Luksusowa willa z lodówką pełną gotówki to delikatne wprowadzenie. Potem łóżko pokryte paczkami banknotów, a na deser ściana z pieniędzy (dosłownie!). W sezamie dość niskiego rangą pekińskiego urzędnika zespół śledczych z biura antykorupcyjnego z niedowierzaniem ogląda stosy gotówki i prosi centralę o dwie ciężarówki do ich transportu. Między innymi dzięki takim realistycznym scenom serial antykorupcyjny „W imię ludu”, już nazwany chińskim „House of Cards”, w ciągu kilku tygodni stał się olbrzymim hitem telewizji i internetu. „Realistycznym”, bo za inspirację do stworzenia postaci tegoż urzędnika posłużył całkowicie prawdziwy kierownik działu departamentu ds. energii w Pekinie, który w 2016 r. został skazany za przyjęcie łapówek o równowartości 33 mln dolarów.
Najważniejszym tematem 55-odcinkowej produkcji (obecnie wyemitowano już 34 odcinki) jest właśnie korupcja, imponujący wachlarz przestępstw z nią związanych, a także przyczajona, ale bezwzględna wojna frakcji, klik i stronnictw chińskiej wierchuszki. Akcja rozgrywa się głównie w fikcyjnym mieście Jingzhou, ale w tle majaczy pekińskie karzące ramię sprawiedliwości. Główny bohater, zabójczo przystojny Hou Lianping, jest szefem zespołu ścigającego nieuczciwych urzędników. Błyskotliwy, skuteczny, wytrwały, na dodatek pochodzi ze zwykłej rodziny i karierę zawdzięcza wyłącznie swej pracy i inteligencji. Swój chłopak – na dodatek nieskazitelnie uczciwy. Po drugiej stronie barykady potężni i wpływowi członkowie partii i zajmujący wysokie stanowiska urzędnicy prowincjonalnego i centralnego stopnia. Przez kolejne odcinki kibicujemy Hou w zmaganiach ze złymi ludźmi i trzymamy kciuki za odcięcie wszystkich macek korupcyjnej ośmiornicy.
Serial, mimo że powstał na zlecenie i za niemałe pieniądze Najwyższej Prokuratury Ludowej (18 mln dolarów), najwyższej jednostki organizacyjnej prokuratury w ChRL, nie jest propagandowym gniotem, ale autentycznie wciąga i trzyma w napięciu. Wspomniany już realizm w ukazywaniu korupcji i jej skali, a także niepomijanie milczeniem występowania tego zjawiska na najwyższych szczeblach poruszyły chińskich widzów. Przed erą Xi Jinpinga kwestia korupcji pracowników aparatu państwowego rzadko pojawiała się w mediach, dopiero jego dojście do władzy i ogłoszenie kampanii walki z korupcją zmieniły oficjalne nastawienie decydentów z niechętnego na entuzjastyczny. Już w zeszłym roku w najlepszym czasie antenowym wyemitowano serial dokumentalny „Zawsze w drodze” poświęcony wybranym upadłym urzędnikom, po drodze powstały również inne filmy i programy telewizyjne. Jednak rok 2017 przejdzie chyba do historii chińskiego kina antykorupcyjnego, bowiem „W imię ludu” jest pierwszym z siedmiu (!) seriali poświęconych tej tematyce i nakręconych na zamówienie chińskich władz państwowych.
Temat korupcji jako jedna z głównych bolączek społeczeństwa chińskiego, pojawił się najpierw w literaturze chińskiej. Około 1995 r. nastąpił prawdziwy boom tego gatunku – powieści o występnych urzędnikach, niecofających się przed żadną zbrodnią i żyjących rozwiąźle i w luksusach cieszyły się takim powodzeniem, że w 2003 r. oficjalnie zakazano ich wydawania pod zarzutem, że budują mylny i krzywdzący obraz administracji w oczach zwykłych ludzi. Minęło 14 lat, zwykli ludzie nie mają już chyba żadnych złudzeń co do poziomu etycznego klasy rządzącej, która sama doszła do wniosku, że zostały przekroczone wszelkie granice. „W imię ludu” jest przykładem zmiany myślenia i reagowania na problemy – tak, wiemy, że korupcja jest, wiemy, że czasem nasi działają jak mafia, ale, hej, walczymy z tym! Staramy się! Nie zamiatamy pod dywan, ujawniamy nawet tych z Komitetu Centralnego, nikt nie stoi ponad sprawiedliwością! Dla chińskiego widza musi to być pocieszające i uwiarygadniające wysiłki, mniej lub bardziej pozorowane, władzy centralnej w dyscyplinowaniu dołów. Temat walki z korupcją wrócił do łask nie tylko przed kamerami, na półki księgarń wracają powieści poświęcone korupcji i thrillery opowiadające o chińskiej polityce, sam noblista Mo Yan zapowiedział, że głównym wątkiem jego kolejnej powieści będzie właśnie łapówkarstwo.
Wszyscy zatem powinni być zadowoleni – partia, bo zyskuje wizerunkowo (jesienią zbiera się XIX Kongres KPCh, podczas którego Xi ma zostać wybrany na drugą kadencję); lud, bo poprawia sobie samopoczucie, oglądając upadki z wysoka; twórcy, bo mają temat samograj i gwarantowany popyt. Zawsze jednak znajdzie się malkontent. Tym razem czepialskim okazały się panie ze Ogólnochińskiego Stowarzyszenia Kobiet, jedynej oficjalnej organizacji kobiecej w Chinach, które wystosowały oficjalny protest przeciwko stereotypowemu przedstawianiu kobiet w serialu, negatywnemu obrazowi karier urzędniczek (często awans zdobywają w łóżku zwierzchnika) i ośmieszaniu ich organizacji. Nie da się ukryć, iż żeńskie bohaterki nie mają lekko – niezamężnym ciągle ktoś każe wychodzić za mąż; kierowniczce zwierzchnik każe gotować kolację dla ważnego gościa; o ładnych i młodych fantazjują na głos panowie; starsze są wredne i antypatyczne, a kariery zrobiły albo dzięki pozycji rodziny, albo dzięki kochankom. Sprzeciw pań wobec powielaniu krzywdzących stereotypów jednak nie znalazł powszechnego zrozumienia. Wiele osób skwitowało, że przecież serial tylko pokazuje, jak jest, a twórcom należą się brawa za nielukrowanie rzeczywistości.
„W imię ludu” już stał się źródłem memów, cytatów i żartów. Tak jak kwestie z „Ucha prezesa” stały się powiedzonkami zrozumiałymi dla większości Polaków, o czym trąbią media i świadczą me osobiste interakcje z rodakami, również frazy z „W imię ludu” mają szansę przejść do zasobów językowych chińszczyzny. Na przykład: „Ludzie wznoszą mu toasty, nie dlatego, że jest dobrym człowiekiem, lecz dlatego że ma władzę”.
*/ Ikona wpisu: pixabay, ivanacoi, CC0 Public Domain