Szanowni Państwo!

„Nie ma w tej chwili żadnego powodu do paniki. Lubimy mówić o zagrożeniach troszkę bardziej teoretycznych, w sytuacji, kiedy styl życia, jaki przyjmujemy, jest wielokrotnie bardziej szkodliwy” – tak o problemie smogu zanieczyszczającym polskie miasta mówił na początku stycznia minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł. Kilka dni później okazało się, że problem jest jak najbardziej realny, a mieszkańcy niemal całego kraju – od największych miast po wsie – mogli przekonać się o tym na własne oczy.

Nic więc dziwnego, że słowa ministra zdrowia odbiły się szerokim echem. Tym bardziej że wiedza o poważnych problemach z czystością powietrza w polskich miastach wydawała się powszechna. Dla przykładu, każdy krakowianin wdycha rocznie równowartość ok. 100 paczek papierosów. Tymczasem minister środowiska, Jan Szyszko, w samym środku kryzysu zapewniał, że problem jest co prawda „realny”, ale powodowany w pewnej mierze przez… „naturalne zapylenia”. Obniżanie zaś granicy alarmującej o zagrożeniu dla zdrowia (i tym samym dostosowywanie jej do standardów zachodnich) nie ma sensu, ponieważ skutkowałoby zbyt częstymi alarmami. Wniosek z tego taki, że – jak w znanym dowcipie – nie ma sensu drążyć tematu.

Tymczasem, jak przekonuje Kacper Szulecki z redakcji „Kultury Liberalnej”, od tej kwestii nie uda się rządowi uciec – zanieczyszczenie powietrza to „nie problem ekologiczny w takim sensie, w jakim są nim wycinka Puszczy Białowieskiej, odstrzał żubrów, nawet zmiany klimatu”, ale „sprawa zdrowa publicznego, dotykająca każdego” niezależnie od płci, wieku, zasobności portfela czy poglądów politycznych. Jeśli rząd spróbuje po raz kolejny zamieść problem pod dywan, skutkiem może być „społeczne niezadowolenie na trudną do wyobrażenia skalę”.

Smog w polskich miastach nie jest zjawiskiem nowym, a analizy danych z ostatnich lat pokazują, że jakość powietrza powoli się poprawia. Wciąż jednak odbiega od powszechnie uznawanych standardów, zaś rosnąca świadomość problemu sprawia, że – szczególnie w okresie jesienno-zimowym – dostrzega się go w coraz większej liczbie miejsc. Władze samorządowe z początku odbierały ze zdziwieniem protesty mieszkańców i nie dostrzegały w tej materii swoich zadań, jednak z czasem włączyły się aktywnie w działania przeciwdziałające tworzeniu się smogu.

Pierwszym i najważniejszym krokiem w walce z brudnym powietrzem jest dokładne określenie jego przyczyn. Jak wyjaśnia Andrzej Guła z Krakowskiego Alarmu Przeciwsmogowego, „90 proc. trujących emisji pochodzi z kominów domowych, ze spalania węgla i drewna”, a za pozostałe 10 proc. odpowiadają przemysł i transport. Krótko mówiąc, trujemy się więc sami, bo w Polsce „70 proc. domów jednorodzinnych to budynki ogrzewane za pomocą przestarzałych technologicznie kotłów”. Co więcej, 40 proc. z nich jest pozbawionych jakiejkolwiek termoizolacji, co sprawia, że ich ogrzanie wymaga dużych nakładów energetycznych. Jak przekonuje Guła, w Polsce smog to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim problem wielkich aglomeracji, ale małych miast i wsi.

Okazuje się jednak, że z tych samych przesłanek eksperci wyciągają całkowicie odmienne wnioski dotyczące walki ze smogiem. O ile Szulecki i Guła postulują wprowadzenie norm regulujących rodzaje pieców i paliw, jakie można stosować do ogrzewania domów, a także pomoc państwa w wymianie instalacji, o tyle Piotr Tryjanowski z Instytutu Sobieskiego przekonuje, że regulacje wprowadzane na poziomie centralnym mogą okazać się bezskuteczne, ponieważ „w Polsce problem smogu bierze się przede wszystkim z biedy. […] Wystarczy spojrzeć na budżety gospodarstw domowych, żeby zobaczyć, gdzie leży źródło problemu”. W tej sytuacji, twierdzi Tryjanowski, nie powinniśmy łudzić się, że problem da się rozwiązać dzięki spektakularnym działaniom rządu, ale raczej nastawić się na długotrwały proces podnoszący zamożność i ekologiczną świadomość Polaków.

O ile można zgodzić się, że walka ze smogiem potrwa, o tyle warto pamiętać, że wszędzie na świecie ważnymi jej aktorami są państwo oraz władze samorządowe. Proekologiczne regulacje mogą dotyczyć nie tylko sposobu ogrzewania domów, ale i ruchu samochodowego. Zwłaszcza że w niektórych polskich miastach – na czele z Warszawą – to właśnie liczba aut i ich stan techniczny są poważnymi problemami. Ograniczenia ruchu aut w centrach miast, zachęcanie do kupowania nowych samochodów, podnoszenie opłat za parkowanie – wszystkie te metody są już stosowane w miastach Europy Zachodniej, ale nie w Polsce. Skutek? „Władze miast borykających się ze smogiem nie mają niemal żadnych narzędzi, by ograniczyć ruch masy starych pojazdów, która”, jak pisze Bartosz Piłat, dziennikarz zajmujący się ochroną środowiska, „odpowiada za np. ok. 60 proc. zanieczyszczeń nad Warszawą”.

Wszystkie przedstawione wyżej zjawiska pokazują, że problem smogu to nie tylko kwestia ekologiczna czy ekonomiczna, ale także dowód na to, że Polacy nie umieją dbać o dobro wspólne. Wzruszano ramionami, gdy mówiło się, że nasze miasta są zabudowywane chaotycznie, nikt nie rozumiał problemu, gdy bito na alarm, ponieważ wielkoformatowe reklamy pozbawiały mieszkańców dostępu do światła. W tych przypadkach problem dobra wspólnego zawsze gdzieś zanikał, ponieważ dotyczył on czyjegoś indywidualnego interesu. W tej chwili okazuje się jednak powszechny, ponieważ tym samym powietrzem oddychają wszyscy. Być może zatem lekcja ze smogu będzie dla nas nie tylko lekcją z troski o środowisko, ale również o pewien pierwiastek dobra wspólnego?

 

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”


 

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja „Kultury Liberalnej”.

Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Wojciech Kacperski, Kacper Szulecki, Jakub Bodziony, Jan Chodorowski.

Ilustracje: Magdalena Walkowiak.