Na III RP wylewano ostatnio kubły pomyj ze wszystkich możliwych powodów. Nierówności dochodowe, patologie transformacji, postkomunistyczna agentura – do wyboru do koloru, pod ręką nie brakowało poręcznych publicystycznie terminów. Ostatnio w TVP z ust jednej z gwiazd prawicowej publicystyki można było dodatkowo usłyszeć, że po 1989 r., jakoby celowo, nie mówiono o tragedii ludności polskiej na Wołyniu. Na poziom niedorzecznych stwierdzeń można byłoby pewnie wzruszyć ramionami. W końcu, w ramach wolności słowa, należy tolerować nawet kompletne głupstwa. Jednakże w tej akurat sprawie historia i polityka nadal są ściśle splecione i oddziałują na przyszłość Polaków oraz Ukraińców. Dlatego, gdy rozmawiamy o filmie Wojciecha Smarzowskiego, wbrew sugestiom twórców, ważniejsza niż data tragedii z 1943 r. jest dziś data premiery – 2016.

Fot. materiały prasowe Forum Film Poland
Fot. materiały prasowe Forum Film Poland

Grube łgarstwa

Gdy po 1989 r. pojawiła się wreszcie okazja do swobodnego prowadzenia badań, historycy rozpoczęli pracę. W 2000 r. ukazało się głośne dwutomowe dzieło „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945” Władysława i Ewy Siemaszków. W 2003 r., w 60. rocznicę wydarzeń, szeroko dyskutowano o zbrodniach na Wołyniu. W imię pojednania między narodami odbyło się także kilka uroczystości: w Pawłokomie, Hucie Pieniackiej, na Cmentarzu Orląt Lwowskich itd. Brali w nich udział tacy politycy, jak Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko. Stanowią one dorobek nie jakichś państw na Księżycu, ale także III RP.

Na swój język przekładała przeszłość także kultura popularna. W 2006 r. ukazał się tom opowiadań Stanisława Srokowskiego pod tytułem „Nienawiść”. Wzbudziły one tak żywe zainteresowanie, że dotarły do Smarzowskiego i zainspirowały go do nakręcenia filmu. Jeśli komuś poziom artystyczny opowiadań nie smakował, nie zmienia to faktu, że do kanonu ważniejszych polskich powieści XX w. zalicza się powieść Włodziemierza Odojewskiego „Zasypie wszystko, zawieje…”. Rzecz z lat 70. XX w. [sic!] o tragicznym splocie polsko-ukraińskich stosunków w czasach II wojny światowej, o sytuacji bez dobrego wyjścia, również obfituje w drastyczne sceny. Do myślenia powinna dawać niesamowita „Pożoga” Zofii Kossak-Szczuckiej o wcześniejszych wydarzeniach na Wołyniu – smutna uwertura z lat 1917–1919. Przykłady można mnożyć – i ewentualnie spierać się o skalę popularyzowania wiedzy na ten temat. Jako że, na szczęście, cała teza o jakimś spisku przeciw prawdzie o Wołyniu jest wyssana z palca, wróćmy zatem do filmu.

„Wołyń” nie jest filmem o tym, co stało się na pograniczu polsko-ukraińskim kilkadziesiąt lat temu. Mówi niewiele o tamtych ludziach i tamtych czasach, ale bardzo dużo o nas i o naszych czasach. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Pojednanie przez masakrę?

„Pojednanie jest wtedy, gdy ktoś przeprosi, ktoś coś nazwie, padną odpowiednie słowa. Zamiatanie prawdy o zbrodniach jest prostą drogą do nowych zbrodni” – twierdzi Wojciech Smarzowski w wywiadach.

Twierdzenie, że film ten ma służyć pojednaniu polsko-ukraińskiemu, brzmi jak ponury żart.

Po pierwsze, ze względu na samą wizję antropologiczną reżysera. Przez niemal cały „Wołyń” oglądamy jedną drastyczną scenę za drugą (polskie dziecko spalone w snopie siana, polski żołnierz rozrywany przez konie, polska ciężarna kobieta przebijana widłami itd.). Widzów, którzy znają twórczość tego reżysera, wcale to nie zaskakuje. Czy było to „Dom zły” (2009), czy „Róża” (2011), czy jest to „Wołyń” – zmieniają się tylko dekoracje. Gwałty, morderstwa, oszustwa, zwykle zresztą skąpane w powodzi alkoholu, są w każdym z filmów zagwarantowane. To przemoc typu „kopiuj–wklej”. W zasadzie wszystko jedno, na jaki temat historyczny wypowiada się Smarzowski – i do tego ma prawo. Tyle że to twórca nie tyle zło piętnujący, jak chcą dzisiejsi apologeci Prawdy w filmie „Wołyń”, co także złem zafascynowany. To fakt, że na Wołyniu w latach 40. XX w. działy się rzeczy straszne. Jednak u Smarzowskiego niektóre sceny sprawiają wrażenie rozsmakowania się w przemocy, ba, wręcz badania możliwości z zakresu efektów specjalnych w ukazywaniu maltretowanych ciał w polskim kinie. Wszystko to w zwielokrotnieniu, niezależnie już od intencji twórcy, tworzy nie artystyczny obraz zła, ale czysty kicz. Chwalenie artystycznych walorów filmu tylko z powodu (rzekomego) sprzeciwu reżysera wobec (rzekomej) zmowy milczenia w III RP nosi znamiona obsesji.

Przedstawieni w „Wołyniu” Ukraińcy wykrzykują hasło „Sława Ukrajini! Herojam sława!”. Młodemu pokoleniu Polaków, które wraz z Ukraińcami wykrzykiwało te hasła, wspierając kijowski Majdan, odbiera to spontaniczny język pojednania, jaki narodził się podczas pokojowych rewolucji w 2004 i 2014 r. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Po drugie, „Wołyń”, wbrew apologetom, tak naprawdę nie pokazuje przecież „prawdy o zbrodniach”. To filmowa rekonstrukcja wydarzeń z historii. W wielu miejscach na świecie trwa mocowanie się z koszmarami z przeszłości. Na tym tle amerykański autor David Rieff w książkach „Against Remembrance” and „In Praise of Forgetting” przypominał, że – ściśle rzecz biorąc – próby dotarcia do prawdy są wyłącznie domeną historyków. To oni, z pomocą archiwów i źródeł, sine ira et studio, są w stanie (czasem, ale nie zawsze) dotrzeć do prawdy o tym, co zdarzyło się dziesiątki lat temu. Natomiast to, co prezentują artyści – czy to w filmie, czy w jakimkolwiek innym dziele sztuki – a także to, co piszą i mówią publicyści, politycy i inne osoby publiczne, nie jest żadnym poszukiwaniem prawdy, lecz dokonywaną interpretacją tego, co wiadomo zwykle dzięki historykom.

„Wołyń” nie może być zatem traktowany dosłownie jako film o tym, co stało się na pograniczu polsko-ukraińskim kilkadziesiąt lat temu. Jest współczesną interpretacją tragedii, która wówczas tam się wydarzyła. W pewnym sensie o wiele więcej mówi o nas i o naszych czasach.

Fot. materiały prasowe Forum Film Poland
Fot. materiały prasowe Forum Film Poland

Rzeź multiplikowana

Oto w multipleksach oglądamy masakry, czytamy pięknie wydane książki o rzeziach z przeszłości. W przekładaniu ich na język polityki najmocniej wypowiedział się Jarosław Marek Rymkiewicz. Jeszcze „Wieszanie” szokowało czytelników zarzutem, że jako naród jesteśmy zbyt łagodni i nie karzemy śmiercią zdrajców. O ile jednak Rymkiewicz szukał oparcia w zmodernizowanym polskim nacjonalizmie, to Smarzowski opowiada nam bajki o pojednaniu między narodami. Na podstawie „Wołynia” nie wiadomo, na jakim gruncie miałoby ono nastąpić. Humanizmu, wiary w człowieka, który przezwycięża swoje słabości i uczy się na błędach poprzednich pokoleń – jak choćby deklarowali prezydenci Kaczyński i Juszczenko w Pawłokomie – nie ma tutaj ani na jotę. Jedyne „pojednanie” w filmie następuje w zaświatach (podobnie zresztą jak w filmie „Smoleńsk”). Na ziemi wygrywa wyłącznie zło, zgodnie zresztą z myślą klasyka, że „życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”.

Pomóż nam tworzyć niezależną prasę.

Nie wiadomo, czy Smarzowski podejmie kolejny temat z mordem w tle. Niestety, historia Polski obfituje w spektakularne tragedie, łatwo więc sobie wyobrazić podjęcie wkrótce przez reżysera tematów takich jak rzeź Pragi z 1794 r., smutny finał jednego z powstań narodowych (1831 lub 1864…) czy likwidacja dowolnego z gett w czasie II wojny światowej. Pytanie raczej, co z zrobią z tymi artystycznymi propozycjami (do których reżyser ma prawo) widzowie. Albowiem „Wołyń” może zainfekować wyobraźnię wielu osób na płaszczyźnie politycznej. Nie jest to film służący pojednaniu, lecz odwrotnie: podgrzewa najgorsze stereotypy, firmuje resentyment i lubowanie się we własnej krzywdzie. W żadnym momencie nie przypomina, że po tej koszmarnej wprost historii zdarzyło się coś naprawdę wyjątkowego – kilka lat oddechu i wzajemnego wspierania po upadku komunizmu czy teraz, gdy Ukraina znajduje się w stanie wojny z Rosją. Zatem rozmowa o wydarzeniach takich jak w Pawłokomie – proszę bardzo, ale z uwzględnieniem ceremonii, w której wzięli udział prezydenci obu państw. Dyskusja o Wołyniu z 1943 r., tak, oczywiście, ale wraz z tym zupełnie nieprzystającym do niej wsparciem Polaków dla pomarańczowej rewolucji oraz Euromajdanu. W tej sprawie świat naprawdę nie ogranicza się do sporu redaktorów z kilku gazet wydawanych w Warszawie.

Ukraina znajduje się w najgorszej być może sytuacji od kilkudziesięciu lat. Jako państwo jest dziś słaba i wewnętrznie podzielona, na jej wschodzie trwa konflikt, którym znudziły się światowe media. „Wołyń” mimochodem skierowany jest przeciwko pojednaniu jeszcze w jednym sensie. Przedstawieni w nim Ukraińcy agresywnymi głosami wykrzykują hasło: „Sława Ukrajini! Herojam sława”. Młodemu pokoleniu Polaków, które wraz z Ukraińcami wykrzykiwało te hasła w zupełnie innym znaczeniu na kijowskim Majdanie, odbiera to spontaniczny język pojednania, jaki narodził się podczas pokojowych rewolucji w 2004 i 2014 r.

Fot. materiały prasowe Forum Film Poland
Fot. materiały prasowe Forum Film Poland

Sceny zbrodni w multipleksach

Twierdzenie, że trzeba przypominać o tym, że ludzie mają skłonność do zła, jest cokolwiek banalne dla czytelników Biblii, książek historycznych czy kronik kryminalnych. Warto może dotknąć konkretu – rekonstrukcje zbrodni z przeszłości Polacy oglądają dziś w multipleksach i wygodnych salach kinowych. Nie na darmo Hermann Broch pisał w swoich uwagach o kiczu, że „kicz nie mógłby […] ani powstać, ani przetrwać, gdyby nie istniał człowiek, który lubi kicz i jako producent sztuki chce go wytwarzać, a jako konsument sztuki gotów jest go kupować i nawet dobrze za niego zapłacić: sztuka w najszerszym znaczeniu tego słowa jest zawsze odbiciem określonego człowieka i jeśli kicz jest kłamstwem – jak się go często i słusznie określa – to zarzut ten godzi w człowieka, który potrzebuje takiego kłamliwego i upiększającego zwierciadła, aby się w nim rozpoznać i z prostoduszną przyjemnością przyznać się do swoich kłamstw”. Odtworzone, a nie realne sceny to dzisiejszy pop-romantyzm. To odtworzenie kodu kulturowego „gloria victis” zrozumiałego w czasach braku niepodległości. Fascynacja rzeziami z przeszłości, nie jako pamięć o ofiarach, ale rekonstrukcja, w 2016 r. ma w sobie coś niesmacznego. A dodatkowo „Wołyń” roztapia samokrytycyzm w wygodnym resentymencie.

Zrozumienie tego, co się stało, „Wołyń” pozostawia poza własnymi ramami – i poza polskością.  Pozostały zatem na ekranach klisze, „banał” okrucieństwa i omijanie tego, co wymagałoby od reżysera więcej niż tylko ukazania drastycznych scen. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Jest to przejaw polskości czysto emocjonalnej, bez politycznych kalkulacji co do skutków. Zwraca uwagę upojenie własną krzywdą, która ma mistycznie „kleić wspólnotę”. Dzieje się to w kraju, w którym – nawet jeśli nam się nie podobają te czy inne partie polityczne – pod wieloma względami tak wygodnie i bezpiecznie nie było nigdy dotąd osobom z dawnego stanu trzeciego. Film Smarzowskiego więcej mówi o tym, że nie potrafimy się z tym stanem rzeczy oswoić w XXI w., niż o tym, co działo się na Wołyniu.

„Wołyń” jedynie konstatuje, że w koszmarny sposób zginęło wielu ludzi, bo byli Polakami lub Polakom pomagali. To prawda. Zrozumienie jednak tego, co się stało, Smarzowski pozostawia poza własnymi ramami – i poza polskością. Pozbawiony współczesnego kontekstu, „Wołyń” jest filmem w obecnej sytuacji historycznej i politycznej głęboko niepotrzebnym. Reżyser może powiedzieć, że nic go to nie obchodzi. Jednak pozostał nam na ekranach „banał”, nuda okrucieństwa i omijanie tego, co wymagałoby od reżysera więcej niż ukazania drastycznych scen.

To niedobry hołd dla ofiar. A czy szkodliwy – to zależeć będzie od reakcji widzów.

 

Film:

„Wołyń”, reż. Wojciech Smarzowski, Polska 2016.

 

————————————————————————————————————————-

O polskim kinie pisaliśmy także:

Krytycznie o „Pokłosiu” i „Idzie” – Henryk Grynberg

O podejrzanej szlachetności filmu „Pokłosie” Pasikowskiego – Jarosław Kuisz

O mierzeniu się ze złem w filmie – opowiada Agnieszka Holland

————————————————————————————————————————-

 

*Ikona wpisu: fot. materiały prasowe Forum Film Poland