Adam Puchejda: Co pańskim zdaniem będzie istotne w stosunkach międzynarodowych w 2017 r.?
Iwan Krastew: To będzie ważny rok dla Europy. Odbędą się wybory w Niemczech, Francji, Holandii, być może także we Włoszech i w Grecji. Wszystkie mogą okazać się decydujące, jeśli chodzi o proces dezintegracji Unii rozpoczęty przez Brexit. Ten rok będzie też ważny dla Europy z powodu przejęcia władzy przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz relacji Zachodu z Rosją, które stoją pod coraz większym znakiem zapytania. Krótko mówiąc, może nas czekać wiele niespodzianek.
Na przykład?
Na przykład pojawienie się Donalda Trumpa w roli prezydenta Stanów Zjednoczonych oznacza, że Rosja straciła swój monopol na nieprzewidywalność (śmiech). Kolejnym istotnym elementem nowych stosunków międzynarodowych będzie sytuacja na Bliskim Wschodzie. Poza tym, jeśli możemy wierzyć prezydentowi Obamie, który ostrzegał prezydenta elekta, że w najbliższym czasie to Korea Północna będzie największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych, także w Azji będziemy mieli na co patrzeć.
Biorąc pod uwagę zwłaszcza stosunki USA i Rosji, czy jako mieszkańcy Europy Środkowej powinniśmy się obawiać o los NATO?
Trump nie rozwiąże NATO, tego bym się nie obawiał. Nowy prezydent ma jedną dobrą cechę – jest niespójny. Z tego punktu widzenia trudno uwierzyć, by o czymkolwiek myślał w sposób strategiczny. Jego prezydentura zmusi jednak Europejczyków do zmiany polityki bezpieczeństwa. Będą musieli na serio pomyśleć o bezpieczeństwie kontynentu, a to znaczy, że pomysł powołania europejskiej armii zacznie być przez polityków traktowany poważnie. To oznacza także, że wiele europejskich rządów zwiększy budżety wojskowe, bo zda sobie sprawę z tego, że bezpieczeństwo ich ojczyzn w dużej mierze zależy od nich samych.
Moim zdaniem doktryna Trumpa, zwłaszcza jeśli chodzi o sojuszników Stanów Zjednoczonych, przypomina doktrynę… Justina Biebera. Jest taka piosenka Biebera „Love Yourself”, w której ten śpiewa „Oh baby, you should go and love yourself” [Kochanie, odejdź i kochaj się w sobie – przyp. red.]. Trump wysyła podobny komunikat – postrzega stosunki międzynarodowe w kategoriach transakcji handlowych, nie w kategoriach sojuszy, a zwłaszcza sojuszy opartych na wartościach. To będzie miało ogromny wpływ na Europę, choć nie sądzę, by administracja Trumpa chciała się pozbyć NATO. Amerykański Kongres odegra tu swoją rolę i skoryguje niektóre zapędy nowego prezydenta.
Patrząc jednak z drugiej strony, możemy sądzić, że to Putin zyska na wyborze Trumpa?
W Moskwie wiele osób sądzi, że będzie można się dogadywać z Trumpem, ale nawet Rosjanie są ostrożni w swoim optymizmie. A to dlatego, że zarówno amerykańskie społeczeństwo, jak i elity przejawiają sporą niechęć do Rosji. Kongres postrzega Moskwę z dużo większym dystansem niż prezydent elekt i jego ekipa. Bez wątpienia nowa administracja może doprowadzić do zmian w relacjach amerykańsko-rosyjskich, zwłaszcza jeśli chodzi o politykę bliskowschodnią, a z całą pewnością sam Trump chciałby prowadzić bardziej aktywną politykę w stosunku do Rosji, tyle że nie może mieć wszystkiego. Nie wierzę na przykład, by mógł namówić Rosjan do poważniejszych wystąpień antychińskich. Z tego względu entuzjazm związany z jakąś formą ocieplenia stosunków Rosji ze Stanami Zjednoczonymi może okazać się przedwczesny.
Wspominał pan także o nowej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Czy pańskim zdaniem wpłynie ona na politykę Unii w sprawie uchodźców?
Sytuacja w Syrii tak naprawdę zależy nie od Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, które stoją z boku, ale od ustaleń między Turcją, Rosją i Iranem. Jeśli Unia Europejska chce zachować jakiś rodzaj kontroli nad polityką migracyjną, musi ułożyć się z rządem w Ankarze. A to nie będzie łatwe, ponieważ, po pierwsze, mamy w Turcji poważny kryzys polityczny, po drugie, zapewne dojdzie tam do wystąpień wymierzonych w uchodźców, które prezydent Erdoğan będzie próbował wykorzystać, by w ten sposób wywierać presję na Unię i zwiększać poparcie dla swojej polityki. W końcu, po trzecie, w samej Unii działania Erdoğana spotykają się z poważną krytyką z powodu czystek, których dopuszcza się jego rząd, i ograniczenia wolności mediów.
Mamy też problemy wewnątrzunijne. Czy Brexit wzmocni, czy osłabi rdzeń Unii?
Brexit z pewnością osłabi całą Unię. Rozumiem decyzję unijnych liderów, by twardo negocjować wyjście Brytyjczyków. Niestety, z różnych powodów zbyt wielu graczy ma interes w podziale Europy, przez co zachowanie jedności w tej sprawie będzie bardzo trudne. Także dlatego, że w tak wielu krajach już wkrótce odbędą się wybory.
Może pan sobie wyobrazić sytuację, w której to Marine Le Pen wygrywa wybory we Francji, a Angela Merkel przegrywa w Niemczech? Jaki miałoby to wpływ na Unię?
W dzisiejszej sytuacji mogę sobie wiele wyobrazić, ale z pewnością taki wynik oznaczałby dezintegrację Unii. Uważam też, że choć szanse wygranej Marine Le Pen są duże, to w polityce zagranicznej również wygrana François Fillona niczego Europie nie ułatwi. Z drugiej strony, choć Angela Merkel zostanie poddana dużej presji, to ze względu na naturę systemu politycznego w Niemczech, który nie jest systemem prezydenckim, rząd i tak będzie koalicją, a ewentualna przegrana Merkel nie zmieni polityki Niemiec, w tym zwłaszcza niemieckiej polityki zagranicznej. A na pewno nie w taki sposób, jak przegrana Hillary Clinton zmienia amerykańską politykę zagraniczną.
Innymi słowy, będą turbulencje, ale samolot będzie leciał dalej?
Tak sądzę. Niemniej, choć rok 2017 nie będzie raczej tak ekscytujący jak rok 1917, to różnica zapewne nie będzie bardzo duża.
*Ikona wpisu: fot. Tbit. Źródło: Pixabay.com [CC 0]