Trzy miesiące temu, późnym wieczorem, w jednym z przepastnych gmachów mediów publicznych, komentatorzy polityczni czekali na wejście do studia. Jeden z nich zapytał młodą wydawczynię, jak się czuje pod – wówczas nowymi – rządami Prawa i Sprawiedliwości w radiu i telewizji. Kobieta wypiła łyk kawy i mruknęła coś zdawkowo. Wtedy tamten westchnął: „To jeszcze jakieś trzy i pół roku”. „Ależ nie!” – natychmiast poprawiła go dziennikarka: „To tylko 1231 dni!”.

Możliwe, że to nieodosobniony przypadek wśród dziennikarzy pracujących w mediach publicznych. Warto jednak nareszcie postawić wprost pytanie, czy opozycja nie zawiedzie owej dziennikarki? Czy naprawdę będzie potrafiła odebrać władzę partii Jarosława Kaczyńskiego, gdy przyjdą wybory? To pytanie praktyczne.

Warto pozostawić z boku oceny, kto jest dobry, a kto zły w polskiej polityce, a zapytać o strategię i taktykę. Tym bardziej, że rozważanie odebrania władzy PiS-owi przez zwolenników liberalnej demokracji ma dziś sens nie poprzez liczenie frekwencji podczas marszów KOD-u, ale wyłącznie w kategoriach wygranych wyborów, w których rywalizują nie ruchy społeczne, lecz partie polityczne.

Z tej perspektywy rysują się następujące scenariusze.

(a) Wielka koalicja pod parasolem KOD-u

W niektórych państwach Europy Zachodniej znane są „pakty republikańskie” czy „wielkie koalicje”. Dla dobra wspólnego partie o odmiennych programach politycznych, zawieszają ideologiczną broń na kołku. W pierwszym przypadku celem doraźnego powstrzymania radykałów. W drugim zaś po to, by państwo nie pozostawało bez rządów. Kluczowe słowo to „kompromis” – i to bez dodawanego nad Wisłą niemal z automatu przymiotnika „zgniły”.

Gdyby wybory miały się odbyć dziś, nie jest jednak wcale pewne, czy wielka koalicja PO, Nowoczesnej i PSL-u odebrałaby władzę PiS-owi. Konieczne byłoby zapewne sięgnięcie do zasobów lewicy pozaparlamentarnej. Tu jednak tyka bomba istotnych różnic programowych oraz – kto wie, czy nie gorsza rzecz – trujący nawyk „opozycji totalnej”. Czy w klimacie bezkompromisowości możliwe będzie układanie się między konkurującymi partiami? Paradoksalnie wystarczy, że PiS na moment osłabnie w sondażach – i łatwo może okazać się, iż widmo jednego wroga przestanie być dostatecznym spoiwem między kilkoma ugrupowaniami.

Co więcej, parasol KOD-u ukrywa tylko wielkie namiętności liderów partyjnych. W koalicji „Wolność, Równość, Demokracja” nadal nie ma PO. Czy naprawdę można uwierzyć, że Ryszard Petru i Grzegorz Schetyna zawieszą broń i zaufają sobie na tyle, by zawrzeć koalicję? W oczach wyborców de facto podważy to przecież sens istnienia jednej z tych partii. Czy fakt, że Nowoczesna powstała ze sprzeciwu wobec rządów PO, już całkowicie stracił na znaczeniu?

Rozmaite złośliwości między liderami oraz wojny podjazdowe obu partii (na czele z odbieraniem sobie członków) nakazują chłodzenie głów co do możliwości wielkiej koalicji. W teorii nie jest ona niemożliwa, lecz w praktyce oznaczałaby wzniesienie się na bardzo wysoki poziom kompromisu – co może okazać się dla charakterów polskich polityków zbyt trudne.

Marzycielom warto przypomnieć piękną historię o PO–PiS-ie. Wówczas także istniał wspólny wróg, zaś zawarcie koalicji było o włos. Zwyciężyły jednak namiętności konkretnych osób. Wielu wyborców do dziś nie rozumie, co się wówczas stało. Zasadnicze różnice programowe produkowano później.

(b) KOD w partię zamieniony

Mateusz Kijowski w TVN24 powiedział niedawno, że jest PO rozczarowany. Powiedział nawet: „W tej chwili Platforma po utracie władzy, utraciła również jakiekolwiek umocowanie w rzeczywistości”. Jednocześnie Kijowski jakiś czas już powtarza, że KOD nie zamieni się w partię polityczną. Czy można wierzyć, że pod wpływem ciśnienia związanego z wyborami nie zmieni decyzji? Czy chwilowe porozumienie między Kijowskim i Schetyną unieważnia wcześniejszą diagnozę samego Kijowskiego?

PiS ma władzę od miesięcy, ba, za chwilę minie rok od pamiętnych wyborów. PO i Nowoczesna ilu miały porwać wyborców, tylu porwały. Sondaże są niezmiennie dobre dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Nic nie zapowiada tego, by nagle tłumy na stadionach miały mdleć z entuzjazmu do opozycji partyjnej. Nie jest zatem nierozsądna – nawet wbrew dzisiejszym słowom Kijowskiego – hipoteza, że brak sondażowych postępów w walce z PiS-em może z czasem doprowadzić do powstania nowej partii – KOD.

Wówczas, gdy przyjdzie czas wyborów, mechanizm rywalizacji międzypartyjnej wyzwoli „bratobójczą” kampanię. PO będzie walczyć z Nowoczesną, Nowoczesna z PO, zaś KOD będzie dystansować się wszystkich, niby dziś partia Razem… Niewykluczone, że w takich warunkach nawet słabszy PiS gotów znów wygrać wybory.

————————————————————————————————————————-

Czytaj także pozostałe teksty z Tematu Tygodnia:

Tomasz Sawczuk „Opozycja w defensywie”

Wojciech Engelking „Dlaczego ludzie interesują się polityką?”

Tomasz Siemoniak w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Julianem Kanią „Plany Platformy”

Paweł Rabiej w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim „Igrzyska dopiero się zaczną”

Mateusz Trzeciak z partii Razem „Idziemy powoli, bo zmierzamy daleko”

————————————————————————————————————————-

(c) …i wiara w cuda

Wszystko to z punktu widzenia osób, które życzyłyby sobie odsunięcia PiS-u od władzy, wygląda dość ponuro. Komentatorzy polityczni i członkowie partii doskonale o tym wiedzą, może dlatego zakulisowo plenią się scenariusze apolityczne. Innymi słowy, rozwija się wiara w cuda, które z wygraniem wyborów nie mają nic wspólnego. Tu pole do popisu ogranicza wyłącznie fantazja.

Jedni snują korzystne dla siebie scenariusze w oparciu o stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego. Inni prorokują pewne „zużycie się” PiS-u za jakiś czas, choć PO „nie zużyła się” po pierwszych 4 latach. Innym przejawem takiego apolitycznego bajania jest wiara, iż nagle pojawi się ktoś nowy, najlepiej „młody”. Owa wybitna postać, o tyle znakomita, że jeszcze nieznana, owo nasze skrzyżowanie Wenus z piany z Aleksandrem Macedońskim przybędzie na równie świeżym partyjnym rumaku i pokona partię „zmęczonego” prezesa PiS-u. W tej wizji obsadzano partię Razem (całkowicie wbrew sondażom), teraz zaś KOD (wbrew możliwości bratobójczej walki w centrum). Jak widać, idzie tu o sny i marzenia, nie o chłodną kalkulację. Ostatecznie w ostatnim rozdaniu owym „nowym i młodym” w parlamencie okazał się także Paweł Kukiz.

Światełko w tunelu?

Dopiero rozważając scenariusze rzeczywistego, a nie symbolicznego czy moralnego odebrania władzy PiS-owi, można zrozumieć, dlaczego partia Jarosława Kaczyńskiego wygrała wybory i ma się znakomicie w sondażach. To słabość opozycji oddała władzę w ręce PiS. I to słabość opozycji utrzymuje obecne trendy sondażowe.

Warto zejść na ziemię. Najlepszy pozytywny scenariusz dla polskiej sceny politycznej, to gdyby zamiast wyglądania nowej partii, w ramach już istniejących uaktywnili się politycy, którzy zdobyli już pewne doświadczenie i byli gotowi walczyć o władzę, i wywarli presję na liderów albo podjęli walkę w ramach własnych szeregów o odebranie władzy tym osobom, które posądzają o cechy niedostateczne do wygrania wyborów. Chodziłoby o uaktywnienie się w partiach osób, które już zakosztowały smaku porażki, zdrady w szeregach itd., czyli chleba powszedniego polityki, którego – jak naiwnie sądzi wielu rodaków – można jakimś sposobem uniknąć.

W istocie to przez umiejętność poradzenia sobie z porażkami rodzą się liderzy na całym świecie. Kto nie wierzy, niech sobie przypomni, ile razy przegrał z kretesem ten, kto dziś rządzi Polską. Zatem dopiero, gdy przeciwnicy PiS-u przestaną sobie mydlić oczy tym, że moralnie stoją po stronie Dobra w walce ze Złem, a zaczną kalkulować, jak wygrać następne wybory, dziennikarka z mediów publicznych będzie mogła spokojnie odliczać dni do końca dobrej zmiany.

 

*Ikona wpisu: autorka: Ewa Kubat-Pawłowska