W poprzednich latach różnie bywało z podtytułami Festiwalu „Chopin i Jego Europa”. Zdarzały się wśród nich bardziej udane („Z ziemi włoskiej do Polski. Od Mozarta do Belliniego” w roku ubiegłym) i mniej zgrabne („Od Chopina i Griega do Panufnika”), aż po dosyć kuriozalne („Od Pogorelicia do Czajkowskiego”). Hasło tegorocznego 13. Festiwalu Chopin i Jego Europa było szlachetnie proste, wymowne i nawet dowcipne, a brzmiało: „BA…CHOPIN”. I rzeczywiście Bacha na Festiwalu nie zabrakło – pojawiły się wykonania doniosłych dzieł instrumentalnych tego kompozytora, takich jak komplet „Koncertów brandenburskich” w wykonaniu Il Giardino Armonico czy „Wariacje Goldbergowskie” (pod palcami niezrównanej Angeli Hewitt), przebojów, jak choćby 82. kantata „Ich habe genug” (Collegium 1704 z Václavem Luksem), koncertów i suit klawesynowych oraz różnych transkrypcji i transgatunkowych eksperymentów fortepianowych, którymi w tej – ostatniej – części naszej relacji będziemy szczególnie zainteresowani.
Nelson Freire nie musi chyba już nikomu niczego udowadniać – i najwyraźniej nie zamierza, ponieważ program swoich występów układa w sposób daleki od epatowania wirtuozerią, a dobór utworów bywa u niego specyficzny, a czasami wręcz ekscentryczny. Nie oznacza to bynajmniej, że nie gra utworów trudnych. Po prostu lekki jest sposób ich zaprezentowania oraz ich sąsiedztwo, po którym nie słychać, jak wiele wymagają umiejętności interpretacyjnych i swobody technicznej.
Program recitalu Freirego przypominał bombonierkę złożoną z utworów od Bacha począwszy, przez Schumanna i Villę-Lobosa do Chopina. Na początku Freire zagrał kilka preludiów organowych. Zaczął od „Preludium g-moll” BWV 535 w transkrypcji Aleksandra Silotiego, któremu nadał wyjątkowo szybkie tempo, bez straty jednak dla wyrazu. Rozmaite zabiegi agogiczne dały się silnie zauważyć w preludiach chorałowych – w „Ich ruf zu dir” BWV 639 (transkrypcja Busoniego) oraz w „Jesus bleibet meine Freude” ze 147. kantaty (w transkrypcji Myry Hess). Są to od jakiegoś czasu jego swoiste spécialité de la maison, które chętnie serwuje słuchaczom na bis i wraz z innymi preludiami uwiecznił na płycie. Były to jednak eksperymenty zwieńczone powodzeniem. Pianista, jak mało który, potrafi słuchać samego siebie i panować nad tym, co dociera do słuchacza, zamiast popadać w egzaltację i trwonić potencjał dzieła w samodzielnym przeżywaniu go, co cechuje wielu słabszych wykonawców.
Freire jest pianistą tak niezwykłym, że pod jego palcami całkiem słuchalna stała się dla nas „Fantazja C-dur” op. 17 Roberta Schumanna, za którą nie przepadamy. Może to przez ciężkie wspomnienia z jej wykonania przez Piotra Anderszewskiego, który obwozi ten utwór od kilku lat po całym świecie, a jeszcze nie wpadł na pomysł, jak można uczynić go choćby minimalnie ciekawym. Obdarzony nietuzinkowym temperamentem Freire zdołał ukazać „Fantazję” jako kontynuację retoryki nawet nie Beethovenowskiej, ale wręcz Bachowskiej – i to Bacha z co bardziej szalonych kontrapunktów spod znaku stylus phantasticus.
Freire jak mało który potrafi słuchać samego siebie, zamiast popadać w egzaltację i trwonić potencjał dzieła w samodzielnym przeżywaniu go | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski
Naprawdę fantastycznie zrobiło się jednak w drugiej części koncertu, kiedy to zabrzmiało preludium z „IV suity «Bachiana brasileira»”, którym spontanicznie zastąpiono planowane wcześniej preludium Zygmunta Stojowskiego. W swoich bachianach Heitor Villa-Lobos starał się pożenić barokowy kontrapunkt lipskiego kantora z melodyką i formami brazylijskiej muzyki ludowej. Było to więc znakomite przejście od pierwszej części koncertu do trzech utworów z „La prole do bebê”. Gdyby zagrano je słabiej, można by zaliczyć je do rejestru kawiarnianego, w wykonaniu Freirego ukazały jednak pełnię swojej efektowności, a sąsiedztwo Schumanna i dalszej części programu ukazało je w intrygującym świetle.
Na koniec bowiem Freire wykonał… „Sonatę h-moll” Chopina. Wybór to bardzo nieoczywisty, zważywszy przebytą wcześniej drogę od baroku przez romantyzm do XX-wiecznej Ameryki Południowej, ale całkiem zrozumiały, jako że ostatnia sonata Chopina należy do bardziej kontrapunktycznych spośród jego utworów. Dzięki płynnej kantylenie, selektywnej grze i precyzji, mimo wpadek w III części i prześlizgnięciu się po trylach, udało się Freiremu uwydatnić ten aspekt i zamknąć koncert spójną klamrą: od Bacha przez Bacha i Bacha do… Bacha – i to bez zagrania żadnego utworu tego kompozytora w jego pierwotnej formie. Co jak na żadnym chyba innym koncercie tegorocznego festiwalu uwypukliło jego hasło, a jednocześnie Freire pokazał, że utwory z rodzaju lżejszych i przyjemniejszych mogą doskonale współgrać z najambitniejszymi dziełami. Na tle ortopedyczno-pediatrycznych, gastroenterologicznych i urologicznych zajść z niektórych koncertów Festiwalu, jego niemal uzdrowiskowe podejście do komponowania programu okazało się skuteczne balneoterapeutycznie – zarazem lecznicze artystycznie i uzdrowiskowo przyjemne.
Festiwal:
13. Międzynarodowy Festiwal „Chopin i Jego Europa”
Recital fortepianowy: Nelson Freire
Zdjęcia: (C) Wojciech Grzędziński.