Szanowni Państwo!

„Doszły nas słuchy, że wybiera się do nas Ryszard Petru. Zapraszamy, ale na widownię, z notatnikiem, by zapisywać co mówią poznaniacy, bo to oni mają głos. Akcja ma wymiar obywatelski” – napisali na swojej facebookowej stronie organizatorzy poznańskich demonstracji przeciwko rzekomym reformom w wymiarze sprawiedliwości. Organizatorzy wielu manifestacji w całej Polsce konsekwentnie naciskali, by odbywały się one bez jakichkolwiek partyjnych emblematów.

A mowa o fali protestów, których z kilku powodów zlekceważyć niepodobna.

Po pierwsze – zasięg. Przez przeszło tydzień przeciwko upolitycznieniu sądów i łamaniu Konstytucji zorganizowano dziesiątki naprawdę dużych protestów w ponad dwustu większych i mniejszych miejscowościach. W największych wzięło udział nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, najmniejsze gromadziły kilkunastu demonstrantów, a nawet – jak ten w Siedlcach – jednego.

Prof. Jan Kubik, antropolog i socjolog z University College London, badający ruchy i protesty w Polsce od 1989 r., przyznaje, że skala protestów była niespotykana. „To było jedno z bardziej niezwykłych wydarzeń w moim życiu w ostatnich kilku latach. Żeby wyprowadzić na ulicę co najmniej 50 tys. ludzi w jednym mieście, a po kilka tysięcy w co najmniej dwustu miastach w jednym kraju – to się zdarza bardzo rzadko”, mówi Kubik w rozmowie z Jarosławem Kuiszem i Łukaszem Pawłowskim. Czy tę mobilizację uda się utrzymać? Wiele zależy od tego, czy partie polityczne nie zmarnują energii społecznej. Naukowiec z UCL uważa na przykład, że Platforma Obywatelska w tej chwili powinna się raczej rozwiązać i zostawić pole dla powstania podmiotów, które będą w mogły naprawdę powalczyć z PiS-em o władzę.

Po drugie – skład. Większość mediów zwracała uwagę, że wśród demonstrantów pojawiło się mnóstwo ludzi młodych. Ostatnie protesty wyraźnie kontrastowały tym samym z demonstracjami organizowanymi od pewnego czasu przez KOD.

Po trzecie – forma właśnie. Wiele z demonstracji było konsekwentnie organizowanych w formule „no logo”, bez partyjnych „ornamentów”, co zresztą nie zawsze było łatwe. „Przed poniedziałkową manifestacją dostałem telefon od jednego z polityków opozycji, który postawił mi ultimatum: albo organizujemy manifestację razem z nimi pod partyjnym emblematem, albo oni zorganizują swoją manifestację w tym samym miejscu i czasie, zagłuszając naszą” – mówi Bartosz Mindewicz, organizator protestu „3xVETO” w Warszawie, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Joanną Derlikiewicz. „Inne partie oferowały nam pomoc organizacyjną w zamian za możliwość zaprezentowania się na scenie. W ciągu tych czterech dni przeszedłem bardzo szybki kurs polskiej polityki. Nie najlepsze doświadczenie”.

Równie dużą wagę wielu organizatorów przywiązywało do języka protestu – miał być pozytywny, domagać się konkretnych zmian w prawie, a nie koncentrować na dyskredytowaniu PiS-u i jego zwolenników. Na demonstracji Mindewicza w Warszawie całe wystąpienie poświęcił tej kwestii pisarz Jacek Dehnel.

„Język, który słyszymy z sal sejmowych, wykrzykiwanie jednych na drugich, jest już wyczerpany. Ja prywatnie jestem nim zmęczony i wydaje mi się, że większość innych uczestników poznańskiego «łańcucha światła» również”, mówi z kolei Franciszek Sterczewski, organizator protestów w Poznaniu, w rozmowie z Jagodą Grondecką.

Ten sam temat powraca także w rozmowie z Marią Świetlik, jedną z organizatorek „łańcucha światła” w Warszawie, która przekonuje, że „kluczem jest godność” i że „można walczyć o swoje prawa w sposób, który nie jest napastliwy”.

Co więcej, do młodszych uczestników nie przemawiały nie tylko retoryka partyjna, ale także retoryka rodem z PRL-u – z jednej strony opowieści o „esbekach” czy „postkomunie”, z drugiej – ostrzeżenia przed powrotem komunizmu. „Spory dotyczące pokolenia KOR-u czy późniejszej «wojny na górze» dzisiaj są zupełnie nieinteresujące i nieistotne z perspektywy pokolenia, które urodziło się i wychowało w III RP”, mówi Świetlik. „Tak zwani liderzy opozycji nie zrozumieli jeszcze, że ich życiorysy są oceniane przez młodych ludzi z perspektywy ostatnich 10 lat, a nie 40. To jest znacząca różnica, bo prowadzi do dwóch zupełnie różnych wizji tej samej osoby”.

Z tych wszystkich powodów błędem jest łatwe wpisywanie ostatnich protestów w dotychczasowe przejawy oporu wobec rządów PiS-u, a już z pewnością we wcześniejsze wydarzenia organizowane przez Komitet Obrony Demokracji wspólnie z partiami opozycji parlamentarnej. Masowe demonstracje w obronie niezależności sądów ujawniły zarówno potencjał do budowania wspólnego frontu, jak i ogromne różnice wrażliwości.

Przekonał się o tym chociażby Krzysztof Łoziński, szef KOD-u, podczas swojego wystąpienia przed siedzibą PiS-u: „Gdybym był kobietą, tobym się rozpłakał, ale jestem twardym facetem”, powiedział Łoziński, wywołując wśród zgromadzonych najpierw konsternację, a potem buczenie i gwizdy. Trudno o lepszy przykład międzypokoleniowej przepaści.

Te różnica i nieporozumienia mogą sprawić, że ogromna mobilizacja przeciwko rządom PiS-u nie przełoży się na wzrost poparcia dla opozycji. „Przed tak zwanymi «elitami liberalnymi» stoją dziś zasadnicze wyzwania”, pisze Karolina Wigura z „Kultury Liberalnej”. „Dopóki nie odbędą się na ich temat zasadnicze dyskusje, dopóki, używając języka Jana Józefa Lipskiego, nie powiemy sobie wszystkiego, co trudne, i nie odrodzą się one w duchu wartości, nie sposób będzie postąpić ani kroku dalej”.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja