Już sama zgoda na bilateralne spotkanie z Władimirem Putinem – o co, przypomnijmy, zabiegała strona rosyjska – była ze strony Donalda Trumpa błędem. Powszechnie przewidywano, że podczas konferencji prasowej padną pytania o udział rosyjskiego wywiadu w amerykańskiej kampanii prezydenckiej. A stało się to absolutnie pewne, kiedy 13 lipca amerykański Departament Sprawiedliwości przedstawił oskarżenia wobec 12 konkretnych pracowników rosyjskiego wywiadu, którym Amerykanie zarzucają o włamanie do skrzynek e-mailowych członków Partii Demokratycznej i rozprzestrzenianie pozyskanych tam informacji.

Sam fakt, że prezydent najpotężniejszego państwa świata będzie musiał przekonywać o uczciwości amerykańskich wyborów, stojąc obok człowieka, który wybory we własnym kraju fałszuje regularnie, był dla rosyjskiego przywódcy prezentem. Postawiony w tej sytuacji Trump mógł wygrać tylko w jeden sposób: pokazując zdecydowaną postawę zarówno w sprawie amerykańskiego śledztwa dotyczącego rosyjskich cyberataków, jak i wielu innych kwestii spornych – chociażby konfliktu na Ukrainie czy zamachu rosyjskich służb na Siergieja Skripala, którego dokonano na terenie Wielkiej Brytanii. Trump przyjechał przecież do Helsinek prosto z Londynu, po spotkaniach z Theresą May. Podjęcie tego tematu nie byłoby więc specjalnie zaskakujące.

Trump jednak – jak zawsze – nie był do rozmowy przygotowany. To, co tak dobrze sprawdza się na spotkaniach z wiernymi wyborcami w Stanach Zjednoczonych – swobodne pogadanki na różne tematy – w tym przypadku miało fatalne konsekwencje. Weźmy przykład Ukrainy. Władimir Putin, stojąc obok prezydenta Stanów Zjednoczonych, spokojnie oświadczył, że w tej sprawie obie strony pozostały przy swoich stanowiskach – amerykański przywódca uważa, że zajęcie Krymu było nielegalne, strona rosyjska ma w tej kwestii zdanie odmienne. Tym samym sprawa rosyjskiego ataku na Ukrainę stała się po prostu jedną wielu kwestii spornych, które jednak nie przeszkadzają w normalizacji stosunków. Tymczasem to właśnie rosyjska agresja i pogwałcenie integralności terytorialnej innego kraju jest przyczyną wykluczenia kraju z grupy G7, zwiększenia wydatków na zbrojenia ze strony państw NATO i przede wszystkim wprowadzenia amerykańskich oraz europejskich sankcji wobec Moskwy! Trump nie wspomniał o tym ani słowem.

Jednak największy prezent zrobił rosyjskiemu prezydentowi na koniec konferencji prasowej. Pytany przez dziennikarza Associated Press o to, komu wierzy: Putinowi, który zaprzecza, że Rosjanie próbowali wpłynąć na wynik amerykańskich wyborów, czy amerykańskim agencjom wywiadowczym, które mówią coś dokładnie odwrotnego – Trump odpowiedział, że wierzy… obu stronom! Warto zacytować ten fragment dosłownie:

„Przychodzą do mnie moi ludzie, przyszedł do mnie Dan Coats i kilkoro innych i powiedzieli, że ich zdaniem to Rosja. Mam prezydenta Putina, a on właśnie powiedział, że to nie była Rosja. Powiem tyle. Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby to być Rosja, ale naprawdę chcę zobaczyć serwer. Ale mam, mam zaufanie do obu stron”.

Wspomniany przez Trumpa Dan Coats to nominowany przez samego prezydenta szef United States Intelligence Community zrzeszającej 16 amerykańskich agencji wywiadowczych, w tym CIA. To on odpowiada za przygotowanie codziennego raportu zawierającego kompilację informacji wywiadowczych przedstawianego bezpośrednio prezydentowi. Tym jednym zdaniem wypowiedzianym na konferencji Trump zrównał swoje zaufanie do wszystkich najważniejszych amerykańskich instytucji wywiadowczych z zaufaniem, jakie ma do Władimira Putina. Tego samego, który w 2014 roku przekonywał cały świat, że na Krymie nie ma rosyjskich żołnierzy, a dziś – stojąc obok amerykańskiego prezydenta – przekonuje, że zajęcie Krymu przez Rosjan nie tylko miało miejsce, ale było całkowicie legalne.

Pytany przez dziennikarza Associated Press o to, komu wierzy: Putinowi, który zaprzecza, że Rosjanie próbowali wpłynąć na wynik amerykańskich wyborów, czy amerykańskim agencjom wywiadowczym, które mówią coś dokładnie odwrotnego – Trump odpowiedział, że wierzy… obu stronom! | Łukasz Pawłowski

Trudno się więc dziwić, że słowa Trumpa wywołały oburzenie nawet wśród ważnych postaci Partii Republikańskiej. Lider republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów Paul Ryan napisał: „Nie ma wątpliwości, że Rosja miała wpływ na nasze wybory i nadal próbuje podważać demokrację tu i na całym świecie. Prezydent musi uznać fakt, że Rosja nie jest naszym sojusznikiem”.

Nawet Newt Gingrich, który przewodził Republikanom w Izbie Reprezentantów za prezydentury Billa Clintona i który w czasie kampanii był gorącym zwolennikiem Trumpa, przyznał: „Prezydent Trump musi wyjaśnić swoje wypowiedzi z Helsinek dotyczące naszego systemu wywiadowczego i Putina. To największy błąd tej prezydentury i musi zostać poprawiony – natychmiast”.

Co na to sam Trump? Na Twitterze odpowiedział: „Jak już mówiłem dziś i wiele razy wcześniej, mam WIELKIE zaufanie do MOICH ludzi z wywiadu. Dostrzegam jednak, że aby zbudować jaśniejszą przyszłość nie możemy skupiać się wyłącznie na przeszłości – jako dwie największe potęgi nuklearne na świecie musimy się dogadać”.

Wszystko wskazuje jednak na to, że od przeszłości i śledztwa Roberta Muellera prezydent łatwo się nie uwolni. Spotkanie w Helsinkach tylko upewniło jego przeciwników, że specjalny prokurator jest na właściwym tropie. Pytanie, czy obecni zwolennicy Trumpa także dojdą do tego wniosku.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pixabay.com [CC0]