Szanowni Państwo,

w książce „Jądro dziwności” Peter Pomerancew, opisując stan rosyjskiej armii, pisze, że jeszcze kilka lat temu całe rodziny pracowały nad tym, by ich członkowie nie trafili do armii, a kiedy już się tam znaleźli, by ich stamtąd wyciągnąć, nawet drogą porwania. Jeszcze do niedawna opinia o polskiej armii była niewiele lepsza – stare mundury i sprzęt, niskie pensje i zalewająca poborowych fala. Dziś jednak, siedem lat po zniesieniu poboru powszechnego, o konieczności obrony ojczyzny słyszymy coraz częściej i z coraz liczniejszych kierunków. Z jednej  strony mamy młodych chłopców w koszulkach – z braku lepszego słowa – „upamiętniających” powstanie warszawskie i emocjonujących się żołnierzami wyklętymi, z drugiej – obywatelskie patrole ulic, z trzeciej – konkretne rozwiązania instytucjonalne, które, choć mogą wydawać się nudne, są w sprawie militaryzacji Polski najistotniejsze.

Takim rozwiązaniem jest projekt Wojsk Obrony Terytorialnej, którego koncepcję pod koniec kwietnia podpisał minister obrony narodowej, Antoni Macierewicz. Zakłada ona stworzenie 17 brygad – po jednej na każde województwo, z dwiema na Mazowszu – które mają liczyć od półtora do dwóch i pół tysiąca żołnierzy. Na poziomie powiatów mają z kolei powstać stuosobowe kompanie, w których nowi żołnierze przez 30 dni w roku będą szkolić się pod okiem zawodowych oficerów. Według planów MON do końca 2017 r. Wojska Obrony Terytorialnej mają liczyć 35 tys. żołnierzy w czasach pokoju i nawet do 50 tys. na wypadek wojny. Skąd brać rekrutów? Spośród ochotników, w tym z istniejących już organizacji paramilitarnych.

Kiedy wiosną tego roku projekt ujrzał światło dzienne, jego autorów spotkała krytyka. Zarzucano im, że ideowym odniesieniem dla Wojsk Obrony Terytorialnej ma być mit żołnierzy wyklętych (nawet na poziomie nawiązującego do nich umundurowania), zarzucano także, że – wedle raportu Narodowego Centrum Studiów Strategicznych – siły Obrony Terytorialnej i policji mogą być wykorzystywane jako „środek zapobiegawczy działaniom antyrządowym”. Duże kontrowersje wzbudziła także kwestia broni, która w pierwotnym zamierzeniu miała być przez nowych rekrutów przechowywana w ich domach. Projekt został odczytany jako wypływający z takiego myślenia władzy o wojsku i wojnie, którego najlepszym przykładem jest jedna z recenzji wystawy w Muzeum II Wojny Światowej – jej autor stwierdził, że wystawa nie eksponuje „cech pozytywnych [wojny], takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie”, a ponadto nie ukazuje ona „hartowania człowieka”.

Czy we współczesnych realiach – kiedy wojny prowadzone są za pomocą nie masowych armii, ale wyspecjalizowanych oddziałów, a niekiedy za pomocą samolotów sterowanych zdalnie z odległości tysięcy kilometrów – powoływanie do armii tysięcy cywilów ma jakikolwiek sens? Grzegorz Kwaśniak, pełnomocnik Ministerstwa Obrony Narodowej ds. tworzenia Obrony Terytorialnej Kraju, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim przekonuje, że Wojska Obrony Terytorialnej są Polsce potrzebne jako odpowiedź właśnie na „nowe zagrożenia hybrydowe”. Jak przekonuje Kwaśniak, „odpowiedź ta spotkała się z bardzo przychylnym przyjęciem ze strony naszych sojuszników – między innymi Amerykanów”.

Generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych RP, także jest zwolennikiem powołania OT, ale nie kosztem modernizacji technicznej wojsk operacyjnych. „Jeżeli będzie inaczej, popełnimy największy błąd strategiczny w naszej historii. Wojska Obrony Terytorialnej nie obronią Polski”, mówi Skrzypczak w rozmowie z Julianem Kanią. Grzegorz Kwaśniak natomiast zapewnia, że pieniędzy na tworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej nie zabraknie, ale dokładnych kosztów całego programu nie znamy.

To jednak nie koniec wątpliwości. Generał Roman Polko w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim podkreśla, że ministerstwo musi przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, czy WOT ma wykorzystać na potrzeby wojska specjalistów, których armii brakuje, np. inżynierów, informatyków, czy też być jedynie zapleczem taniej siły roboczej, wojskiem rakietowym „łopata–ziemia–powietrze”? Podobnie jak Skrzypczak, także Polko podkreśla, że stworzenie nowych jednostek wymaga nie tylko pieniędzy, ale i spójnej koncepcji oraz czasu. W przeciwnym razie potencjał ochotników zostanie zmarnowany. „Największe zagrożenie, jakie widzę, polega na tym, że ściągniemy tych ludzi, powiemy, że już mamy Obronę Terytorialną i dopiero wtedy zaczniemy się zastanawiać, co z nimi zrobić”, mówi były dowódca jednostki „GROM”.

Bardzo krytyczny co do Wojsk Obrony Terytorialnej jest Tomasz Sawczuk, który uważa, że w obecnych warunkach politycznych projekt ten należy rozpatrywać nie w kategoriach militarnych, ale jako kolejny element polityki historycznej rządu. Świadczą o tym chociażby wspomniane już odwołania do żołnierzy wyklętych, którzy z polecenia MON mają stać się patronami poszczególnych oddziałów (wybór konkretnego patrona będzie dokonywał się już na poziomie lokalnym, ale kierunek jest narzucany z góry). „Model zapewniania bezpieczeństwa w tradycji żołnierzy wyklętych przypomina raczej wariację na temat filmów Quentina Tarantino, ale w wersji, w której głównym bohaterom nie udaje się nic osiągnąć”, pisze Sawczuk i ostrzega przed mitologizacją wojny jako „męskiej przygody”, na którą każdy „prawdziwy patriota” powinien być gotowy.

 

Zapraszam do lektury!

Wojciech Engelking


 

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja „Kultury Liberalnej”.

Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Julian Kania, Tomasz Sawczuk, Konrad Gałuszko, Joanna Derlikiewicz, Konrad Kamiński.

Ilustracje: Anna Rabsztyńska.