Zwolennikom utrzymania aktualnego ustawodawstwa ws. aborcji (PO), zwolennikom liberalizacji ustawy (Razem), a także wahającym się (Nowoczesna) „czarny protest” upłynął pod znakiem podziału „kobiety vs PiS”. Przekonywanie o istnieniu tej opozycji może być przydatne w roli politycznej maczugi. Jeżeli jednak chcemy nie tylko potępić fundamentalistyczny w treści projekt ustawy autorstwa Ordo Iuris, lecz także zrozumieć sytuację, w jakiej znajdują się partia rządząca i jej konkurenci, zabieg ten okaże się niewystarczający. Dość powiedzieć, że projektu całkowitego zakazu aborcji nie wspierali wyłącznie mężczyźni, a wśród radykalnie konserwatywnych katolików są także kobiety.
Jeżeli – całkowicie słusznie – nie podoba nam się, gdy prominentni przedstawiciele PiS-u przedstawiają sprawę tak, jakby kobiety zostały w „czarny protest” wmanewrowane i nie do końca wiedziały, co robią, wychodząc na ulice, nie traktujmy przedstawicieli strony konserwatywnej tak, jakby z kolei to ich przekonania były nieautentyczne czy nierealne. Warto pamiętać, że to m.in. zwolennicy tej rygorystycznej ustawy dali partii Jarosława Kaczyńskiego wyborcze poparcie i trudno, aby ich teraz całkowicie zignorował. Sposób, w jaki ustawa została odrzucona przez parlament – zdecydowanie mało finezyjny – i tak był dla nich policzkiem.
„Czarny protest” posiada jednak istotny długofalowy potencjał polityczny. PiS pozycjonuje się jako ugrupowanie reprezentujące lud, przeciwko zepsutym elitom. Zgodnie z tą doktryną, partia rządząca przedstawia niemal każdy sprzeciw wobec swojej polityki – choćby ze strony sędziów Trybunału Konstytucyjnego czy KOD-u – jako rewoltę elit, ludzi uprzywilejowanych, niepotrafiących pogodzić się ze zmianą władzy. Dlatego też partia ta powołuje się nieustannie na demokratyczny mandat, dany jej przez głosujących.
Największym zagrożeniem dla strategii PiS-u byłoby ujawnienie, że PiS nie mówi głosem ludu. | Tomasz Sawczuk
Największym zagrożeniem dla tej strategii byłoby realne ujawnienie, że PiS nie mówi głosem ludu. Nie chodzi tylko o to, że na PiS głosowało raptem 18 proc. wyborców, a lud tak naprawdę jest podzielony. Rzecz w tym, że PiS jest partią polityczną jak każda inna i nie ma do ludu uprzywilejowanego dostępu.
„Czarny protest” nabiera więc właściwego znaczenia nie jako samodzielne wydarzenie, lecz dopiero w bardziej trwałym kontekście. Władza odwołująca się do legitymizacji ludu będzie na prostej drodze do porażki, gdy okaże się, że nie działa w imię ludu, ale władzy. Ze względu na istniejące podziały społeczne, które są bardziej złożone niż schemat „Polki vs PiS”, musi to się ujawnić równocześnie na wiele sposobów, a masowe protesty kobiet przeciwko zaostrzeniu przepisów dotyczących aborcji są jednym z nich. Chodzi więc przykładowo o powszechne rozdawanie znajomym stanowisk w państwowych spółkach, co jest być może najbardziej jaskrawym dowodem na zasadność zarzutu, że dzisiaj „władza jest dla władzy”. Dlatego PiS, intuicyjnie czy nie, zareagował w tej sprawie ostrzej niż w innych.
Najtrudniejszy element tej układanki polega na tym, że protest będzie najskuteczniejszy wtedy, gdy zrodzi się z dala od poprzedniego establishmentu – a zatem nie będzie można protestującym łatwo przypiąć łatki elit broniących niesprawiedliwego status quo. Jednak to właśnie istniejące partie polityczne muszą być zdolne do przejęcia wyborców wyrażających niezadowolenie wobec działań rządu i zmobilizować ich do oddania głosu.
Oto dlaczego ugrupowania polityczne muszą paradoksalnie myśleć bardziej o formowaniu wizji przyszłości niż o obronie III RP. I dlaczego symboliczne koncentrowanie się na heroicznych bojach z PiS-em bardziej sprzyja wyczerpaniu wszystkich stron niż naprawianiu liberalnej demokracji.
Po pierwsze, koncentrując działalność na obronie III RP przed PiS-em, gra się w grę, której warunki narzucił Jarosław Kaczyński, i oddaje się mu tym samym przesadne honory. W tym zakresie zbuntować muszą się nie politycy, lecz raczej lud.
Po drugie, zbuntowani wyborcy muszą posiadać wiarygodną kontrpropozycję. Wśród komentatorów pojawiły się głosy, że spadki sondażowe partii rządzącej po ostatnich protestach zwiastują nadchodzącą wyborczą porażkę PiS-u. Słupki sondażowe są jednak w tym kontekście mało istotne. Długofalowo liczy się nie to, czy „Czarny Protest” osłabił PiS, ale to, czy wpłynie on na przejście części wyborców do konkurencji. W innym razie „słabnięcie PiS-u” pozostanie tylko faktem medialnym.
Jeżeli chodzi o przyszłość, to jak na razie Nowoczesna buduje swoją propozycję przy pomocy programu tkwiącego nadmiernie w latach 90., PO jeszcze nie przeszła przez czyściec, którą to konieczność ogłaszał w „KL” Grzegorz Schetyna, zaś Razem jak dotąd nie doświadczyła swojego „momentu mainstreamowego”, który mógłby przekształcić ją w ugrupowanie o masowym poparciu. Niezależnie od tego, co mówią sondaże, póki co partia rządząca wciąż jest na prowadzeniu. Krytycy rządu będą mogli ogłosić sukces dopiero po zmianie tej sytuacji.