Gdy w 2015 r. Xi Jinping odwiedził Wielką Brytanię, przyjęto go z niebywałą pompą. W towarzystwie królowej zażył przejażdżki złotą karetą, rozściełano przed nim czerwone dywany, Londyn udekorowano czerwienią, ba! nawet księżna Kate założyła czerwoną sukienkę na oficjalny bankiet. Przyjęto go po królewsku, bo też Xi przywiózł iście królewskie dary – umowy i obietnice umów warte 40 mld funtów. Podczas przemówień szastano więc zapewnieniami o przyjaźni, ogłaszano złotą erę we wzajemnych stosunkach, podkreślano też, że będzie ona długa i owocna, bowiem oba kraje niezwykle się nawzajem potrzebują. Tylko kto mógł przewidzieć Brexit…

Minęły trzy lata. Premier Theresa May właśnie zakończyła trzydniową wizytę w Państwie Środka. Rozpoczęła ją w dość nietypowym miejscu – w Wuhanie, gdzie wygłosiła przemówienie na uniwersytecie, po czym udała się na spotkanie z premierem Li Keqiangiem i herbatę z przewodniczącym Xi Jinpigiem w Pekinie. Ostatniego dnia odwiedziła zaś Szanghaj i wpadła z krótką mową na forum China UK Business Forum. Nie było jednak królewskiego przyjęcia, wykwintnych bankietów, całej otoczki splendoru, jakim Chińczycy doskonale potrafią oczarowywać ważnych gości. W harmonijne relacje brytyjsko-chińskie wkradło się bowiem rozczarowanie, można było wyczuć trzeszczący piasek w osiach kół współpracy i przyjaźni.

Potwierdziło to zachowanie premier May i jej odmowa podpisania listu intencyjnego dla flagowego projektu Chin, czyli Pasa i Drogi. Mimo nacisków strony chińskiej May nie zdecydowała się dać gospodarzom tego, na co liczyli najbardziej. Wielka Brytania dołączyła w ten sposób do całkiem licznego grona znaczących państw europejskich, które nie należą do chóru entuzjastów Nowego Jedwabnego Szlaku, takich jak na przykład Niemcy czy Francja.

Chiny mogą czuć się zawiedzione. Gdy w 2015 r. Xi i Cameron ogłaszali początek złotej ery relacji chińsko-brytyjskich, nikt nie śnił o Brexicie, a Chiny sądziły, że oto znalazły mocnego partnera i sojusznika wewnątrz Unii Europejskiej. Obecna sytuacja Wielkiej Brytanii z pewnością nie gwarantuje wypełnienia pokładanych w niej chińskich nadziei. Zamiast pomagać Chinom i wprowadzać je na europejskie rynki, Anglia musi zająć się organizacją swojego, jak najmniej bolesnego, opuszczenia UE. Trudno komuś pomóc wejść na salony, z których właśnie wychodzi się z hukiem i fochem. Okazało się, że Chiny postawiły na niewłaściwego konia.

Gospodarze postanowili też wyraźniej pokazać swoje niezadowolenie. W rządowych mediach przy nazwisku May umieszczono protekcjonalne określenie „ciocia”, co jest dość zaskakującym wyborem w stosunku do premiera ważnego kraju. Gdy w internecie pojawiły się zdjęcia „cioci May” zwiedzającej Zakazane Miasto w spódnicy i cienkich rajstopach (a może nawet bez nich, jak spekuluje chiński net), fala troski zalała serca Chińczyków, a pytanie „Czy cioci May nie zmarzły nogi?” stało się hitem dnia, o czym oczywiście nie omieszkały poinformować ogólnochińskie media.

Podczas wizyty, zamiast na projekcie Pasa i Drogi, Theresa May skoncentrowała się więc na współpracy edukacyjnej, stąd wizyta w Wuhanie, w którym studiuje ponad milion studentów, oraz na inwestycjach chińskich na Wyspach. W Wielkiej Brytanii studiuje obecnie ok. 160 tys. chińskich studentów, co przynosi krajowi ponad 5 mld funtów rocznie. Pani premier udało się podpisać także umowy dotyczące wymiany nauczycieli, promowania języka angielskiego w Chinach i umowy biznesowe na łączną kwotę 9,3 mld funtów. Tyle że w porównaniu z 40 mld funtów przywiezionych przez Xi do Londynu trzy lata wcześniej – kwota nie oszałamia. Mimo to lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu i być może tym razem umowy zostaną zrealizowane ku obopólnej korzyści, ponieważ wcześniejsze obiecane dziesiątki miliardów w części pozostały na papierze i w sferze marzeń włodarzy brytyjskich miast.

Za przykład może posłużyć Sheffield, w którym w lipcu 2016 r. zapanowała euforia, gdy chiński inwestor, Sichuan Guodong Group, ogłosił swoje – sześćdziesięcioletnie! – plany na różnorakie projekty budowlano-inwestycyjne. Minęło jednak półtora roku, a kierownictwo Guodong Group stwierdziło, że „wstrzymuje” inwestycje. Lord Scriven, członek władz Sheffield w poprzedniej kadencji, nazwał chińskie inwestycje „watą cukrową”, która z daleka wygląda pięknie i okazale, ale gdy chcesz ją dotknąć, rozpada się w palcach. Tak skończył się też chiński sen brytyjskiego miasta.

Premier May doszła więc chyba do wniosku, że Brytyjczycy jednak śnią inne sny i mają inne marzenia niż Chińczycy, i zdecydowała, przynajmniej na najbliższy czas, o zachowaniu dystansu i marginesu wolności w relacjach brytyjsko-chińskich.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Number 10, Flickr.com, Public domain.