Szanowni Państwo,

„Czy uznaje się pani za feministkę?”, zapytano Angelę Merkel na niedawnej konferencji poświęconej obecności kobiet w życiu publicznym. Wydawać by się mogło, że po tylu dekadach w polityce, po setkach wywiadów i tysiącach rozmów z wyborcami odpowiedź nie sprawi kanclerz Niemiec problemu.

A jednak wydawała się tym pytaniem zaskoczona. I co więcej, nie potrafiła udzielić jednoznacznej odpowiedzi. „Ciekawa reakcja” – oceniła natychmiast zakłopotanie pani kanclerz siedząca obok szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Christine Lagarde. Ostatecznie Merkel udzieliła długiej, niejednoznacznej odpowiedzi, którą zakończyła, mówiąc, że nie chciałaby „nosić tej etykietki”. A kiedy prowadząca zapytała, kto spośród uczestników panelu uznaje się za feministkę, ta nie podniosła ręki.

Jak to możliwe, że najpotężniejsza kobieta na świecie, której udało się odnieść sukces w środowisku absolutnie zdominowanym przez mężczyzn, rękami i nogami broni się przed uznaniem samej siebie za feministkę? Czyżby Merkel była przeciwna postulatom na rzecz równości kobiet i mężczyzn? Trudno w to uwierzyć. Przyczyną było raczej to, że feminizm jest dość powszechnie uznawany właśnie za łatkę kojarzoną z radykalnymi postulatami i metodami działania.

I właśnie negatywnymi skojarzeniami, jakie wywołuje wśród części kobiet i mężczyzn słowo „feminizm”, trzeba chyba tłumaczyć pozorny paradoks, jakiego niedawno byliśmy świadkami w Polsce. Oto pod wpływem propozycji zaostrzenia prawa antyaborcyjnego na ulice wyszły tysiące Polek. „Czarny protest” był fenomenalnym sukcesem. Okazał się skuteczny na różne sposoby: raz, że z propozycji zrezygnowano; dwa, że po raz pierwszy w historii III RP masowa demonstracja kobiet nie ograniczyła się do wielkich miast; trzy, że zdjęcia na czarno ubranych protestujących i rozpiętych nad nimi setek kolorowych parasolek obiegły cały świat, stając się dla wielu symbolem gotowości polskiego społeczeństwa do zabierania głosu w sprawach go dotyczących.

A jednak, mimo tego sukcesu, doroczna Manifa organizowana kilka miesięcy później przez środowiska feministyczne pozostała wydarzeniem uczęszczanym stosunkowo nielicznie i mającym marginalny wpływ na polską politykę.
Powodzenie „czarnego protestu” bez wątpienia wynikało z jasno określonego celu – chęci powstrzymania konkretnej, radykalnej zmiany prawa, która za przerwanie ciąży chciała karać także poddające się jej kobiety. Ale warto zwrócić uwagę, że organizatorki marszu jak ognia unikały słowa na „F”.

Czy zatem jest tak, że wyrazistość i ostrość wypowiedzi feministek szkodzi sprawie, o którą walczą? Albo może szkodzi w niektórych tylko sytuacjach? Polskie feministki argumentują, że ich celem jest przede wszystkim zwrócenie uwagi na rozmaite problemy, z jakimi borykają się kobiety nie tylko w Polsce – niższe płace za tę samą pracę, dyskryminacja przy samym procesie zatrudnienia, szklane sufity w wielu ważnych dziedzinach, takich jak polityka, gospodarka, media. A tego nie da się zrobić, argumentuje część środowisk feministycznych, bez głośnego uderzenia pięścią w stół, tak aby wszyscy dostrzegli, że problem naprawdę istnieje. Tylko co dalej? Nawet skuteczne zwrócenie uwagi na problem nie jest przecież tożsame z jego szerszym społecznym zrozumieniem, a tym bardziej – z rozwiązaniem.

Weźmy jedną z najbardziej znanych grup feministycznych – Femen. Członkinie organizacji mówią, że jej celem jest „walka z patriarchatem manifestującym się w trzech obszarach – seksualnego wykorzystania kobiet, dyktaturach i religii”, a metodą – „sekstremizm” mający na celu ochronę praw kobiet. Od samych początków istnienia Femenu nie brakuje pytań, czy owa metoda – polegająca głównie na protestach topless – nie tylko nie przesłania celów, lecz prowadzi do ich ośmieszenia. Podczas jednej z najsłynniejszych akcji Femenu Aleksandra Szewczenko podbiegła półnaga do Władimira Putina z okrzykiem: „pieprzyć dyktatora”. Prezydent Rosji – który zwiedzał właśnie targi handlowe w Hanowerze wspólnie z Angelą Merkel – skwitował protest uśmiechem.

I choć zdjęcia z akcji pojawiły się w mediach na całym świecie, pytania o radykalizm metody pozostają. „Czy należy walczyć z uprzedmiotowieniem kobiet, posługując się właśnie przedmiotem – młodym kobiecym ciałem?”, pisała na łamach „Kultury Liberalnej” Magdalena Grzyb. „Czy na pewno metoda «na gołą babę» jest tą słuszną i przede wszystkim skuteczną w zwalczaniu opresji kobiet i docieraniu do społeczeństwa? Ile w szumie medialnym i popularności Femenu naprawdę tego, «co» krzyczą, a ile tego, «jak» krzyczą?”.

Inny argument na rzecz radykalizmu, którym posługuje się część polskich feministek, mówi, że sytuacja kobiet w Polsce w porównaniu z innymi krajami europejskimi jest tak dramatycznie niekorzystna, że tylko na skutek mocnych wstrząsów konserwatywne polskie społeczeństwo może przesunąć się powoli w kierunku centrum. Trudno nie przyznać tej opinii racji. Kiedy polski rząd odmawia nawet uznania problemu przemocy domowej, a jednocześnie – za wciąż potężnym Kościołem katolickim – na każdy niemal postulat feministyczny odpowiada ostrzeżeniami przed „potworem gender”, trudno prowadzić racjonalną rozmowę.

Wreszcie, jeśli adresatem postulatów feministycznych mają być nie tylko polskie kobiety, ale i mężczyźni, to może lepiej mówić do nich językiem, którego nie da się łatwo odrzucić jako „lewackiej propagandy” czy – co gorsza – „babskich wymysłów”. I wydaje się, że pole do takiej komunikacji jest – doskonale pokazał to „czarny protest”. Okazuje się, że wiele Polek chce mieć możliwość przerwania ciąży, nawet jeśli może nigdy z niej nie skorzystać. Gdy zapytamy o to, czy kobiecie należy się równa płaca za tę samą pracę, większość Polek na pewno także się z tym zgodzi. Nie inaczej będzie z odpowiedzią na pytanie, czy mężczyźni powinni bardziej angażować się w pomoc w domu, czy płacić należne alimenty.

Wszystkie te postulaty można określić mianem „feministycznych”, ale nadanie im tej „łatki” zamiast wzmacniać poparcie dla nich, raczej je zmniejsza. Czy to dowód siły polskiego – i czego dowodzi przykład Angeli Merkel, nie tylko polskiego – patriarchatu, czy może słabości polskiego (i nie tylko polskiego) feminizmu?
„Ja to nazywam «cofką»”, mówi Magdalena Środa w rozmowie z Karoliną Wigurą i Adamem Puchejdą. „To jest trend ogólnoświatowy, którego przyczyny są bardzo złożone. Sama się zastanawiam, na ile to reakcja na politykę tożsamości? Być może – jak twierdził Bergson – po każdy otwarciu, społeczeństwo musi się zamykać, by zmiany przetrawić. Może teraz mamy czas zamknięcia?”.

„Pojęcie «feminizmu» zostało zawłaszczone przez bardzo konkretną grupę, która pod feminizm podciąga bardzo konkretne postulaty, pod którymi ja nie mogę się podpisać”, mówi Małgorzata Terlikowska w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jagodą Grondecką. Jakie to postulaty? Przede wszystkim dostęp do aborcji, ale także edukacja seksualna oraz „równościowa”. I choć nie brakuje problemów, które dotyczą w jednakowym stopniu wszystkich kobiet, niezależnie od poglądów, Terlikowska, pytana o swój stosunek do feminizmu, odpowiada jednoznacznie: „Nie jestem feministką”.

„Feminizm ma sens tylko wtedy, jeśli uznamy, że prawa kobiet są dobrem wspólnym wszystkich Polek”, pisze z kolei w komentarzu Katarzyna Kasia z „Kultury Liberalnej”. „Nie oznacza to, że celem wszystkich kobiet powinno być wypracowanie «feminizmu środka». […] Radykalizmy w feminizmie będą występować zawsze i są wyrazem tej różnorodności. Chodzi raczej o to, aby zachować zasadę solidarności i poczucia, że łączą nas wspólne interesy”.

Jak w takim razie należałoby definiować feminizm i czy celem feministek powinna być przede wszystkim ideowa „czystość”, czy też polityczna skuteczność połączona z zaangażowaniem jak największej liczby kobiet i mężczyzn?

„Definicja feminizmu jest wyjątkowo prosta – każdy, kto wierzy w społeczną, polityczną oraz ekonomiczną równość obu płci jest feministką lub feministą”, pisze Katarzyna Czernik, dziennikarka zajmująca się problematyką praw kobiet. „Strach przed tzw. łatką feministki jest swoistą hipokryzją. Nie można korzystać z osiągnięć feminizmu, jednocześnie się od niego w mniejszym lub większym stopniu odcinając”.

Dlaczego więc tak wiele kobiet jest wobec feminizmu sceptycznych? Najwyraźniej opacznie go rozumieją. Pytanie tylko, czyja to wina?

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”

 

 

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Karolina Wigura, Iza Mrzygłód, Jagoda Grondecka, Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.