W czasie kampanii wyborczej Emmanuel Macron wielokrotnie powtarzał, jak wielkie znaczenie w jego życiu odegrała żona – Brigitte. Zdaje się, że równie istotną rolę pełniła w czasie kampanii poprzedzającej wybory. Znajomy pary prezydenckiej powiedział w tygodniku „L’Observateur”, że Macron „nie zrobi nic bez poradzenia się jej: od doboru współpracowników po wybór garnituru czy fryzury. Ona prowadzi jego kalendarz”. Rzeczywiście podczas jednego z wystąpień Macron zapewnił swoich wyborców, że jeśli zwycięży w wyborach prezydenckich, to stworzy dla swojej żony oficjalne stanowisko. Co więcej, podkreślił, że wspólnie będą rządzili Francją. Pytanie tylko, czy Francja tego chce? I czy potrzebuje „oficjalnej” pierwszej damy?

Z zawodu małżonka

Do tej pory rola, jaką ma pełnić pierwsza dama, na gruncie francuskiej konstytucji nie była zdefiniowana. Macron chciał nadać swojej żonie oficjalny status, co spotkało się jednak z dużym oporem społeczeństwa. Sprzeciw wobec takiej decyzji prezydenta w internetowej petycji wyraziło prawie 200 tys. Francuzów. Głównym argumentem przeciwko nadaniu Brigitte oficjalnego statusu były pieniądze podatników, z których – zdaniem inicjatora petycji, francuskiego artysty i aktywisty na rzecz walki z korupcją i dyskryminacją, Thierry’ego Paula Valleta – opłacane byłoby biuro „oficjalnej” pierwszej damy. Warto jednak dodać, że obecnie zwyczajowo dla małżonki prezydenta pracują: dwaj ochroniarze oraz dwie lub trzy sekretarki i asystentki, co pochłania z budżetu państwa około 450 tys. euro rocznie. Czy to dużo? Dla porównania w ciągu trzech pierwszych miesięcy prezydent wydał niemal 26 tys. euro na… usługi makijażystów i w porównaniu z wydatkami jego poprzedników nie jest to suma zawrotna.

Usankcjonowanie roli pierwszej damy było przez Macrona w czasie kampanii wyborczej przedstawiane jako walka z hipokryzją. Przyszły prezydent podkreślał, że dzieli z Brigitte zarówno prywatną, jak i publiczną sferę swojego życia, co ma istotny wpływ na jego decyzje. Z tego też miałoby wynikać, że jej rola powinna zostać zdefiniowana. Zdaniem krytyków taka argumentacja jest jednak sprzeczna z innymi posunięciami prezydenta, który zapowiedział między innymi walkę z nepotyzmem we francuskiej polityce.

Zwolennicy zmian odpowiadali, że „oficjalna” pierwsza dama Francji nie pobierałaby pensji. Fundusze na działanie jej biura przeznaczone zostałyby na zatrudnienie dodatkowych osób, co nie tylko stworzyłoby nowe miejsca pracy, ale pozwoliło na poszerzenie działalności pierwszej damy. Środki finansowe wykorzystano by także na wsparcie dla organizacji charytatywnych. Sama Brigitte w wywiadzie dla „Vanity Fair” stwierdziła, że głównym działaniem, które chciałaby podjąć w czasie prezydentury swojego męża, jest pomoc osobom niepełnosprawnym. Być może przyjęcie przez nią roli o oficjalnym statusie pozwoliłoby na realizację konkretnych inicjatyw, z których mogłaby być później rozliczana.

Pensja dla pierwszej damy?

Ale może propozycja Macrona powinna iść dalej i uwzględniać pensję dla prezydenckiej małżonki/małżonka? Życie pierwszych dam nie wygląda przecież tak kolorowo, jak na pierwszy rzut oka może się nam wydawać. W Polsce żona prezydenta, podobnie jak we Francji, nosi wyłącznie nieformalny tytuł grzecznościowy i protokolarny, przez co jej praca nie jest opłacana. A na brak zajęć pierwsze damy nie mogą narzekać. W czasie oficjalnych wizyt zagranicznych ich rola nie ogranicza się jedynie do stania u boku prezydenta. Zwykle ich grafik jest równie napięty, co plan spotkań męża. Z tą różnicą, że prezydent dostaje za to wynagrodzenie, a pierwsza dama działa pro publico bono.

Agata Kornhauser-Duda po wyborze swojego męża na prezydenta zrezygnowała z pracy zawodowej jako nauczycielka języka niemieckiego. Tym samym okres, w którym jest pierwszą damą, nie zostaje objęty składką emerytalną i nie zostanie wliczony do jej stażu pracy. Czy nie jest zatem dowodem hipokryzji sytuacja, kiedy to, jadąc w podróż dyplomatyczną wraz ze swoją asystentką, ta ostatnia otrzymuje wynagrodzenie, a pierwsza dama wypełnia swoje obowiązki za darmo? W tym świetle inicjatywa Macrona jawi się raczej jako próba zrównania podejścia do kobiet na każdym szczeblu działalności politycznej. Warto wspomnieć, że tym argumentem posłużyła się już w czasie drugiej kampanii wyborczej swojego męża Michelle Obama, która apelowała o przyznanie pensji pierwszym damom.

Nie da się zaprzeczyć, że to prezydent zostaje wybrany na głowę państwa, a nie prezydencka para. Jego żona tylko zwyczajowo przyjmuje obowiązki, które również wyłącznie zwyczajowo przypisywane są pierwszej damie. Może być w tej działalności aktywna (jak Michelle Obama), a może się z niej w dużym stopniu wycofać (jak Melania Trump). Niejasne jest także to, czy jest zobowiązana do porzucenia swojej dotychczasowej aktywności zawodowej. Można się tylko domyślać, jakie reakcje wywołałoby to, gdyby Agata Kornhauser-Duda za udzielane lekcje niemieckiego wciąż pobierała pensję. O tym, czy działalność pierwszej damy ma charakter polityczny, także można dyskutować. W końcu nie jest zobligowana np. do wypowiadania się na tematy związane z polityką, choć często społeczeństwo upomina się o jej głos, czego przykładem jest szeroka dyskusja na temat milczenia obecnej pierwszej damy w obliczu protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Odnośnie jej statusu i roli, którą powinna odgrywać, mamy więcej pytań niż odpowiedzi. Dlatego być może warto, by w tej sferze zwyczaj w końcu został zastąpiony przez przepisy prawne, które jasno określą jej pozycję.

Inicjatywa Macrona została odrzucona. Brigitte nie zostanie „oficjalną” pierwszą damą Francji. A szkoda, bo to zapewne sprowadzi dyskusję na temat pierwszych dam wyłącznie do poziomu oceny jej sukienek, a nie aktywności, której wyborcy mogliby wymagać i oceniać po przyznaniu jej oficjalnego stanowiska.

 

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Chairman of the Joint Chiefs of Staff, Flickr.com