamiętać, że nie mamy do czynienia z celebrytami, ale jednak z politykami. To było niezbędne – jak bardzo niezbędne, pokazał właśnie kazus Palikota, który z elementem spektaklu przesadził, zapominając o polityczności. Polityczność Tuska wyrażała się w spokojnym, niemedialnym – i właśnie przez ten spokój i niemedialność bardzo ciekawym – pomyśle, by doszlusowywać kraj do zachodniej średniej. Polityczność Kaczyńskiego wyrażała się w niezgodzie na system III RP; i dalej się wyraża, idą za nią konkretne działania.
A w czym wyraża się teraz polityczność Grzegorza Schetyny, Ryszarda Petru czy Mateusza Kijowskiego? Wyłącznie w niechęci do PiS-u i jego przywódcy. Ta niechęć to zaś element porządku spektaklu, który po dekadzie zostaje zdominowany przez porządek idei. Wahadło wychyla się w drugą stronę.
4.
Kilka tygodni temu byłem na rodzinnym obiedzie. Po zwyczajowym „co u ciebie?”, na stół wjechały pierwsze przystawki. Rozmowa nieuchronnie ciążyła ku tematom politycznym. Nie chciałem psuć posiłku, toteż zaproponowałem, by na czas konsumpcji nałożyć embargo na dwa słowa. Pierwsze: Jarosław, drugie: Kaczyński. Propozycja obudziła oburzenie mojej ciotki – osoby bywałej, piszącej, wykładającej – która stwierdziła, że nie może o Jarosławie Kaczyńskim nie mówić, gdyż były premier Polski jest… „sensem jej życia”.
W odpowiedzi mojej ciotki widzimy cały aktualny program opozycji: sensem jej życia, jej ideą jest Jarosław Kaczyński. Jak to się ma do polityki jako spektaklu?
————————————————————————————————————————-
Czytaj także pozostałe teksty z Tematu Tygodnia:
Jarosław Kuisz „Opozycja. Scenariusze klęski”
Tomasz Sawczuk „Opozycja w defensywie”
Tomasz Siemoniak w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Julianem Kanią „Plany Platformy”
Paweł Rabiej w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim „Igrzyska dopiero się zaczną”
Mateusz Trzeciak z partii Razem „Idziemy powoli, bo zmierzamy daleko”
————————————————————————————————————————-
Żeby wznieść się nieco ponad rytualny polski spór, zerknijmy na Stany Zjednoczone i zastanówmy się, co właściwie wiemy o Hillary Clinton, kandydatce Demokratów na urząd prezydenta. Wiemy o niej tyle, że jako jedyna – podobno, choć badania statystyczne na to nie wskazują – może zatrzymać Donalda Trumpa.
Oprócz tego jawi się jako zachowawcza zwolenniczka status quo. Jest nudna nie dlatego, że nie potrafi grać w politykę jako spektakl – od tego ma cały sztab PR-owców – ale dlatego, że jej ideowość, jeśli taka istnieje, jest całkowicie reaktywna. Podobnie jak ideowość opozycji w Polsce, która zdaje się sądzić, że szumnie określana „obrona demokracji” i obrona aktualnych rozwiązań prawnych co do Trybunału Konstytucyjnego opromieni pozostałe sfery jej działalności. Nie opromieni. Analogicznie do polskiej opozycji, Clinton swoją ideowość postanowiła wypełnić czymś ze świata spektaklu, czymś partykularnym – Trumpem, który w jej świecie funkcjonuje tak, jak Kaczyński w naszym.
Działając reaktywnie w stosunku do Kaczyńskiego, polska opozycja sama siebie odziera z ideowości. Jej spór z Kaczyńskim – karykaturalną formę przyjmujący w okrzyku Władysława Frasyniuka: „Jarek, zwyciężymy!” – wydaje się wyborcy sporem personalnym, prywatnym.
Złaknionemu nowości wyborcy opozycja proponuje żywego trupa. Kto wie, być może nawet jej koalicja będzie nazywała się Unią Wolności. | Wojciech Engelking
Czy oznacza to, że liberałowie już tacy muszą być – nudni, w zalewie radykałów z lewej i z prawej strony? Wręcz przeciwnie. Wystarczy spojrzeć na karierę premiera Kanady, Justina Trudeau.
5.
Polska opozycja nie rozumie, że społeczeństwo jest głodne jednej rzeczy: nowości. Nie rozumie tego zarówno na poziomie spektaklu, jak i na poziomie idei.
Zacznijmy od spektaklu. Jego telewizyjna logika, którą zdaje się polska opozycja wyznawać, opiera się na założeniu, że dany polityk buduje medialnymi występami swoją pozycję i im mocniej jest zakorzeniony w zbiorowej wyobraźni – tym lepiej. Tym chyba należy tłumaczyć fakt, że Aleksander Smolar – najwyraźniej zdający sobie sprawę z tego, że Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru i Mateusz Kijowski są dla tłumów równie porywający, jak naczynia w zmywarce – jako możliwego przywódcę ruchu antykaczystowskiego wymienia Władysława Frasyniuka. Nie zauważa jednak, że to mocne zakorzenienie Frasyniuka jest jego balastem – i dla wyborcy, i dla niego samego.
Przez zakorzenienie Frasyniuk stał się zarozumiały i pyszny – najlepszym tego przykładem był jego głos z okazji Kongresu Kobiet, w którym stwierdził, że popiera kobiety „bo są sexy”. Nie zadał sobie intelektualnego trudu, by pomyśleć, czy jego słowa nie są przypadkiem po 25 latach doszlusowywania do standardów poprawności politycznej Zachodu stosowne, czy nie. Złaknionemu nowości – choćby i w postaci ręcznie sterowanego Andrzeja Dudy – wyborcy opozycja proponuje żywego trupa. Kto wie, być może nawet jej koalicja będzie się nazywała Unią Wolności.
A teraz poziom idei. Przez swoje propozycje, by utrzymać status quo – bo do tego sprowadza się na przykład obrona Trybunału Konstytucyjnego – opozycja wyraża przekonanie, że żaden inny porządek, niż ten, w którym ona panowała, nie jest racjonalny. Tymczasem Kaczyński udowadnia, że jest, znakomicie rozumiejąc, czy to socjalne (500+, Mieszkanie+), czy to suwerennościowe (zdecydowany opór wobec Komisji Europejskiej), tęsknoty Polaków.
Opozycji było wygodnie w porządku, w którym równowaga między ideą a spektaklem przechylała się na korzyść spektaklu. Politycy dzisiejszej opozycyjni byli w telewizyjnych debatach o wiele sprawniejsi od pisowskich – ładniejsi, lepiej ubrani, bardziej obyci – a telewizja wyznaczała horyzont tego, co może zostać powiedziane: prostokąt ekranu wydawał się klatką, poza którą nie ma niczego. Z braku idei, ciepłej wody w kranie, Platforma uczyniła wówczas swoją cnotę, dokładając do tego straszenie Kaczyńskim. Była jak Cesare Borgia w „Księciu” Machiavellego, który całą swoją siłę – przy niewątpliwych intelektualnych i wojskowych talentach – zakorzenił w potędze ojca. Tyle, że jego ojciec w pewnym momencie umarł, a sam Borgia ciężko zachorował.
Dlaczego umarł? Nikt go nie otruł, nikt go nie zabił. Po prostu umarł. Fortuna zakręciła swoim kołem. Tak samo zakręciła kołem w Polsce, gdzie zapotrzebowanie na spektakl zmniejszyło się, a zwiększyło zapotrzebowanie na idee – choćby podłe, plugawe i głupie. Jeśli reaktywna opozycja tego nie zrozumie, zginie.
*Ikona wpisu: autorka: Ewa Kubat-Pawłowska